Prawdziwa historia bohaterki "Czarnobyla". Ma żal do HBO
Ludmiła Ignatienko udzieliła pierwszego wywiadu. Opowiedziała o tym, co działo się po premierze hitowego "Czarnobyla". Serial rozgrzebał dawne rany. Kobieta znów musiała zmierzyć się w ostrymi oskarżeniami anonimowych ludzi.
23.12.2019 | aktual.: 23.12.2019 17:59
"Czarnobyl" to świetnie zrealizowany serial HBO, który był chwalony przez sporą część widzów i internautów na całym świecie. W recenzjach podkreśla się genialną scenografię, trzymanie widzów w nieustannym napięciu. Ale są i tacy, którzy punktują przekłamania w serialu. Dla jednej kobiety serial był ogromną niespodzianką.
Ważną postacią w serialu HBO jest Ludmiła, grana przez Jessie Buckley. To scena z udziałem jej i męża - Wasilija - otwiera serial. Pamiętacie pewnie ten moment, gdy Ludmiła budzi się w środku nocy i widzi łunę nad elektrownią? Wasilij jest jednym z pierwszych strażaków, którzy ruszyli na miejsce katastrofy elektrowni w Czarnobylu.
Tak też stało się naprawdę. Ludmiła Ignatienko udzieliła wywiadu BBC. Przyznała już na samym początku, że było jej przykro i nieprzyjemnie, gdy dowiedziała się, że duża stacja telewizyjna robi serial, który jest de facto o jej życiu.
PRZECZYTAJ TEŻ: Aleksiej Ananenko - inżynier z Czarnobyla, który uratował nas przed katastrofą: "Nie jestem żadnym bohaterem"
Oskarżona o zabicie dziecka
Ludmiła wyznała dziennikarce, że niedługo po tym, gdy serial odniósł komercyjny sukces na świecie, zaczęto ją nachodzić. Do jej domu przychodzili reporterzy, którzy domagali się, by udzieliła im wywiadu. Ignatienko przyznała, że jednym razem ktoś wsadził stopę między drzwi, by nie mogła ich łatwo zamknąć.
W kwietniu 1986 r. mąż Ludmiły, Wasilij, został ciężko poparzony na miejscu katastrofy. Kobieta była wtedy w ciąży. Nie mogła wiedzieć, z jakim zagrożeniem wiąże się promieniowanie - nie było to wtedy tak oczywiste dla wszystkich obywateli.
Ludmiła nie opuściła męża i czuwała przy jego łóżku aż do samego końca. Wasilij zmarł, gdy jego partnerka była w 7. miesiącu ciąży. Dwa miesiące później przyszedł czas na narodziny dziecka. Przeżyło tylko kilka godzin, co było konsekwencją napromieniowania.
Ukrainka powiedziała dziennikarce BBC, że po serialu pojawiło się mnóstwo negatywnych komentarzy pod jej adresem. Usłyszała, że "zabiła swoje dziecko".
- Jak mogłam go zostawić? Myślałam, że dziecko jest bezpieczne we mnie. My nic wtedy nie wiedzieliśmy o promieniowaniu - powiedziała.
Kochała męża tak bardzo, że po ponad 30 latach od jego śmierci nie wyszła za mąż.
3 tys. dolarów za serial
Serial HBO bazuje na reportażu Swietłany Aleksiejewicz, "Czarnobylska modlitwa. Kronika przyszłości". To ona jako pierwsza dokładnie opisała historię Ignatienków. Nic dziwnego, że twórcy postanowili dołączyć ten wątek do swojego serialu.
Jednak Ludmiła podkreśla, że nikt nie pytał jej o zgodę, czy chce, by ważna część jej życia znalazła się w serialu. BBC wyznała, że ktoś skontaktował się z nią i zaoferował 3 tys. dolarów. Była przekonana, że to żart. Dzwoniący z Rosji człowiek wyjaśnił tylko, że pieniądze są za to, że "jest w serialu".
Ludmiła nie przyjęła zapłaty. W wywiadzie wyznaje, że ma żal do HBO i twórców serialu, że tak została potraktowana.
Dziennikarka zapytała, czy widziała "Czarnobyl". Ignatienko przyznała, że tylko kilka odcinków. Doceniła dbałość o szczegóły w charakteryzacji, ale podkreśliła, że jest "wiele przekłamań".
Jako przykład podała scenę pogrzebu męża. Wasilij został w serialu pochowany bez butów. W rzeczywistości buty włożono do trumny.
BBC skontaktowało się z HBO. Opublikowali ich oświadczenie:
"Zespół produkcyjny wielokrotnie kontaktował się z Ludmiłą Ignatienko – przed, w trakcie i po tym, jak nakręcono serial – w celu zaznajomienia jej z projektem, który opisywał jej doświadczenia. (...) Ludmiła otrzymała szansę udziału w procesie tworzenia historii, zaoferowaliśmy jej możliwość zgłoszenia uwag".
Dalej czytamy: "W żadnym momencie nie powiedziała, że nie chce, by historia jej lub męża pojawiła się w serialu. Filmowcy dołożyli wszelkich starań, by pokazać ich historię, podobnie jak wszystkich, których dotknęła ta tragedia, z autentyzmem i szacunkiem".