Po 10 latach rozłąki w moim domu pojawił się telewizor i... nic nie było już takie samo
Patryk Chilewicz odkrywa świat telewizji po dziesięciu latach życia w niewiedzy. Witamy na innej planecie!
Przez jakąś dekadę dobrze szło mi wpisywanie się w trend panujący wśród coraz większej grupy młodych osób, a więc trzymać się od telewizji jak najdalej, co najwyżej dobierać konkretne programy i oglądać je w internecie. Całe szczęście z pomocą przychodziły mi platformy typu Player czy Ipla, które kolejno wrzucały odcinki moich ukochanych "Kuchennych rewolucji” czy "Warsaw Shore”. Dało się obejrzeć, choć lekkie opóźnienie powodowało lekką frustrację, gdy moi znajomi z telewizorami już wiedzieli, czy rewolucja w Sosnowcu udała się, a ja wciąż nie wiedziałem.
Przyznam, że nie było łatwo. Jako dziennikarz poruszający się w świecie show-biznesu miałem niejako obowiązek śledzić wynurzenia gwiazd w programach typu "Dzień Dobry TVN”, być na bieżąco z tym, co słychać w "Tańcu z gwiazdami”, czy jak bardzo żenujący jest powrót "Koła Fortuny”. Tu z pomocą przychodził WP Pilot, na którym z powodzeniem mogłem oglądać na ekranie komputera Roberta Janowskiego w "Jaka to melodia”. Choć nie, akurat jego nie oglądałem nigdy i chyba nie ma takich pieniędzy, które by mnie do tego zmusiły.
Wciąż jednak brakowało mi tego czegoś, tego nienazwanego uczucia, które polega na leżeniu na tapczanie i beznamiętnym klikaniu pilotem. I tak w połowie stycznia 2018 roku po dekadzie ignorowania zdobyczy ludzkości, jaką jest teleodbiornik, zdecydowałem się na kupno. A jako że jestem konsumentem kompulsywnym i niezbyt rozsądnym, kupiłem ten, który wyjątkowo mi się spodobał, nie patrząc na jego parametry (czy cenę, muszę przyznać...).
Gdy pojawił się w domu, czułem się nieco onieśmielony. Wielki on i mały ja. Mały, futurystyczny pilot, dekoder wyglądający jak rzeźba w muzeum designu i szereg nowości, które przez dziesięć lat telewizorowego wygnania ominęły mnie.
Przykład? Jakim szokiem było dla mnie, że istnieje opcja "obejrzyj od początku”. Ja, który wiecznie zapomina, co jest o której i nastawia tysiąc budzików, by wiedzieć o tym, by łyknąć tabletkę, już nie muszę biec na przełaj z nie do końca zrobioną kanapką, byle tylko nie przegapić początku. Dwa kliknięcia sprawią, że mogę zacząć program od początku. Szok.
Kolejna sprawa to opcja nagrywania programów. Jestem z epoki, w której, jeśli chciało się nagrać program, to sprawdzało się, co jest na kasecie wideo i nagrywało na starym filmie z Meg Ryan, najczęściej razem z reklamami, bo kto by nad tym siedział i włączał, i wyłączał.
Otóż ku mojemu zachwyceniu teraz mogę zaplanować nagrywanie "Kobiety na krańcu świata” Martyny Wojciechowskiej i już nigdy nie budzić się w niedzielę przed południem. Czy to nie brzmi jak raj na ziemi? Ano brzmi!
Nie mógłbym nie wspomnieć o licznych szmerach bajerach typu aplikacja Netflixa, gry (tak, gry telewizyjne!) czy Spotify, które gdzieś tam nieśmiało pojawiają się przy każdym włączeniu na horyzoncie, lecz nie mam jeszcze śmiałości ich rozpracować. Wychodzę bowiem z założenia, że wszystko po kolei, że nie mogę zjeść całego ciasteczka naraz, bo przyjemność trzeba sobie dozować.
Telewizor i 600 kanałów sprawiły, że moje wieczory pełne są teraz wielkich romskich wesel ("Wielkie wesela amerykańskich Romów”), metamorfoz stylistycznych ("Sablewskiej sposób na modę”), randek w ciemno przy kolacjach ("Kolacja dla dwojga”) lub bez ubrań ("Naga randka”), najnowszych odcinków ulubionych animacji ("Atomówki”, "Simpsonowie”, "Family Guy”), ale też seriali, których legalnie i na bieżąco nie miałbym szans obejrzeć ("American Crime Story”).
Nie dziwcie się moim telewizyjnym wyborom. Jako osoba żywo zainteresowana tym, co dzieje się w naszym kraju, oglądałem sporo programów informacyjnych czy publicystycznych. To był taki balon bon motów, banałów i politycznych kłamstw, który w końcu pękł w mojej głowie, ogłuszając mnie przy tym. Gdy doszedłem do siebie okazało się, że przez miesiące nałogowego oglądania wszystkich "po Faktach”, "Kropek” czy innych Tomaszów Lisów okazało się, że nic a nic z nich nie wyniosłem. Ani wiedzy, ani rozrywki. Po cóż więc oglądać? Amerykańscy Romowie czy operacje otyłych ludzi przynajmniej sprawiają, że każdy dzień jest nową przygodą pełną wspaniałych wyzwań w jakości full HD.