Oburzenie po rozmowie w "Pytaniu na Śniadanie". Dowbor zabrała głos
- Mam wrażenie, że trwająca obecnie burza została wywołana trochę na siłę - powiedziała w rozmowie z WP Katarzyna Dowbor, odnosząc się do afery po jednym z ostatnich wydań "Pytania na Śniadanie". TVP skrytykowano za promocję tzw. flippingu.
01.02.2024 | aktual.: 01.02.2024 20:27
Od redakcji: Podczas autoryzacji wywiadu Katarzyna Dowbor dokonała zmian w treści, które zdaniem redakcji Wirtualnej Polski wykraczają poza dobre praktyki autoryzacji. W związku z tym publikujemy rozmowę ze wszystkimi poprawkami Dowbor o charakterze merytorycznym, przywracamy jednak również usunięte fragmenty wypowiedzi.
***
Przemek Gulda, dziennikarz Wirtualnej Polski: Jak to się stało, że trafiła pani do "Pytania na śniadanie"?
Katarzyna Dowbor: Kilka tygodni temu zadzwoniła do mnie Kinga Dobrzyńska, nowa szefowa tego programu i zapytała, czy byłabym zainteresowana tym, żeby zostać jedną z prowadzących. To było dla mnie bardzo miłe - ucieszyłam się, że o mnie pamięta i chce ze mną współpracować.
Zaproponowała i... już?
Nie, nie. To był dopiero początek. Zaprosiła mnie na casting. Od razu uznałam, że to świetny pomysł i właściwe podejście. To jest bardzo uczciwe: sprawdzać w ten sposób nawet ludzi, którzy mają doświadczenie, nazwisko i znaną twarz. Wszyscy byliśmy tam traktowani równo: gwiazdy i osoby debiutujące w takiej sytuacji.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Jak pani poszło?
To nie była tylko formalność. Podczas tego castingu rzeczywiście sprawdzane były nasze umiejętności, zachowanie się przed kamerą, reagowanie na zaskakujące sytuacje. Powiem tak: część osób przeszła ten casting, część osób - nie. I nie ma ich dziś wśród prowadzących "Pytanie na śniadanie".
Pani jest. Jakie to uczucie?
Jest takie powiedzenie, że nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki. No cóż, udowadniam właśnie, że można wejść drugi raz i że to może być bardzo przyjemne. Drugi raz, bo przecież prowadziłam już "Pytanie na śniadanie", choć było to bardzo dawno, wtedy, kiedy ten program dopiero powstawał i raczkował. Nie ukrywam, że to dla mnie wielka przyjemność, bo bardzo lubię programy na żywo, interakcje z rozmówcami i rozmówczyniami, gorącą atmosferę.
Choć oczywiście "Nasz nowy dom" to mój absolutnie ukochany program, ale jednak był to program nagrywany. To jest zupełnie inna praca, zupełnie różne emocje. Uwielbiam ten rodzaj adrenaliny, który przynoszą programy na żywo. Dobrze się z tym czuję, nawet wtedy, jeśli czasem pojawiają się sytuacje trudne, z którymi trzeba sobie jakoś radzić.
Czy taką trudną sytuacją była rozmowa z flipperką, która mówiła o wyrzucaniu ludzi z mieszkań?
Powiem szczerze: kiedy dostałam do ręki scenariusz tamtego wydania programu, po raz pierwszy w życiu spotkałam się ze słowem "flipper". Musiałam zacząć od tego, żeby sprawdzić w internecie, co ono w ogóle znaczy. To nie był mój pomysł, to przecież nie ja piszę scenariusz. Proszę zwrócić uwagę na nasze miny - oboje z Filipem, który prowadził ze mną tę rozmowę, byliśmy w szoku. Byliśmy na nie i nie przyznawaliśmy racji naszej rozmówczyni. Ale z drugiej strony nie mogliśmy przecież powiedzieć "pani już dziękujemy" i wyprosić ją ze studia.
Zdziwiło panią tak mocne nagłośnienie tej sprawy?
Mam wrażenie, że trwająca obecnie burza wokół niej została wywołana trochę na siłę. Przecież ta rozmowa była przede wszystkim o zarabianiu pieniędzy w taki sposób, że kupuje się coś taniej, poprawia jakość tego czegoś i sprzedaje drożej. Trudno mieć za to do kogokolwiek pretensje. To przecież dokładnie tak, jak na rynku warzywnym, gdzie kupuje się tanio jakieś produkty, przetwarza je, a potem sprzedaje drożej. Co w tym złego? Tym bardziej, że przecież w tej rozmowie kilka razy powtórzyło się założenie, że wszystko musi się odbywać uczciwie. To jest w gruncie rzeczy praca, jak wiele innych, na dodatek ciężka praca.
No ale przecież to właśnie m.in. przez flipperów mieszkania są dziś takie drogie. Nie przeszkadzało to pani w tej rozmowie?
Myślę, że to raczej naciągana teoria. Znacznie większą winę za taką sytuację ponosi władza - nieważne: ta czy poprzednia. Bo przez całe dekady nie potrafi w Polsce wprowadzić rozwiązań, które sprawiłyby, że mieszkań byłoby więcej, ich ceny nie byłyby na tak wysokim poziomie, a deweloperzy nie byliby królami rynku. Ale zgodzę się, że może nie powinno się reklamować takich ludzi. To dla nas ważna nauczka. Zdecydowanie powinniśmy w tym programie unikać takich sytuacji.
Jak dzisiejsze "Pytanie na śniadanie" różni się od tego sprzed lat?
To dziś program o wiele bardziej dynamiczny, szybszy. Media społecznościowe wymuszają na telewizji zmiany idące w tym kierunku. Musi za nimi nadążać, więc nabiera coraz większego tempa. Dziś pracujemy w dużo większym studiu, gdzie jest więcej miejsc, w których mogą się odbywać kolejne moduły programu. Wokół nas jest mnóstwo ekranów. To wiąże się też z przygotowaniem programu - kiedyś tylko rozmawialiśmy, dziś wszystko musi być uzupełnione najróżniejszymi materiałami ilustrującymi nasze rozmowy. I jeszcze jedna ważna sprawa - dziś ten program jest ponad dwukrotnie dłuższy. Kiedy zaczynaliśmy, trwał dwie godziny, dziś - cztery, a w weekendy nawet cztery i pół. To jest jednak spore wyzwanie dla prowadzących i wszystkich innych: tyle czasu na żywo na antenie. Ale lubię to. Nawet bardzo.
Jak się pani współpracuje z pani nowym partnerem ekranowym, Filipem Antonowiczem?
Nie znaliśmy się wcześniej, ale szybko się polubiliśmy. To wspaniały chłopak, który wprowadza do studia i do programu mnóstwo uśmiechu i serca. On przed kamerą nikogo nie udaje, jest sobą. A jest osobą, która ma świetny kontakt z innymi ludźmi, co w takim programie bardzo pomaga. Spotkałam na swojej telewizyjnej drodze prowadzących, którzy skupieni byli przede wszystkim na sobie, na tym, jak wyglądają i czy mają dobrze ułożone włosy. On jest zupełnie inny. O wiele bardziej zwraca uwagę na osoby, z którymi rozmawia, niż na siebie.
A to jest bardzo ważne - dla nas bycie przed kamerą to oczywista, naturalna sytuacja, dla nich nie. Często trzeba im pomóc, powiedzieć przed wejściem na antenę jakieś ciepłe, uspokajające słowo: "proszę się nie martwić, będzie dobrze, pomożemy". On jest w tym świetny. I jeszcze coś: od samego rana ma mnóstwo energii. Powiedzmy sobie szczerze: nie jest to oczywiste o szóstej rano. Zdarza się, że wiele z nas jest w studio jeszcze trochę zaspanych, a on od samego początku wita wszystkim z szerokim uśmiechem. Ta jego energia nam się udziela i bardzo pomaga w pracy.
Z jakimi reakcjami spotkała się pani po powrocie do TVP? (w tym momencie do drzwi zadzwonił kurier, który przyniósł bukiet kwiatów od wielbiciela).
To już trzeci dziś. Nie muszę więc chyba przekonywać, że mam spore grono bardzo życzliwych mi osób, które żywo i gorąco zareagowały na to, że znów można mnie oglądać w TVP. Kiedy odeszłam z Polsatu, zaczęłam współpracę z Canal Plus. Nakręciłam dla tej stacji serię programów o wyposażeniu wnętrz, zatytułowaną "Dowborowa od nowa". W marcu ma zostać wyemitowana, mam nadzieję, że ten plan dojdzie do skutku. Wcześniej pojawił się pilot tej serii. I wtedy doszło do mnie bardzo wiele opinii, w których powtarzał się jeden wątek: "pani Kasiu, super, że pani wróciła na ekran, ale szkoda, że tak niewiele osób może panią oglądać". Bo rzeczywiście - to płatny kanał, do którego nie wszyscy mają dostęp. Kiedy dowiedziałam się, że wrócę do TVP, ucieszyłam się też z tego powodu, że będzie mógł mnie oglądać każdy, kto chce.
Ale były też negatywne komentarze?
Były, oczywiście. Choć łatwo było zauważyć, że nie do końca chodziło o mnie. To były raczej głosy osób mocno zaangażowanych i motywowanych politycznie, którym nie podoba się kierunek zmian w TVP i protestowały w ten sposób raczej przeciwko temu, a nie przeciwko mojej obecności na antenie. Łatwo można też było zauważyć, że osoby, które chciały mnie krytykować, że tak powiem: nie za bardzo miały się do czego przyczepić. W końcu jestem w telewizji już tyle lat - mam doświadczenie, które pozwala mi się odnaleźć w sytuacjach, pojawiających się w programie na żywo. Skoro więc nie było za co mnie krytykować, jeśli chodzi o kwestie merytoryczne, pojawiła się krytyka... mojego kostiumu.
Zdenerwowała panią?
Raczej rozbawiła. Nie ma się do czego przyczepić, przyczepimy się do stroju. Widziałam, jak ubiera się pani, która to napisała. Nie wydaje mi się, że gdybym pojawiła się w "Pytaniu na śniadanie" ubrana w jej stylu - w obcisłym stroju, z gołym brzuchem - byłoby to szczególnie dobrze odebrane. Nie mówiąc już o tym, że sama czułabym się fatalnie. Mam wrażenie, że moje kostiumy są dobrze dobrane do okoliczności. Nawet jeśli sama wolę chodzić np. w grubych, miękkich bluzach z kapturem. Ale to strój do domu, a nie do programu, który ogląda cała Polska. Rozbawił mnie więc ten komentarz, ale jednocześnie trochę przeraził.
Dlaczego?
Bo pokazywał, jak bardzo jesteśmy podzieleni jako naród. Że każda, nawet drobna, sprawa może się stać powodem nagonki i atakowania innych osób. Staram się nie uczestniczyć w tej wojnie i robić wszystko, żeby ją tonować. Nie jestem przeciwko nikomu. Jestem sobą i taka chcę być na antenie. Mam nadzieję i mam wrażenie, że to dobrze działa na ludzi i chociaż trochę uspokaja te, rozbudzone ostatnio bardzo mocno, negatywne emocje.
Przemek Gulda, dziennikarz Wirtualnej Polski
W najnowszym odcinku podcastu "Clickbait" znęcamy się nad serialem "Forst" z Borysem Szycem, omawiamy ostatni film Nicolasa Cage'a, a także pochylamy się nad "The Curse" czyli najbardziej niezręczną produkcją ostatnich lat. Możecie nas słuchać na Spotify, Apple Podcasts, YouTube oraz w Audiotece i Open FM.