"Ród smoka". Zakończenie hitu HBO. W pewnym momencie aż odwrócicie wzrok
24.10.2022 13:16, aktual.: 24.10.2022 13:54
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Właśnie dobiegł końca pierwszy sezon "Rodu smoka", jednego z najbardziej oczekiwanych seriali ostatnich lat. Finałowy odcinek jednocześnie zawiera wszystko, co dobre, jak i złe w spin-offie "Gry o tron". Przy okazji udowadnia, że twórcy trochę nie mają pomysłu, jak szokować widza, więc wykorzystują ograną kartę. [UWAGA! Poniższy tekst zawiera SPOILERY]
Jak wszyscy doskonale pamiętają, w poprzednim odcinku "Rodu smoka" fabuła skupiła się na śmierci króla Viserysa Targaryena i rozgrywkach między jego żoną Alicent, a jej ojcem, namiestnikiem królewskim Ottonem Hightowerem. Te ostatecznie doprowadziły do tego, że Aegon został królem, co rzecz jasna, było wbrew woli jego dziadka. Ani sekundy czasu ekranowego nie poświęcono Rhaenyrze, córce zmarłego władcy, a także Daemonowi, jego bratu.
Akurat ten pomysł miał swoje uzasadnienie wynikającego z tego, jak ujął sprawę George R.R. Martin w "Ogniu i krwi", którego "Ród smoka" jest przecież adaptacją. Zatem nikogo raczej nie zdziwi, że finałowy odcinek serialu to właściwie lustrzane odbicie poprzedniego i oglądamy, co z kolei dzieje się w Smoczej Skale, gdzie przebywa prawdziwa spadkobierczyni Żelaznego Tronu - Rhaenyra.
Zobacz: zwiastun "Rodu smoka"
Ta bohaterka przechodzi emocjonalny rollercoaster, bo nie dość, że dowiaduje się o śmierci ojca i zdradzie Zielonych (tak nazywa się tych, którzy poparli króla Aegona), to w brutalny sposób traci dziecko w przedwczesnym porodzie. Mamy tutaj kolejną symetrię, bo w końcu w pierwszym odcinku serialu także mieliśmy sceny rodem z horroru, gdy akurat rodziła matka Rhaenyry.
Jest to swoją drogą znamienne, że twórcy "Rodu smoka" tak po prawdzie mają tylko jeden chwyt, by zaszokować widza - przedstawienie porodu jako pola bitwy kobiety. - To jest bolesne, straszne, zagrażające życiu, to jest męka. Tak wygląda ich pole bitwy. Zwłaszcza w dawnych wiekach, gdy nie było odpowiedniej pomocy medycznej - przyznała w wywiadzie dla WP scenarzystka serialu Sara Hess.
Takie wykorzystanie ogranej karty trochę mnie nie dziwi, bo jest to łatwy sposób, aby rozgrzać do czerwoności media społecznościowe. Inna sprawa, że twórcy mają czym szokować, bo przebili nawet scenę z otwarcia "Rodu smoka". To, co dzieje się z Rhaenyrą, może wstrząsnąć, zniesmaczyć lub obrzydzić co wrażliwszych widzów. Scenarzyści bardzo dosłownie też potraktowali opis Martina o zdeformowanym dziecku.
W ogólnym rozrachunku w finale niby dzieje się sporo, ale trudno nie opędzić się od myśli, że te wszystkie intrygi i zawirowania wypadają dość blado po tym, co mogliśmy oglądać w "Grze o tron". Puls przyśpiesza jeszcze co najwyżej mocne zakończenie z Aemondem i Lucerysem w rolach głównych.
Trudno nie pomyśleć też, że dwa ostatnie odcinki "Rodu smoka" były jedynie przystawką przed daniem głównym, jakim może być drugi sezon. W tym sensie nie możemy mówić o wybuchowym zakończeniu serialu. Mamy raczej jeden wielki cliffhanger, który rzeczywiście obiecuje wielkie rzeczy. Pewien niedosyt jednak pozostaje.
Zobacz także
To skądinąd oddaje, jak przedziwną bestią jest "Ród smoka", gdy spojrzy się całościowo na wszystkie wyemitowane jak dotąd odcinki. Biorąc pod uwagę sporą ambicję produkcji, może zaskakiwać jej wąski zakres fabularny. Generalnie akcja dzieje się w 3-4 miejscach, nie czujemy zupełnie, że Targaryenowie władają rozległą i różnorodną krainą. Wszystko wydaje się jednorodne, a skalą nie może się równać do serialu, którego "Ród smoka" jest prequelem. A przecież w książce "Ogień i krew" nie czuć czegoś takiego.
Także sama charakterystyka głównych graczy serialu nie została pomyślana tak efektownie jak w "Grze o tron". Pomijając Daemona i Viserysa (znakomici Matt Smith i Paddy Considine), zdecydowanie najlepiej zagranych i napisanych bohaterów "Rodu smoka", reszta na ich tle wydaje się niedopracowana. Nie mówiąc o fakcie, że wiele drugoplanowych postaci pojawia się lub znika bez większego składu i ładu.
No właśnie, skoro jestem przy tym. Showrunnerzy serialu (Ryan Condal i Miguel Sapochnik) ewidentnie poczynili w stosunku do tekstu źródłowego dość istotne zmiany. Raczej niepotrzebnie próbowali złagodzić wizerunek niektórych bohaterów, zwłaszcza Rhaenyry, Alicent i Aemonda. To, co zrobił Aemond w książce, różni się od tego, co widzimy w finale tego sezonu.
Mam świadomość, że z racji ciekawej narracji "Ognia i krwi" (zbiór sprzecznych relacji historycznych), twórcy mieli sporą swobodę w kwestii wyboru, która z opowieści wydaje się im najbardziej prawdopodobna. Nie jestem jednak do końca przekonany, że dokonali odpowiedniej interpretacji. Nie można również na siłę wmawiać widzom, że z daną postacią mają sympatyzować, a innej życzyć jak najgorzej.
To rzecz jasna nie są jedyne dziwne decyzje, które obróciły się przeciwko twórcom serialu. Nie udało im się chociażby dobrze oddać upływu czasu. Niełatwo jest wytłumaczyć, dlaczego niektóre postacie zupełnie się nie starzeją, choć akcja kilkukrotnie przeskakuje wiele lat do przodu. Takich nielogiczności jest w "Rodzie smoka" naprawdę bez liku.
Mimo tych wszystkich wad "Ród smoka" i tak całościowo oglądało się dobrze - pod kątem produkcyjnym (przeważnie) widać, że poszły na serial grube miliony dolarów. Akcja była też na tyle zagęszczona, że rzadko można było mówić o względnej nudzie. Trafiały się nawet dość porywające odcinki (m.in. ten z weselem Laenora i Rhaenyry).
Ba, jak dla mnie ten spin-off wypadł lepiej niż dwa ostatnie sezony "Gry o tron", gdzie HBO zupełnie nie wiedziało, jak pociągnąć fabułę do satysfakcjonującego końca. Tutaj ma o tyle łatwiej, że całość wcześniej na kartach książki spisał jej autor. Miejmy tylko nadzieję, że w drugim sezonie będzie skrupulatnie podążać za wizją George'a R.R. Martina. A ci co czytali "Ogień i krew" doskonale wiedzą, że dopiero teraz zacznie się prawdziwa jazda.
Kamil Dachnij, dziennikarz Wirtualnej Polski