Pogubiony Tusk, Morawiecki jak ryba w wodzie. Ekspertka ocenia język debaty TVP
- Pytania układał ktoś, kto wie, jakim językiem mówi się w kręgach rządowych. Tuskowi trudno było się poruszać na tej płaszczyźnie - twierdzi w rozmowie z Wirtualną Polską prof. Anna Cegieła, językowznawczyni analizująca język polskiej debaty politycznej.
10.10.2023 | aktual.: 10.10.2023 19:19
Nie milkną echa po poniedziałkowej debacie przedwyborczej w TVP. Cały czas trwają analizy wszystkich, nawet najmniejszych jej elementów: poszczególnych wypowiedzi, zachowania, kątów padania światła, siły żartów i obelg.
Wiele osób zwraca uwagę na pytania, które padły podczas debaty - jedne śmieją się, że trwały dłużej, niż było czasu przeznaczonego na odpowiedzi, inne dowodzą, że miały bardzo wyraźną tezę i były tendencyjne, jeszcze inne - że to w zasadzie było jedno i to samo pytanie, powtórzone kilka razy w nieco zmienionej wersji.
O pytaniach podczas debaty postanowiliśmy porozmawiać z prof. Anną Cegiełą z Uniwersytetu Warszawskiego, przewodniczącą Komisji Etyki Komunikacji Polskiej Akademii Umiejętności, zajmującą się w swoich badaniach m.in. językiem debaty politycznej.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Przemek Gulda, dziennikarz Wirtualnej Polski: Jak ocenić pytania, które pojawiły się podczas telewizyjnej debaty?
Prof. Anna Cegieła, badaczka języka debaty politycznej z Uniwersytetu Warszawskiego: To były pytania nastawione na pokazanie różnic między poszczególnymi obozami. Potem te różnice można wykorzystywać na swoją korzyść, wykazując, że oponent ma zupełnie inne podejście do kwestii, które wyborcy uznają za ważne. W tym sensie pytania miały charakter konfrontacyjny. A to z kolei budowało nieco nerwową atmosferę - ten, kto poddał się tym nerwom, wypadał w debacie jako słabszy.
Czy to były pytania tendencyjne? Pytania z tezą?
Nie powiedziałabym. Zwróciłabym raczej uwagę na coś innego - na ich styl. Bo było widać bardzo wyraźnie, że ktoś, kto je układał, dobrze zna, posługuje się i wykorzystał styl, jakiego używa się w obozie rządzącym. To było celowe działanie, które miało ułatwić uczestniczenie w debacie tym, którzy się w tym stylu dobrze odnajdują. I odwrotnie - utrudnić tym, dla których jest on obcy.
Kto sobie lepiej poradził? Było zgodnie z przewidywaniami?
Raczej tak. Morawiecki czuł się oczywiście jak ryba w wodzie. Był pewny swego i spokojny. Dobrze poruszał się w narzuconym przez ten styl porządku świata, podziale na "my" i "oni" i związanej z nim retoryce: my robimy, dajemy, zmieniamy, oni zaniedbywali, nie radzili sobie.
Tusk natomiast na tym tle był wyraźnie mniej skoncentrowany i przebojowy. Mocno było widać, że narzucono mu zupełnie inny styl rozmowy niż ten, którym posługuje się choćby na swoich spotkaniach wyborczych. Nie mógł się w tym odnaleźć. W związku z tym był raczej uszczypliwy, niż pewny i konkretny. Napięcie wytrzymał natomiast także Bosak, dla którego ten styl nie jest całkiem obcy.
Debata wyborcza 2023
Czy pytania zadane na debacie dotyczyły ważnych spraw?
Tak i nie. Bo trzeba pamiętać, że ważność tych czy innych tematów w dyskursie nie jest obiektywna, nadaje się ją. Kto to robi? Oczywiście: politycy. A więc była mowa o sprawach ważnych dla polityków, a niekoniecznie dla tzw. zwykłych ludzi.
Czego zabrakło?
Choćby sprawy, która wydaje mi się bardzo ważna z punktu widzenia owych zwykłych ludzi, a politycy obozu, który miał wpływ na kształt debaty, zdecydowali się ją ignorować. Myślę o kwestii mieszkań. To jest coś, czym martwią się dziś młodzi ludzie, zaczynający pracę i zarabiający 300 zł więcej niż pensja minimalna. I co? Kredyt 2 proc. ma niby załatwić sprawę? Może politykom tak się wydaje, ale to jest niestety nieprawda.
Czy ta debata może coś zmienić, jeśli chodzi o niedzielne wybory?
Wydaje mi się, że kompletnie nic nie zmieni. Takie debaty, jak wynika z licznych badań socjologicznych, mogą co najwyżej minimalnie wpłynąć na osoby niezdecydowane. Trochę inaczej dzieje się co najwyżej w sytuacji, kiedy na debacie wydarzy się coś nieprzewidzianego, wykraczającego poza stereotypowe zachowanie ludzi ze środowiska politycznego.
Bywały takie przypadki?
Najbardziej znaczący to oczywiście sytuacja z debaty między Lechem Wałęsą a Aleksandrem Kwaśniewskim, w której ten pierwszy powiedział słynne zdanie o "podawaniu nogi, a nie ręki". To pogrzebało jego szanse na reelekcję - wielu ludzi zdecydowało się nie głosować na człowieka, który nie potrafi się zachować, brakuje mu kultury osobistej. Podczas poniedziałkowej debaty w TVP nie było takiej sytuacji, nikt nie zachował się tak, żeby się zdeklasować. Wszyscy zachowali się zgodnie z zasadami i oczekiwaniami.
Ale przecież docinali sobie ostro - padły te głośno dziś komentowane słowa o "bandzie rudego"...
Po pierwsze, zdarzyło mi się rozmawiać osobiście z Tuskiem i, umówmy się, on nie jest ani trochę rudy. A tak na poważnie: o obniżeniu językowego poziomu polskiej debaty publicznej mówię już od dawna i bardzo mnie ono martwi. To efekt przyjęcia zasady, że debata odbywa się za pomocą języka elektoratu, a wręcz tej mniej wykształconej jego części.
Ale w przypadku poniedziałkowej debaty powiedziałabym, że obyło się bez przekroczeń, których nie brakowało przecież podczas kampanii wyborczej na spotkaniach kandydatów w tzw. "terenie". Tam bywało naprawdę o wiele ostrzej, na tym tle debata wypadła więc nie najgorzej. Niemniej jednak to był kolejny krok w stronę podchodzenia do kwestii wyborów w sposób emocjonalny, a nie racjonalny. Wszyscy się na to łapiemy, tak będziemy głosować, a potem będziemy mieli do siebie pretensje.
Rozmawiał Przemek Gulda, dziennikarz Wirtualnej Polski
W najnowszym odcinku podcastu "Clickbait" sprawdzamy, jak bardzo Netflix zmasakrował "Znachora", radzimy, dlaczego niektórych seriali lepiej nie oglądać w Pendolino oraz żegnamy się z "Sex Education", bo chyba najwyższy już czas, nie? Możesz nas słuchać na Spotify, w Google Podcasts, Open FM oraz aplikacji Podcasty na iPhonach i iPadach.