"Rok za rokiem": mroczna wizja niedalekiej przyszłości. Czy mamy aż tak przechlapane?
Płaczecie nad kiepskim poziomem najnowszego sezonu "Czarnego lustra"? HBO ma dla nas coś na pocieszenie. Miniserial "Rok za rokiem" – dystopijną wizję niedalekiej przyszłości, która jest przerażająco realistyczna.
O "Rok za rokiem" wyprodukowanym przez BBC, mało kto mówi – wielka szkoda, bo to bardzo intrygujący i dający do myślenia serial. Obserwując przepychanki polityczne, kolejne informacje o dewastacji środowiska, szybki postęp technologiczny i szaloną pętlę konsumpcjonizmu, wielu z nas martwi się o to, co czeka nas w najbliższej przyszłości. Russell T. Davies twórca serialu "Rok za rokiem" też się nad tym zastanawia. Jego wizja jest bardzo mroczna. I choć w wielu miejscach przesadzona, jest opowiedziana tak realistycznie, że włos jeży się na głowie. Czy naprawdę mamy aż tak przechlapane?
Akcja serialu rozpoczyna się w 2019 roku, a zakończy w 2034. Na tej przestrzeni czasu śledzimy losy brytyjskiej rodziny Lyonsów. Postacie zostały tak rozpisane, byśmy mogli zobaczyć, jak wiedzie się w przyszłości przedstawicielom poszczególnych grup społecznych. Mamy tu osobę starszą, kilka osób w wieku 30-40 lat, nastolatki i małe dzieci. Jest dobrze sytuowana para reprezentująca wyższą klasę średnią, jest kobieta-aktywistka angażująca się w przeróżne akcje, jest osoba poruszająca się na wózku inwalidzkim i homoseksualista. Wszyscy muszą mierzyć się z narastającymi napięciami społecznymi i politycznymi.
Serial będzie liczył w sumie szcześć odcinków. Za nami już cztery, w trakcie których przenieśliśmy się do 2027 roku. Co się wydarzyło w tym czasie? Obawiam się, że nic dobrego.
Kadencja Donalda Trumpa została wydłużona o kolejne 4 lata. Na brytyjskim tronie zasiada król Karol III. Z kolei na wschodzie narasta konflikt między Rosją a Ukrainą, który prowadzi do wojny domowej oraz narastającej fali uchodźców z Ukrainy w zachodniej Europie. W Wielkiej Brytanii coraz większym uznaniem cieszy się populistyczna partia, na której czele stoi Viv Rook – niegdyś celebrytka, dziś polityk z coraz bardziej totalitarnymi zapędami. Do tego fala fake newsów podjudza niepokoje społeczne. W miarę upływu czasu te fake newsy stają się coraz trudniejsze do zweryfikowania. A to wszystko przez postęp technologiczny, który w czwartym odcinku umożliwia dzięki CGI proste generowanie twarzy i sylwetki dowolnej osoby i używanie jej w fałszywym wideo.
Pod koniec swojej prezydenckiej kariery Donald Trump wystrzeliwuje pocisk termojądrowy w stronę Chin. Pocisk zniszczył jedną ze sztucznych wysp, jakie Chiny budują, by pokazać swoją siłę i zastraszyć mniejszych sąsiadów. W pobliżu wybuchu przebywała Edith Lyons. Przeżyła, ale została silnie napromieniowana.
Po tym wydarzeniu na USA zostają nałożone sankcje, które sprawiają, że kilka banków znika. A wraz z nimi znikają oszczędności wielu osób. Firmy upadają, ludzie tracą pracę – nie tylko z powodu kryzysu finansowego, lecz także z powodu postępu technologicznego. Członkowie dobrze sytuowanej rodziny stają się bankrutami i pracują w kilku miejscach jednocześnie, by związać koniec z końcem. Nie gardzą nawet posadami kurierów czy królików doświadczalnych.
W domach pojawiają się pierwsze prymitywne roboty domowe. Choć z wyglądu bliżej im do R2D2 niż do Rachael czy Roya Batty'ego z "Blade Runnera", mogą służyć nie tylko do wykonywania prostych domowych czynności czy zabawiania dzieci, lecz także do zaspokajania potrzeb seksualnych swoich właścicieli. Czy to tylko zabawka erotyczna nowej generacji, czy już jakaś nowa forma orientacji seksualnej?
Społeczeństwo – przynajmniej brytyjskie – wydaje się być bardziej otwarte i tolerancyjne. Ale staje przed nowym wyzwaniem: pojawiają się transludzie, którzy uważają, że ciało jest ich więzieniem i dobrze będą się czuć tylko wtedy, gdy ich mózg zostanie zgrany do wirtualnej chmury i zacznie funkcjonować jako pakiet danych. Za transczłowieka uważa się nastoletnia członkini rodziny Lyonsów. Choć na razie nie ma jeszcze możliwości przeniesienia się do wirtualnej rzeczywistości, dokonuje coming outu przed rodzicami. A później próbuje dokonywać zmian w swoim ciele wszczepiając sobie implanty, które mają ją zintegrować z urządzeniami elektronicznymi.
"Rok za rokiem" momentami wydaje się dość chaotyczny. Ma wielu bohaterów i niektórzy z nich niestety są dość płascy. Mimo to ogląda się to świetnie – właśnie dzięki dobrze dopracowanemu kontekstowi politycznemu i społecznemu. Futurystyczne wizje w kulturze zazwyczaj służą temu, by wskazać na problemy współczesności. I choć nie brakuje tego typu seriali, dawno nie mieliśmy obrazu, który tak odważnie i wprost mierzy się z bolączkami naszego świata. To spore pocieszenie po nowym, nudnym i nieudanym sezonie "Czarnego lustra".
To, co świetnie działa w "Rok za rokiem", to poczucie realizmu, które sprawia, że trudno oderwać się od ekranu. Czy za te kilka lat będziemy mieć aż tak przechlapane? Być może nie. Ale z pewnością kilka z "przepowiedni" twórcy serialu się spełni. Warto to obejrzeć – nie tylko dla rozrywki, lecz także ku przestrodze. Przed nami jeszcze dwa odcinki i 7 lat, w ciągu których wszystko może się zdarzyć. Trzymam kciuki za ludzkość. By nie wyginęła. I by znalazła sposób na wyjście z chaosu, jaki sama sobie zgotowała.