"Ostatnia tego typu defilada". W Moskwie rozegrały się żałosne sceny
Dr Wojciech Siegień z Uniwersytetu w Białymstoku śledził doniesienia rosyjskich mediów w Dniu Zwycięstwa. - Nie mieli czego pokazywać. W tej formule parada na Placu Czerwonym to puste, pozbawione treści "święto" - mówi w rozmowie z Wirtualną Polską.
09.05.2023 | aktual.: 10.05.2023 18:04
Sebastian Łupak, dziennikarz Wirtualnej Polski: Jak Dzień Zwycięstwa pokazały prokremlowskie media?
Dr Wojciech Siegień: No cóż, nie miały za bardzo czego pokazywać…
Przez Plac Czerwony przejechał jeden czołg.
I to muzealny T-34 znany w Polsce lepiej z serialu "Czterej pancerni i pies". Odwołano paradę lotniczą.
Czyli bieda?
Patrząc na tegoroczną paradę na Placu Czerwonym, możemy powiedzieć, że to była ostatnia tego typu defilada.
Formuła się wyczerpała?
W mojej ocenie tak. W tej formie - z jednym czołgiem - ta parada nie ma sensu.
Wcześniej miała?
Parada została reanimowana w latach 90. Miała wypełnić pustkę po upadku komunizmu, bo potrzebne były nowe symbole. Nie udało się tej pustki zapełnić cerkwią, więc wykorzystano zdobycie Berlina. Nowym mitem założycielskim Rosji stało się zwycięstwo nad hitleryzmem w 1945 r. Oddając hołd poległym dziadom i ojcom, opowiadano przy okazji o nowym imperium, nowej mocarstwowej Rosji. I do czasu spełniało to swoją funkcję.
A w tym roku przez plac przejechał jeden stary czołg i podobno jakiś nowy prototyp lekko opancerzonego kamaza.
A Putin krzyczał, jak zwykle, "Za Rassiję! Za pabiedę", czyli za zwycięstwo! Ale o jakie zwycięstwo chodzi?! Przecież Rosjanie nie mają od ponad roku żadnych zwycięstw.
Dlatego przemówienie Putina była krótkie, wtóre i nudne. Nie było czego wybić i dać na pasek u dołu ekranu, bo nie powiedział niczego świeżego czy nowego. To było do tego stopnia byle jakie, jakby speech-writerzy Putina nie wrócili dotąd z majówki i on pisał to sam na kolanie.
W efekcie Rosjanie w swojej TV widzą na pasku "Za Rassiję! Za pabiedę! Urra!", ale nie wiedzą do końca, o jakim konkretnie zwycięstwie Putin im mówi. Wszyscy czekają na zwycięstwo, a są porażki i rosyjska armia się wycofuje. Więc to są puste, pozbawione treści hasła. Rosjanie dostają miraż zwycięstwa i kilku podrabianych weteranów z KGB na Placu Czerwonym.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
I ci biedni redaktorzy kanału Rossija 1 nie bardzo wiedzą, co pokazywać?
Tam jest informacyjna pustynia, bo wszystko poza propagandą jest zakazane. Nie ma z czego robić informacji. Prokremlowskie media dają więc krótkie, suche komunikaty. Nie ma w tym werwy ani entuzjazmu. Czyste sprawozdanie: ten przyjechał, tamten złożył kwiaty.
To mi przypomina koniec lat 80. w PRL.
Tak, taki schyłkowy Breżniew. Przez chwilę jakiś dziennikarz ekscytował się "sensacyjną" informacją, bo zobaczył na moskiewskiej ulicy kolumnę rządową samochodów Łukaszenki. To im zostało: informowanie, że Moskwę odwiedził Łukaszenka z Białorusi oraz premier Armenii Paszynian. Umówmy się, że ciężko budować triumfalny przekaz medialny na Paszynianie i czwartej lidze polityków z Tadżykistanu i Turkmenistanu. Przy czym Łukaszenka miał taką minę, jakby miał kłopoty żołądkowe.
Jak nie ma o czym mówić, to o czym mówią?
Sięgają po informacje z Warszawy, że rosyjski ambasador nie mógł złożyć kwiatów pod mauzoleum żołnierzy radzieckich. Mówią, że zła Rumunia zamiast świętować z Moskwą 9 maja, świętuje z Zachodem dzień wcześniej.
Próbowali jeszcze pokazać, że w Kijowie wciąż są ludzie świętujący, jak w Rosji, dzień zwycięstwa 9 maja i że jest ich całkiem sporo. Ale w kadrze, przy Pomniku Wiecznej Chwały w Kijowie, stało raptem kilka osób w wieku 75 plus. Więc nawet to im nie wyszło.
Jeśli nie ma newsów z Kremla, to zawsze zostaje bardzo aktywny w Telegramie Jewgienij Prigożyn, szef prywatnej armii wagnerowców. Nazwał Putina "szczęśliwym dziadkiem, który sądzi, że u niego wszystko w porządku, ale może się okazać palantem". Ostro!
Rzeczywiście, Prigożyn pozwala sobie na coraz więcej. To duże zaskoczenie, że Kreml tak długo go toleruje. Ale Prigożyn ma swoje zaplecze i musi się czuć bardzo pewnie, skoro mówi to, co mówi. Uderza w wierchuszkę, uderza w Putina, stawia ultimatum władzy. Gromadzi wokół siebie Z-patriotów czy turbopatriotów, czyli po prostu skrajną, nacjonalistyczną prawicę, która chce jeszcze brutalniejszej wojny, która doszczętnie wyniszczy całą Ukrainę.
Pytanie jak długo jeszcze ta spektakularna kariera Prigożyna na Telegramie potrwa. Wiemy, że może być zakończona jednym celnym strzałem bądź zamachem bombowym. Kreml znany jest z tego, że tak załatwia kłopotliwe sprawy. Z drugiej strony Prigożyn wie, jak się przed tym bronić, bo ma wokół siebie przeszkolonych żołnierzy. Ale nie jest nietykalny. Może uprzedzi ruch Kremla i wyleci do Sudanu, by bronić rosyjskich interesów w Afryce?
Co dalej?
Zobaczymy, co przyniosą najbliższe dni. 9 maja nie dał nam żadnych odpowiedzi, bo nie mógł. To był dzień bez znaczenia. Zobaczymy, co jutro zrobi Ukraina i jak na to zareaguje Moskwa.
Rok temu nikt nie przypuszczał, że Moskwa będzie aż tak słaba, i że będzie nerwowo czekała na ofensywę ukraińską. Za rok możemy się znaleźć w nowym świecie, w którym Rosja będzie musiała wymyślić się na nowo. I być może to wymyślanie nie będzie już zadaniem Putina.
Sebastian Łupak, dziennikarz Wirtualnej Polski
W najnowszym odcinku podcastu "Clickbait" z jednej strony znęcamy się nad "Bring Back Alice" i "Randką, bez odbioru", a z drugiej - postulujemy przywrócenie w Polsce zawodu swatki (w "Małżeństwie po indyjsku" działa to całkiem sprawnie). Możesz nas słuchać na Spotify, w Google Podcasts, Open FM oraz aplikacji Podcasty na iPhonach i iPadach.