Porzućcie "Big Brothera". W "Love Island" są prawdziwe emocje
Oglądacie "Big Brothera"? Tracicie czas. "Love Island" to jest prawdziwa rozrywka. Niereżyserowane dramaty, romanse, związki, łzy, barwne osobowości - wszystko to, co kochamy oglądać w telewizji. Propozycja TVN7 to przy tym nudna bajeczka.
02.10.2019 | aktual.: 03.10.2019 15:28
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Czasem nie warto przywracać na antenę programów, które lata świetności miały już dawno za sobą. Przykład? "Big Brother". Choć na początku wszyscy byli ciekawi, jak będzie wyglądał dom Wielkiego Brata i jak odnajdą się w nim nowi mieszkańcy, po kliku tygodniach stało się jasne, że w programie wieje nudą. Uczestnicy snuli się z kąta w kąt, większość dni spędzali na bujaniu się na huśtawkach i spaniu do południa. Można było nawet bez trudu przewidzieć, kto okaże się zwycięzcą. Mimo to TVN podjął decyzję o realizacji drugiego sezonu.
Pełni nadziei znów usiedliśmy przed telewizorami. Może pierwsza edycja była tylko królikiem doświadczalnym, a stacja wyciągnęła wnioski? Niestety nie. Choć uczestnicy dwoją się i troją, a twórcy starają się zapewnić im rozrywkę, to i tak wysiedzenie codziennie godziny przed ekranem staje się wyzwaniem. Pobudka o 12, śniadanie przeciągnięte do wieczora, jakieś zadanie od Wielkiego Brata i leżenie. Wieczne leżenie. Skoro sami mieszkańcy ziewają, to co dopiero widzowie?
Istnieje jednak jeden sposób, aby nie zasnąć. Zmienić kanał i odkryć "Love Island". Z założenia miał to być "program o miłości". Bo w końcu jak inaczej nazwać format, w którym 6 atrakcyjnych kobiet i mężczyzn zamknie się w luksusowej willi, by połączyć się w pary?
Ich randki przy winie, rozterki oraz namiętne uniesienia w sypialni można śledzić codziennie przez godzinę na antenie Polsatu (tak jak "Big Brothera" w TVN7). Ci, w których nie trafi strzała Amora i nie dobiorą się w żadną parę, zostają wyeliminowani. Wydawać by się mogło, nic spektakularnego nie może się tam wydarzyć. A jednak!
Różnica między "Big Brotherem" a "Love Island" jest taka, że w tym pierwszym programie uczestnicy nie mają właściwie nic do roboty. Ich jedynym obowiązkiem jest zaskarbienie sobie sympatii współlokatorów. Jeśli potrafisz się uśmiechać i dostosowywać do grupy - jesteś zwycięzcą i bez większego wysiłku dotrzesz do finału.
W show Polsatu od początku musisz ostro wziąć się do roboty. Nie znajdziesz sobie pary w kilka dni? Wylatujesz. Albo szybko się zakochujesz, albo obierasz odpowiednią taktykę. Wszystkie chwyty dozwolone. I nie ma przebacz.
PRZECZYTAJ TEŻ: "Love Island. Wyspa miłości": Ada Wojciechowska Śledź - kim jest? Ile ma lat? Z jakiego miasta pochodzi?
Wszystko musi dziać się w ekspresowym tempie: zauroczenie, zakochanie, wielka miłość. Dobrze, jeśli do tego dochodzi namiętność i pożądanie. Jeśli nie uda się stworzyć związku, łzy i rozpacz też są "mile widziane".
Pod koniec tygodnia następuje tzw. przeparowanie. Raz kobiety, a raz mężczyźni wybierają dla siebie partnerów. Tych samych lub zupełnie innych. "Odbijanie" sobie drugich połówek, rozkochiwanie sympatii koleżanki i miłosne polowanie na nowych mieszkańców staje zatem na porządku dziennym. Trzeba jednak podkreślić, nie ma w tym agresji, wulgaryzmów, rękoczynów czy wzajemnego obrażania. Nie usłyszymy aż tylu "wypikanych" rozmów, jak to zdarza się w "Big Brotherze". W zamian za to dostajemy prawdziwe emocje.
Mało tego! Choć wszyscy uczestnicy "Love Island" całymi dniami przechadzają się po wilii w skąpych strojach kąpielowych, nikt nie traktuje tego jako argumentu do seksistowskich czy niestosownych komentarzy. Trzeba jednak przyznać, że oglądając pierwszy odcinek, plażowe stylizacje pań i nagie torsy panów rzeczywiście przykuwały wzrok. Jednak z każdym kolejnym dniem ten "walor" tracił na atrakcyjności, aż w końcu przestało się na to zwracać uwagę.
Willa, tak jak w "Big Brotherze", naszpikowana jest kamerami. Nie ma jednak mowy, aby podglądać mieszkańców pod prysznicem, jak to ma miejsce u konkurencji. Widz skupia się tylko na sednie tego programu - emocjach uczestników. Intrygi, "zdrady", wielkie namiętności, łzy rozczarowania, nieustanne zmiany - wszystko to, czego potrzebujemy, zasiadając przed telewizorem w XXI wieku.
Gdy tylko za bardzo przyzwyczajamy się do danej sytuacji w programie, wprowadzany jest nowy bodziec. Przykład? Do willi wchodzi kolejna osoba, która musi sobie znaleźć parę i przy okazji namieszać w już istniejących związkach. Kolejny? Jedna z uczestniczek ni stąd ni zowąd zaczyna płakać, bo przypomina sobie, że nigdy nie była tak zakochana jak teraz. Przykładów można mnożyć w nieskończoność.
Na koniec bohaterowie: atrakcyjni, z barwną osobowością, otwarci, często mający wielkie parcie na szkło, a do tego flirciarze. Ta wybuchowa mieszanka sprawia, że przykują was do ekranów. Już nie zmienicie kanału. No chyba, że po tej dawce emocji będziecie mieć problemy ze snem. Wtedy wiecie, co włączyć.