"Najpierw ślub, potem miłość". Tak randkują Hindusi
Małżeństwa aranżowane w XXI wieku? Wśród społeczności hinduskiej to wciąż norma. Nawet gdy mowa o bogatych Hindusach wychowanych w USA. Ale show Netfliksa "Małżeństwa po indyjsku" jest dalekie od "Ślubu od pierwszego wejrzenia". Tu nie ma miejsca na przypadek, a rozpieszczeni milenialsi i ich rodziny stawiają poprzeczkę bardzo wysoko.
11.08.2022 | aktual.: 11.08.2022 14:35
"Najpierw ślub, potem miłość" - taką dewizę wyznaje swatka Sima Taparia, która od kilkudziesięciu lat łączy Hindusów w pary. Jeden z bohaterów show Netfliksa żartuje, że usługi swatki niczym się nie różnią od Tindera, sęk w tym, że powiadomienie o sparowaniu dostają też rodzice.
Sima pracuje z najzamożniejszymi klientami nie tylko w Indiach, ale i Stanach Zjednoczonych. Potrafi dobrać ze sobą osoby z Los Angeles i Bombaju. Potencjalni partnerzy muszą tylko (albo aż) spełniać ściśle określone kryteria. Wciąż dla niektórych liczy się dokładne pochodzenie, wyznawana religia i regionalny język. Do tego dochodzi wykształcenie, status majątkowy i wygląd. O ile rodzice są w stanie ustąpić, byle jak najszybciej doczekać się gromadki wnuków, tak młodzi Hindusi raczej nie są skorzy do pójścia na kompromisy.
I oto przystojny, odnoszący sukcesy właściciel fabryki kurczaków w Nashik, który sam siebie ocenia na 9,5/10, a jego mamusia uważa, że to najlepszy kawaler na świecie, nie może nakłonić żadnej kobiety na randkę. Powód? Panny ciągnie do wielkich miast i nie chcą przeprowadzać się na prowincję. Ale dla swatki nie jest to problemem. Gorzej, że fizjonomik na podstawie zdjęć mężczyzny ocenił, że ciąży nad nim klątwa, więc o małżeństwie przed 40-tką może zapomnieć.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Z kolei Viral jest prężnie działającą w USA bizneswoman i stawia przyszłemu mężowi spore wymagania. Musi być wysoki, atrakcyjny, świetnie wykształcony, przedsiębiorczy i jeszcze znać język gujarati. Generalnie ma być to jej męska kopia, bo planuje razem zbudować imperium. Swatka próbuje utemperować jej oczekiwania, ale kobieta jest stanowcza - uważa, że mężczyzna spełniający 80 proc. jej wymogów to za mało, zwłaszcza gdy nie czuje do niego pociągu fizycznego.
Nawet jeśli bohaterowie show Netfliksa próbują wyłamać się ze schematów, zostają brutalnie zderzeni z rzeczywistością. Arshneel choć pozornie mógłby spełnić wszystkie wyśrubowane oczekiwania pań, bywa przez nie odrzucany z powodu noszenia tradycyjnego sikhijskiego turbanu.
Namącić potrafią też rodziny. Gdy 33-letnia Nadia, znana widzom już z pierwszego sezonu "Małżeństwa po indyjsku", zaczyna spotykać się z młodszym o siedem lat Vishanem, słyszy od rodziców i swatki, żeby dała sobie z nim spokój. "Zrezygnujmy z niego, bo to ma być dobrana para, a nie zabawa" - osądzają, twierdząc, że młodszy partner na pewno nie dojrzał jeszcze do małżeństwa.
Na ekran powraca też Aparna, najbardziej wybredna klientka swatki. Przyznaje, że po udziale w show Netfliksa musiała przeżyć żałobę. W końcu nie zrealizowała swojego planu, czyli nie wyszła za mąż przed 30-tką, nie urodzi pierwszego dziecka do 32. urodzin, a drugiego do 34., nie wprowadzi się z mężem do willi przed 36. urodzinami. Cały jej życiowy scenariusz spełz na niczym. Dlatego mieszkanka Nowego Jorku układa sobie życie od nowa, tym razem z pomocą astrolożki. Ta jednak też szybko orientuje się, że dla Aparny zawsze wybranek nie będzie wystarczająco dobry.
Ale nie brakuje też szczęśliwych rozwiązań. Netflix próbując uzasadnić sens aranżowanych małżeństw w 2022 roku, pokazuje też historie hinduskich małżeństw z wieloletnim stażem, których początki nie były różowe. A przynajmniej nie takie, do jakich przyzwyczaja nas romantyczna kultura Zachodu.
Mimo to "Małżeństwo po indyjsku" pokazuje, że współczesne randkowanie, nawet w odniesieniu do różnic kulturowych, czy to z pomocą swatki, telewizyjnych ekspertów, czy aplikacji randkowych, wcale aż tak nie różni się od siebie. Choć każdy marzy o zrywie serca i przypadkowym trafieniu na swoją drugą połówkę, tak naprawdę to swoisty slalom pomiędzy spełnianiem oczekiwań: swoich własnych, rodziny i otoczenia. A gdy w tle pojawiają się jeszcze kamery, zaczyna się gra o wszystko. Ale o tym już dobrze wiedzą wszyscy fani programów randkowych, których wciąż przybywa w zastraszającym tempie.
Marta Ossowska, dziennikarka Wirtualnej Polski