"Prince Charming": to ona prowadzi pierwsze gejowskie show. Pamiętacie ją z "Roweru Błażeja"?
Podróżniczka i influencerka mówi, że ma już "swoje szkło", więc nie ma parcia na inne. Na Instagramie śledzi ją kilkaset tysięcy ludzi! Wiedzieliście, że lata temu zaczynała w TVP? Teraz została prowadzącą "Prince Charming" na Player.pl.
Basia Żelazko, WP: O programie "Prince Charming" mówisz, że to okazja, byśmy wykazali się słynną polską gościnnością i ciepłem wobec społeczności LGBTQ. Nie uważasz, że to trochę naiwne marzenie?
Aggie Lal: Chodziło mi o to, że teraz, gdy program został już nagrany, wszystko jest w rękach widzów. Nie można zrzucać odpowiedzialności za nastawienie do społeczności LGBTQ na władze. Ludzie często mówią: "To nie my, to nasze prawo, władza, Kościół", a teraz wszystko jest w rękach widzów.
Mówisz, że szczególnie w tej kwestii liczysz na kobiety. Dlaczego?
Jest coś w tym, że geje i kobiety są najlepszymi przyjaciółmi i uważam, że geje od zawsze wspierali kobiety, stawali za nami. Nigdy nie traktowali nas przedmiotowo. Teraz jest szansa, by się im odwdzięczyć.
Byłaś w ponad 80 krajach. Jak zaczęła się twoja przygoda z podróżami?
Do końca liceum nie byłam nigdy za granicą. Dzięki pracy w "Rowerze Błażeja" uzbierałam pieniądze i wyjechałam do Australii.
Dlaczego wybrałaś właśnie ten kraj?
Bo kocham słońce! Wydawało mi się, że to będzie taka fajna przygoda. Chciałam nie tylko nauczyć się angielskiego, ale też zmienić życie. Wydawało mi się, że będę surfowała codziennie po zajęciach. I to jest piękne miejsce, ale to nie do końca było tym, na co liczyłam. Tak zaczęła się moja przygoda z podróżowaniem, uwielbiam to robić. Przez rok przepłynęłam Pacyfik, weszłam na Kilimandżaro. Przeżyłam kilka fajnych przygód i to tak zostało we mnie. Od tego czasu co roku mówię sobie "już mniej podróży, już się ustatkuję". Teraz przez pandemię rzeczywiście to się stało.
Wróćmy na chwilę do tego, o czym wspomniałaś. Jak to się stało, że znalazłaś się na planie "Roweru Błażeja"?
Miałam 14 lat, wychowałam się na tym programie. Dla mnie Marcin Kołodyński znaczył dużo więcej niż influencer na Instagramie. Wracało się do domu i włączało się "Rower Błażeja". Ogłoszono casting na nowych prowadzących i zgłosiłam się. Trzeba było mieć 18 lat, a ja miałam 14. Znalazłam zdjęcie, na którym wyglądam doroślej, wysłałam i napisałam, że uczę się w liceum. Zaprosili mnie na casting. Nie powiedziałam o niczym mojej mamie, bo się bałam, że mi nie pozwoli. Pierwsze co tam usłyszałam: "Wiemy, że nie masz 18 lat. Czy mama wie, że tu jesteś?".
Na castingu byli wszyscy ci, których znałam z telewizji: Kasia Dydo, Paulina Chylewska… Jakbym zobaczyła wszystkich swoich idoli w jednym miejscu! Udało mi się dostać i wtedy musiałam już powiedzieć mamie. Na początku była na nie, bała się, że zacznę brać narkotyki. Ale zgodziła się, raz na dwa tygodnie dawała mi zwolnienia ze szkoły, żebym mogła być na nagraniu. Nie mogłam tego robić częściej ze względu na naukę, ale codziennie po szkole siedziałam na tamtych korytarzach, a potem robiłam pracę domową. To nauczyło mnie dyscypliny. W pewnym sensie wychowałam się w telewizji, szybko musiałam dorosnąć. I to było super.
Co się stało, że poczułaś, że czas już z tego zrezygnować?
Miałam 17 lat i zastanawiałam się, gdzie chcę być za 20 lat. Mogłam prowadzić śniadaniówkę, mieć własny program, czyli wciąż robić to samo. Poczułam, że znudziłoby mnie to. Pomyślałam, że chciałabym mieć prawdziwe życie, takie ciepłe. Nie zależało mi na tym łechtaniu ego, jakie daje bycie przed kamerą. Wydawało mi się wtedy, że będę miała piękny dom w Australii i będę pływać codziennie w oceanie. Takie prostsze życie, bardziej rodzinne. Telewizja to długie godziny i ciężka praca, mogłabym się w tym zagubić.
Ale historia zatoczyła koło.
Nigdy nie miałam takich planów, że będę wielką blogerką. Robiłam szalone rzeczy jak żeglowanie przez Pacyfik, czy wspinanie się i tak mi się to konto rozrosło. Więc to chyba los mnie do tego ciągnie. Znowu się okazało, że jestem przed kamerą. Tym razem przed kamerą telefonu.
Właściwie stało się to, o czym myślałaś, mając 15 lat. Jesteś prowadzącą.
Tak, to jest takie marzenie, ale marzenie na moich warunkach. Pamiętam, że gdy rozmawiałam z ekspertami w "Rowerze", często nie miałam opinii na jakiś temat, co jest dosyć normalne w tym wieku, gdy nie masz doświadczenia życiowego. Czułam, że nie mam za sobą wystarczająco dużo życia, by zrozumieć pewne rzeczy. Teraz, gdy mam 35 lat, mam swoją opinię, coś do powiedzenia, na czymś mi zależy. Miałam już wcześniej inną propozycję prowadzenia programu telewizyjnego, nie zgodziłam się na nią.
Dlaczego?
Nie mieszkam w Polsce, nie zależy mi na zrobieniu tu kariery, zarabiam bardzo dobrze z Instagrama. Mam ponad 800 tysięcy obserwatorów, to jak taka mała telewizja. Spełniam się. Oglądalność niektórych programów to np. 500 tysięcy, to już jest porównywalne z moim Instagramem. Oczywiście wiem, że to nie jest to samo, ale na moich warunkach. Mam "własne szkło", więc nie mam parcia na inne.
Skąd więc decyzja o "Prince Charming"?
W mailu od produkcji przeczytałam o reality show randkowym dla gejów. Potem już przez telefon śmiałam się "kto robi taki program w Polsce?! Powodzenia!". Ale producent kreatywny w rozmowie wytłumaczył mi, jak to ma wyglądać. Nie lubię taniej sensacji w reality show. Ale przez to, jakich uczestników wybrano, te rozmowy są naprawdę na poziomie, na tyle ciekawe i głębokie, że to jest coś innego. Gdy zobaczyłam program po montażu, byłam z niego dumna. Będzie naprawdę fajny.
Czy show obali jakieś stereotypy?
Choćby stereotyp, że wszyscy geje są zniewieściali. Przykład księcia (Jacek Jelonek - przyp. B.Ż.), w którym kocha się wiele kobiet, udowadnia, że to nieprawda. Albo stereotyp, że geje są jednowymiarowi. A oglądając 13 gejów na ekranie, można zobaczyć, że każdy jest inny.
Sama jesteś w związku. Wierzysz w księcia z bajki?
Nie wierzę. Nie czuję się niczyją połówką. Włos mi się na głowie jeży, gdy słyszę słowa jak "on mnie dopełnia". Bo czuję się pełna, wiem, co bym zrobiła bez mojego chłopaka. Kocham go bardzo, ale kocham siebie też. Jeśli nie będzie dla mnie dobry, wybiorę siebie, a nie nasz związek. To niezdrowe mieć obsesję na punkcie swojego partnera, taka idealizacja.
Poznaliście się w jakichś romantycznych okolicznościach?
Nie, poznaliśmy się w pracy w Tajlandii.
To już brzmi romantycznie.
Było to o tyle romantyczne, że najpierw się zaprzyjaźniliśmy. Ja mu opowiadałam o swoich chłopakach, on mi o swoich dziewczynach. W pandemii uświadomiłam sobie, że zawsze wracam i opowiadam mu o swoich miłosnych rozterkach i możemy rozmawiać o wszystkim, bez żadnego oceniania. Okazało się, że ta głęboka przyjaźń, gdy byliśmy dla siebie nawzajem, to miłość.