Nowe odcinki niczym spotkanie przyjaciół po latach. Te seriale nie zawiodły oczekiwań widzów
Wskrzeszenie serialowych bohaterów nieraz niesie ze sobą niemałe ryzyko. Wystarczy jeden błąd przy reanimacji ukochanych produkcji, by ściągnąć na siebie gniew milionów widzów. Na szczęście są śmiałkowie, którzy odnieśli sukces! Jak im się to udało?
Udane przywrócenie telewizyjnej produkcji to sztuka trzymana w wielkiej tajemnicy przez tych, którzy odnieśli na tym polu spektakularny triumf. Jako że nie chcemy żerować na brutalnie zdeptanych nadziejach, postanowiliśmy przyjrzeć się zwycięskiej części szuflady pt. "powracające seriale".
Naszą wyliczankę zacznijmy od serialowego hitu, na który fanom czekać przyszło ponad 25 lat.* Wieści o nowych odcinkach "Miasteczka Twin Peaks" wywołały wielkie poruszenie wśród wielbicieli dzieła Lyncha, rozsianych na każdej szerokości geograficznej.* A wielkie emocje to także wielkie oczekiwania. Ćwierć wieku pozwoliło stworzyć wokół serialu pewien rodzaj kultu, a jak wiadomo ze świętością nie powinno się zadzierać. Na forach miłośników serialu przeczytać można było rozmaite wizje tego, jak powinien wyglądać trzeci sezon "Miasteczka...". Całe szczęście David Lynch postanowił być po prostu...Davidem Lynchem i nie słuchając żadnych podszeptów, zrobił to, co wychodzi mu najlepiej. Zabrał widza w podróż do miejsca znajdującego się pomiędzy tym co realne, a tym co metafizyczne i niezrozumiałe. Stworzył niepowtarzalną atmosferę, która wciąga od pierwszych minut i pozostaje z nami jeszcze długo po pojawieniu się napisów końcowych.* I chociaż najnowszemu tworowi Davida Lyncha i Marka Frosta zarzuca się nudnawe dialogi i brak specyficznego poczucia humoru, siła przyciągania "Miasteczka.." nie pozwala zrezygnować z oglądania dalszych odcinków. *
W wielkiej odległości od Twin Peaks, nie tyle geograficznej co gatunkowej, leży inne miasteczko, za którym tęsknili jego wielbiciele. Mowa oczywiście o Stars Hallow, które stało się niejako osobnym bohaterem opowieści w serii "Gilmore Girls" (emitowanej w Polsce jako "Kochane Kłopoty"). *Cztery godzinne odcinki, mające objąć swoją akcją rok z życia panien Gilmore, były szansą twórców na udzielenie odpowiedzi na najbardziej nurtujące telewidzów pytania. Kluczem do sukcesu "Gilmore Girls: A year in the life" było zatem dopisanie zakończenia historii każdemu z bohaterów, którzy przez siedem sezonów tworzyli malowniczy pejzaż amerykańskiej małomiasteczkowej sielanki. Co prawda wiele wątków poruszono bardzo powierzchownie, a ostatnia scena pozostawiła fanów w głębokim szoku, samo przywrócenie ulubionych postaci na szklany ekran było spełnieniem marzeń każdego fana. A że Amy Sherman Palladino pozostawiła sobie furtkę do ewentualnego spin-offa? Możemy się z tego tylko cieszyć.*
Wielki powrót agentów Muldera i Scully zapisze się w historii jako przykład tego, jak pobić rekordy oglądalności. Pierwszy odcinek 10. sezonu "Z Archiwum X" w samych tylko Stanach Zjednoczonych obejrzało 20 mln widzów. Podobne wyniki padły w innych miejscach globu, także w Polsce. Po topornej pierwszej odsłonie, twórcy serialu weszli w końcu na właściwy tor i zaserwowali fanom kontynuację godną oryginału. Zabawa konwencją, pełne humoru dialogi oraz śledztwa zgłębiające tajemnice paranormalnych zjawisk. Wszystkie te elementy usatysfakcjonowały zebraną przed telewizorami publikę.* Powrót serialu najwyraźniej opłacił się także stacji Fox, która zapowiedziała już 11. sezon telewizyjnego hitu. *
W bazowaniu na sentymentach telewidzów, Netflix postawił pójść nieco dalej, przywracając na ekrany kultowy serial komediowy przełomu lat 80. i 90. "Pełna chata". *Jest to co prawda sequel amerykańskiej produkcji, który przedstawia losy młodszego pokolenia rodziny Tannerów, jednak w pełni zadowolił wiernych fanów. Historia D.J., która powraca do rodzinnego domu jako wdowa z trójką synów, została przyjęta na tyle dobrze, że trwają prace nad trzecim sezonem serialu. I nawet brak największych gwiazd z pierwowzoru, czyli sióstr Mary-Kate i Ashley Olsen nie przeszkodził "Pełniejszej chacie" w odniesieniu sukcesu. *
Na fali olbrzymiej popularności powracających kultowych produkcji, postanowili popłynąć także twórcy "Przystanku Alaska". Co prawda szczegóły tego przedsięwzięcia nie są jeszcze znane, wiadomo jednak, że "coś się szykuje". Czy i ten reboot poszczycić się będzie mógł kilkumilionową publicznością? Tego nikt nie jest w stanie przewidzieć.
Trudno także stwierdzić, skąd u telewidzów to uwielbienie do powracających, starych tytułów. Czyżby współczesne propozycje od samego początku były tak jałowe, że nie potrafimy obdarzyć ich bohaterów podobną sympatią? A może to tylko pragnienie poznania dalszych losów ekranowych postaci, które przez lata sami dopisywaliśmy w głowach, zręcznie wykorzystane przez scenarzystów i reżyserów?