Przepis na koszmar: jeden naród, jedna partia, jeden wódz
Rząd wie, z kim idziesz do łóżka, z kim się spotykasz, o czym rozmawiasz. Układa wszystkim życie według jedynie słusznych zasad. Za gwarancję pracy ludzie "urządzają się jakoś w tej dupie”.
To wydarzyło się naprawdę. Białołęka. Ośrodek dla internowanych. Rok 1982. Na spacerniaku spotyka się trzech opozycjonistów. Rozmawiają o Polsce w 2000 roku. Tam, w białołęckim ośrodku dla niepokornych, tylko jeden z nich wierzył, że komunizmu już wtedy w Polsce nie będzie.
Podsłuch, oskarżenie i samobójstwo
"Wspólnie tworzymy poczucie bezpieczeństwa” – przypomina hasło na gmachu Służby Bezpieczeństwa. Jej funkcjonariusze to najwierniejsi z wiernych. Gdy usłyszysz na korytarzu stukot buciorów – już po tobie. Skąd się dowiedzieli? Mógł donieść sąsiad, ale pewnie założyli podsłuch na Traszkę, twój nowoczesny telefon, z którego jesteś taki dumny. Albo włamali ci się do laptopa. Bez znaczenia. W końcu SB nie musi mieć na to żadnej zgody.
Może śmiałeś się z budującej jedność narodu rządowej telewizji lub podważałeś słuszność linii partii? To wystarczy, aby bezpieka wzięła cię na muszkę. Nikt cię nie wybroni. Bo komunistyczny rząd dogadał się z Kościołem. A "porozumienia prymasowskie” sprawiły, że komunizm przetrwał. Mamy rok 2003.
To wizja alternatywnej rzeczywistości nad Wisłą pod rządami komunistów z pierwszego oryginalnego polskiego serialu Netfliksa "1983”. Ot, wymysł scenarzystów. Świat, który nie miał prawa zaistnieć. Kolejne popularne show telewizyjne, może w nieco ciemniejszych kolorach.
Tylko że to nie jest czysta fikcja. Sceny, sytuacje i ludzie są odbiciem lat 70. i 80. Agnieszka Holland, Jan Rulewski i prof. Andrzej Friszke mówią o zderzeniu prawdziwego PRL i tego z "1983”. Oraz o tym, czy dostaliśmy demokrację, bo ten „PRL musiał upaść”. A może mógł się tylko zmienić?
Agnieszka Holland, reżyserka: Mój ojciec Henryk był członkiem PZPR. Jeszcze w latach 50. zaczął krytykować postępowanie partii. W mieszkaniu zainstalowano mu podsłuch, wyrzucono z pracy w Polskiej Agencji Prasowej, a w końcu oskarżono o przecieki na Zachód. Miał zostać aresztowany. Nie pozwolił na to. Wyskoczył z szóstego piętra w czasie rewizji w domu. Był 1961 rok. Moje nazwisko znalazło się wtedy na czarnej liście.
Jan Rulewski, były opozycjonista, senator Platformy Obywatelskiej: Byłem młodym inżynierem w Romecie. Miałem ambicje i nadzieje, jak tysiące kolegów. Wiedziałem, że 300 km dalej, w Berlinie Zachodnim, ludzie żyją zupełnie inaczej. Partia chciała mnie wciągnąć do systemu. Zaproponowali mi atrakcyjny staż w Bułgarii. Gdy wprowadziłem w firmie metodę optymalizacji kosztowo-technologicznej, zaoferowali dodatkowo awans dyrektorski. Jeden warunek: mam donosić na najwyższą kadrę zakładów. Odmówiłem. Zwolnili mnie. Zostałem taksówkarzem.
Prof. Andrzej Friszke, historyk, badacz PRL, wykładowca Collegium Civitas: - Pierwszy raz bezpieka przesłuchiwała mnie, gdy miałem 17 lat. Był 1975 rok. Interesowałem się historią. Zbierałem wtedy zdjęcia i życiorysy od ludzi czynnych w przedwojennej polityce. Korespondowałem listownie z działaczami przedwojennych partii politycznych. I to był straszliwy występek. Więc ktoś zakapował siedemnastolatka.
Budowanie państwa na kłamstwie
1983: "Bądź czujny i zgłoś wszelkie działania wywrotowe” – apeluje milicja, apeluje telewizja, rozkazuje partia. Wywrotowe jest podważanie słuszności działań partii. Wywrotowe jest czytanie artykułów i książek, które mogą ośmieszać partię. Tak samo jest z filmami i sztukami teatralnymi – jeśli cenzura dopatrzy się w nich wywrotowości i inności, znikają. Milicja i sądy mają pełne ręce roboty. Funkcjonariusze robią naloty na podziemne drukarnie, sędziowie skazują nawet na 20 lat. Telewizja skrzętnie informuje o kolejnych ukaranych wrogach ojczyzny.
Agnieszka Holland: W Polsce, jako córka wroga państwa, nie mogłam dostać indeksu. Studiowałam reżyserię w Pradze. Dwa moje filmy zostały odłożone na półkę po stanie wojennym. "Kobieta samotna” przez osiem lat nie była w ogóle pokazywana. Natomiast "Gorączka” weszła do kin w listopadzie 1981, ale szybko nastał stan wojenny i też poszła na półkę.
Andrzej Friszke: Państwo było budowane na kłamstwie, a ja chciałem szczerze pisać o historii. Przemycałem książki z Zachodu. Po dwie, trzy – w majtkach lub pod koszulą. Dzięki Władysławowi Bartoszewskiemu dostawałem też książki pocztą dyplomatyczną. To były wydawnictwa emigracyjne o II wojnie światowej, o II RP, które nie były dopuszczane do bibliotek naukowych w Polsce. Już jako redaktor "Tygodnika Solidarność” i za kolportowanie KOR-owskiej bibuły, znów miałem na głowie bezpiekę. Zatrzymanie na 48 godzin. Taka normalka.
Jan Rulewski: Najwyżsi członkowie partii nie mieli żadnych pomysłów na kraj, nie wiedzieli, co dalej robić. Wszyscy zależeli od towarzyszy radzieckich. Ja, jako inżynier, czerpałem z zachodniej skarbnicy patentowej i cywilizacyjnej. To wystarczyło, żebym był upokarzany przez nieprzygotowanych towarzyszy partyjnych.
Macie samochody, ale na benzynę trzeba poczekać
1983: Do Polski przyjeżdża prezydent Wietnamu, witany na lotnisku chlebem i solą. Partia finalizuje z nim rozmowy na temat Kolei Przyjaźni. Ma ona połączyć obydwa kraje i rozwijać braterską współpracę gospodarczą i dobrobyt. Bo Polska idzie drogą Chin. Staje się krajem, który z powodzeniem wyszedł z głębokiego kryzysu gospodarczego lat 80. Partia poluzowuje zakazy ekonomiczne. Garściami czerpią z tego partyjni bonzowie, a naród ma pracę i nie przymiera głodem. To wystarczy, aby lud się nie burzył.
Jan Rulewski: W latach 70. Gierek otworzył Polskę na Zachód. Wprowadził nowe pojęcie: konsumenta. Dzięki licencjom z Zachodu partia zaczęła snuć plany: samochód dla każdego ("maluch”, czyli fiat 126p), autostrada z Warszawy na Śląsk. Fikcja. Po pierwsze - samochody były tylko dla wybranych, po drugie - brakowało benzyny do tych maluchów.
Andrzej Friszke: Dla wielu ludzi PRL to było życie skromne, bez luksusów, za to stabilne. Pewna praca w tym samym zakładzie i pewna emerytura. PRL dawał więc poczucie bezpieczeństwa. I tak było wygodnie. Ale w końcu PRL uderzył nawet w te skromne pensje, niczego nie było sklepach, mięso na kartki, butów brak, szalejąca inflacja. W latach 80. nawet ta mała stabilizacja się skończyła.
Agnieszka Holland: Największym zagrożeniem było to, że ludzie przestawali odczuwać potrzebę wolności. "Urządzają się jakoś w dupie” – jak mówił Stefan Kisielewski.
Dostałem kilka ciosów w szczękę. Tak to wolę pamiętać
"1983”: Czynownik z SB ma ciężką rękę. Bije na odlew z lewej i prawej. Zna swój fach. Widać, że katowanie chłopaka sprawia mu sadystyczną rozkosz. To pewnie dlatego pytań zadaje niewiele, ciosów dużo. Taki los spotyka każdego, kto ośmielił się sprzeciwić partii. A sprzeciwiających się jest niewielu, bo kto chciałby spotkać się z oprawcą w ciemniej piwnicy, której posadzka spływa krwią? Naród jest zastraszony i na palcach jednej ręki można policzyć tych, którzy odważą się zaprotestować.
Jan Rulewski: Był marzec 1981 roku. Komendant milicji zapewniał nas, że oddziały nie będą użyte przeciwko przedstawicielom klasy robotniczej, a tym bardziej radnym, tymczasem zostaliśmy oszukani jak dzieci. Potem w radio przedstawiano to tak, że sprowokowaliśmy milicję. A my śpiewaliśmy tylko "Jeszcze Polska nie zginęła”. Dziś wolę nie pamiętać, że byłem skatowany. Wolę powiedzieć, że dostałem kilka ciosów w szczękę.
Andrzej Friszke: W 1980 roku 10 milionów ludzi zapisało się do legalnie działającego związku zawodowego "Solidarność”. Nie zapisywali się do ruchu oporu, za który można dostać po łbie. Jak przyszedł stan wojenny i represje, liczba ludzi gotowych do ryzyka gwałtownie spadła. Większość społeczeństwa - post factum - akceptowała stan wojenny. Część ludzi kupiła wtedy propagandę, że groziła nam wojna domowa. Może 100 tysięcy ludzi z 10 milionów było gotowe stawić opór, ale i ta grupa z czasem topniała. W drugiej połowie lat 80. ludzie byli skołowani, zmęczeni, zniechęceni. Nie mieli zdania, nie interesowali się, nie walczyli, było im wszystko jedno.
Agnieszka Holland: W Czechosłowacji jako studentka działałam w opozycji antykomunistycznej. Aresztowali mnie zimą 1970 roku. Oficjalnie zostałam oskarżona o "próbę obalenia państw układu socjalistycznego siłą”. A przecież moją bronią był tylko powielacz i spinarka do kartek nielegalnych wydawnictw. Siedziałam w Pradze. Mój śledczy był dość sympatycznym i myślącym człowiekiem. Ale awansował z majora na pułkownika i stał się brutalnym, najgorszym psem. Na szczęście nie tylko na takich napotkałam na swojej drodze. Wiele zawdzięczam szefowi katedry reżyserii, za którego nie dałabym wtedy złamanego grosza, bo wydawał mi się komunistycznym konformistą. Po latach okazało, że to ten człowiek, którego niespecjalnie ceniłam, napisał list do władz w mojej obronie.
Partyjny beton nie dopuści do zmian
1983: Za bramami i murami kryje się dzielnica willowa. Tu mieszka partyjna wierchuszka – ministrowie, sekretarze partii, generałowie. Ich spokoju pilnuje milicja i ochroniarze. Naród nie zobaczy luksusów, w które opływają bonzowie - bankietów, drogich alkoholi i pięknych kobiet gotowych do zaspokojenia ich potrzeb. Co najwyżej ludzie zauważą, jak dygnitarze przemykają ulicami stolicy skryci w swoich limuzynach. Przepustką do ich świata jest bezgraniczne oddanie i wierność partii. A nawet to może okazać się niewystarczające. Zaszczytów dostąpią ci, którzy nigdy w partię nie zwątpią.
Andrzej Friszke: Z czasem w Komitecie Centralnym PZPR było coraz mniej zwolenników podtrzymania gospodarki nakazowo-rozdzielczej. Ale z drugiej strony komuniści mieli władzę i przywileje, więc chcieli utrzymania systemu politycznego. W ankiecie KC przeprowadzonej w 1988 roku wśród sekretarzy komitetów wojewódzkich 90 procent odpowiedziało, żeby niczego nie zmieniać. To był beton! Zapomniani dziś Stanisław Kociołek, Tadeusz Grabski i Stefan Olszowski to najbardziej znane osoby, które pod koniec lat 80. mówiły, że trzeba grać ostrzej, brutalniej, bliżej ZSRR, a dalej od Zachodu. Gdyby ten partyjny beton wygrał wtedy wewnątrz PZPR, moglibyśmy mieć znacznie dłużej jakąś przepoczwarzoną wersję PRL. Trochę jak w serialu.
Marzenia o Sierpniu 80, nie o władzy
1983: Młody ambitny człowiek, absolwent prawa, odwiedza Ministerstwo Gospodarki Narodowej. Rozmawia z ministrem. Dostaje propozycję pracy, zrobienia kariery. Resztę życia ma spędzić na partyjnym knuciu i manipulowaniu, ale za to za dobre pieniądze. Służba dla panującej partii to kusząca propozycja. Tylko że z czasem zrozumie, że świat który zna, może rozsypać się niczym domek z kart.
Jan Rulewski: Jeszcze w sierpniu 1980 roku mówiliśmy tylko o reformie systemu komunistycznego. Nie negowaliśmy wiodącej roli PZPR, Układu Warszawskiego i państwowej własności środków produkcji. Nie było mowy o własności prywatnej. Wierzyliśmy w ludzką, lepszą twarz socjalizmu. Przekreślił to stan wojenny. Pamiętam internowanie w Białołęce w 1982 roku. Na spacerniaku rozmawialiśmy o Polsce w 2000 roku. Jacek Kuroń mówił, że w PZPR nastąpi zapewne przemiana pokoleniowa i w 2000 r. znów zapytają nas "pomożecie?” Kuroń wierzył w powolne reformy socjalizmu, ewolucję, liberalizację, usprawnienie systemu, zakładanie samorządów robotniczych. Karol Modzelewski mówił, że nic się nie zmieni, i będzie tak, jak jest. Partia jest bowiem oparta na przywilejach i wysocy funkcjonariusze nigdy z nich nie zrezygnują. Dla nas to była tragiczna prognoza. Ja uważałem, że system musi upaść. Dlaczego? Jeszcze za Gierka, gdy sprowadziliśmy nowoczesne maszyny do Rometu z Niemiec Zachodnich, to jedna kobieta obsługiwała dwa automaty. A później dwie osoby zajmowały się jednym – to czterokrotny spadek wydajności. To musiało pęknąć.
Agnieszka Holland: Są sytuacje, że ludzie nie wiedzą nawet, że nie są wolni. Wolność może być zbyt ciężka, bo wymaga odpowiedzialności, czyli zmierzenia się z tym, co trudne, i dokonywania bolesnych wyborów. A ludzie starają się tego uniknąć. To jest ogólny problem: ucieczka od wolności. My ci powiemy, co robić i co myśleć. Z nami będziesz bezpieczny. Koniec końców, w PRL to nie przeszło.
Andrzej Friszke: Gen. Jaruzelski wyeliminował z PZPR partyjny beton. W 1988 roku już go nie było. No i nie było wsparcia Moskwy, w której rządził już wtedy Gorbaczow, który chciał zmodernizować ZSRR, zakończyć zimną wojnę i odmrozić kontakty z Zachodem. Ale nawet w 1989 roku opozycja siadała do Okrągłego Stołu jedynie z nadzieją, że w najlepszym wypadku nastąpi powrót do Sierpnia 80, czyli legalizacji "Solidarności”, liberalizacja cenzury. Ale że trzeba będzie przejąć władzę? Nie! W lipcu 1989, po artykule Michnika „Wasz prezydent, nasz premier”, trwała dyskusja prasowa. I ludzie piszą: "My nie możemy brać władzy! My nie możemy tworzyć rządu!” Sam Tadeusz Mazowiecki taki artykuł napisał! A półtora miesiąca później został premierem. Tyle historia. Warto się ku niej zwracać, by wyciągać wnioski. Na przykład gdy jedna partia jest ważniejsza od instytucji państwa, a stanowisko partyjne jest ważniejsze niż stanowiska państwowe. Wódz partii może wszystko, a partia zrobi wszystko, żeby on był zadowolony. Można mieć wolną ekonomię, a w kategoriach narracji o tym, kto zasługuje na miano obywatela i prawdziwego Polaka, cofnąć się w przeszłość.