Marcin Meller kolegował się z Kamińskim. Ich drogi się rozeszły
01.10.2020 19:40, aktual.: 01.10.2020 21:12
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Dziennikarz, pisarz, gospodarz telewizji śniadaniowej, redaktor, wydawca, komentator, felietonista. Od 16 listopada także nowy naczelny WP. Kim jest Marcin Meller? I co go wiąże z Mariuszem Kamińskim, koordynatorem służb specjalnych w rządzie PiS?
Marcina Mellera przedstawiać nie trzeba. Każdy skądś go kojarzy. Jedni z telewizji śniadaniowej w TVN, którą przez lata prowadził z Magdą Mołek (aż do lipca 2019). Inni znają go jako gospodarza "Drugiego Śniadania Mistrzów", programu publicystycznego w TVN24. Był korespondentem wojennym "Polityki", naczelnym miesięcznika "Playboy", pisze felietony do tygodnika "Newsweek Polska". Śledzący rynek wydawniczy mogą też wiedzieć, że był redaktorem naczelnym Grupy Wydawniczej Foksal (m.in. Wydawnictwo WAB).
16 listopada zostanie redaktorem naczelnym WP.
Kumpel Mariusza Kamińskiego
Marcin Meller urodził się 23 października 1968 roku w Warszawie. Jest synem nieżyjącego już polskiego dyplomaty Stefana Mellera. Ojciec Mellera był wykładowcą akademickim, ministrem spraw zagranicznych (2005-2006) oraz ambasadorem Polski we Francji i Rosji.
To był inteligencki dom.
Meller wspomina: - To był klasyczny opozycyjny dom, pełen druków podziemnych z drugiego obiegu. Czytało się bardzo dużo. Książki były wszędzie, w tym w toalecie, którą tata zamienił na "czytelnię". Tata pisał książki, jego znajomi też pisali. Książki były punktem odniesienia. Potrafiłem cytować z pamięci "Dziennik 1954" Tyrmanda. Tadeusz Konwicki i Milan Kundera to byli podstawowi wtedy autorzy. "Żart" Kundery przeczytałem siedem razy. Dla nastolatka lektura idealna. Ostatnio znalazłem stary egzemplarz i jak zobaczyłem te swoje podkreślenia, czyli to, co mnie tam wtedy kręciło, to szybko go schowałem. To był jednak świat dużej młodzieńczej egzaltacji.
Skąd u niego taka pewność siebie? Marcin, jeden z trójki rodzeństwa, wspomina, że był wspierany emocjonalnie przez rodziców.
- Zawsze mi mówili: "dasz radę, tylko musisz się postarać". Nie wpędzali mnie nigdy w kompleksy i poczucie bezsiły, a to niestety nie było normą - mówi.
Z drugiej strony dawali mu małe kieszonkowe, wychodząc z założenia, że większe byłoby demoralizujące. By dorobić, mył okna po domach. Tak poznał jedną z legend opozycji.
Meller: - Kiedyś umyłem okna u Adama Michnika, który w 1986 roku wyszedł właśnie z więzienia. Przyszli do niego zaraz inni "ekstremiści", jak opozycjonistów nazywała komunistyczna propaganda. Dla nastolatka to było niezwykłe przeżycie. Chodziłem do liceum Reja, które skończyli m.in. Kazik Staszewski i Rafał Trzaskowski. W Reju było naturalne, że mogliśmy mieć długie włosy, co wówczas w wielu szkołach było zakazane, i działaliśmy w opozycji, m.in. kolportując prasę podziemną, rozklejając ulotki.
Później studia. Meller wybrał historię na Uniwersytecie Warszawskim. Tam zapisał się do opozycyjnego Niezależnego Zrzeszenia Studentów (NZS).
Meller: - Historia to był najbardziej opozycyjny wydział. Na moim roku na 80 osób około 30 należało do NZS. Do organizacji wciągnął mnie Mariusz Kamiński [były szef CBA, obecnie PiS-owski koordynator służb specjalnych – red.]. W tej grupie z obecnego twardego rozdania PiS-owskiego był m.in. Andrzej Papierz [wiceminister spraw zagranicznych – red.]. Do tego Maciej Wąsik – w CBA prawa ręka Kamińskiego. Ale był tam także Andrzej Saramonowicz – pisarz i scenarzysta z drugiej strony dzisiejszej barykady. Dziś nasze drogi z kolegami z PiS się rozeszły. Wtedy mieliśmy zbliżone poglądy, a dziś się do siebie często nie odzywamy albo tylko zdawkowo witamy. Wtedy to była fantastyczna szkoła życia i myślenia.
W poszukiwaniu skrajnej adrenaliny
W styczniu 1989 roku, jeszcze przed obradami Okrągłego Stołu, ówczesny członek KC PZPR Leszek Miller zaprasza młodych działaczy NZS do stołówki w siedzibie KC na debatę, którą ma pokazać TVP.
Meller: - Bałem się, że nas zmanipulują, zrobią z nas pośmiewisko w TVP. Ale puścili to bez cięć, bez montażu. Ja powiedziałem, że jeśli władza, czyli PZPR, nie pójdzie na ustępstwa, na rozmowy z opozycją to – i tu zacytowałem znane powiedzenie - "na drzewach zamiast liści będą wisieć komuniści". Po sali KC przeszedł szmer. Moja biedna mama myślała, że mnie po tym zwiną. Obejrzała to cała Polska. Potem pojechałem na ferie do Zakopanego. A tam górale do mnie: "młody, ale im przyp…, masz wszystko za darmo". Skala reakcji była niesamowita.
Po studiach wyjechał z przyjacielem, Marcinem Kydryńskim, do Afryki. W pięć miesięcy przejechali autostopem z Kairu do Kapsztadu. Potem wracał sam do Afryki, spędzając w niej w sumie dwa lata.
W wieku 23 lat, jeszcze jako student, został dziennikarzem "Polityki".
- Za komuny nie wyobrażałem sobie, że zostanę dziennikarzem, chyba, że w drugim obiegu, dla podziemnego "Tygodnika Mazowsze", który wcześniej kolportowałem. Ale upadł komunizm i można było pisać co się chce.
W 1992 roku pojechał jako reporter "Polityki" do Górskiego Karabachu, gdzie toczyła się wojna między Ormianami i Azerami (ta wojna odżyła w 2020 roku na nowo).
Został korespondentem wojennym. Pisał z frontów w Południowej Osetii, Abchazji, Czeczenii, z Sudanu, byłej Jugosławii, Ugandy i Konga.
- Kręciło mnie to – wspomina. – To była mieszanka chłonięcia świata i skrajnej adrenaliny. To się działo naprawdę, tam naprawdę ginęli ludzie. Bałem się, ale potrafiłem przezwyciężyć ten strach. Potrafiłem przemieścić się z żołnierzami po froncie, załatwić sobie jedzenie, tam gdzie go nie było i napisać o tym drukowalny tekst. Poza tym widziałem na własne oczy, do czego prowadzi nakręcanie spirali nienawiści. Doceniłem, co znaczy pokój i rozwiązywanie sporów w sposób pokojowy.
Mówi, że pisanie reportaży z wojny nauczyło go obiektywizmu i patrzenia na życie z dystansu:
- Zrozumiałem wtedy, że prosty to jest tylko przedziałek na d… - mówi. – Reszta jest skomplikowana. Trzeba być otwartym na racje drugiej strony. To dotyczy też Polski. Polska to kraj podzielony na pół. Jedna połówka nie usunie drugiej. Jeśli jedna połówka chce usuwać drugą, to często kończy się to wojną domową, tak jak w krajach, w których byłem korespondentem. To się zaczyna od naprawdę małych rzeczy.
Poważny związek i nowa praca
Żył nie tylko wojną. Po latach ryzykowania życiem na frontach, przyszedł czas na ustatkowanie się. Meller dostał propozycję posady naczelnego w polskiej edycji "Playboya". Mówi, że z nagością nigdy nie miał problemu: - Dorastałem w otwartym, tolerancyjnym domu – wyznaje.
Przyszedł też czas na pracę w TVN, program "Agent", telewizję śniadaniową, a nawet kierowanie dużym wydawnictwem.
Czy praca w telewizji śniadaniowej, "Playboyu" i wydawnictwie WAB czegoś go nauczyła?
Meller: - To była szkoła życia, czym naprawdę interesują się ludzie, choć czasem się do tego nie przyznają. To nauka pokory. To samo w wydawnictwie książkowym. Tam mówią ci, że wszyscy czekają na daną książkę. Potem okazuje się, że ci "wszyscy" to pięć kawiarni w Warszawie oraz trzy w Krakowie plus ich krąg znajomych i rodzin. Sztuka polega na balansie: musisz mieć komercję, wysokie słupki, ale też rzeczy ambitniejsze, wartościowe. Tak też muszą działać media – trzeba grać na różnych instrumentach.
Meller uwielbia podróże. Jest autorem książek "Gaumardżos! Opowieści z Gruzji" (z żoną Anną Dziewit-Meller), "Między wariatami - opowieści terenowo-przygodowe", "Sprzedawca arbuzów" oraz "Nietoperz i suszone cytryny".
Czy podróże wciąż są jego największą pasją?
Meller: - Książki, film, podróże. Teraz, przez COVID, z podróżami gorzej, ale nie trzeba od razu jechać na koniec świata, by podróż zapadła w głowie na całe życie. Swego czasu pojechałem z żoną i przyjaciółmi do Włoch szklakiem mojego ukochanego filmu "Kino Paradiso" Giuseppe Tornatore. Był kręcony w wielu lokacjach na Sycylii. Odnaleźliśmy wszystkie, a resztę zrobiła wyobraźnia.
Żoną Mellera jest Anna Dziewit-Meller, powieściopisarka, felietonistka oraz była wokalistka i gitarzystka zespołu kobiecego Andy.
Czepiają się nawet BBC
Jak widzi swoją nową rolę w WP?
Meller: - Jestem nałogowym konsumentem mediów. Czytam i "Gazetę Wyborczą" i "Sieci". W WP powinna być obecna obiektywna informacja oraz komentarze z kilku stron. Dwugłos może dotyczyć i ustawy futerkowej, i nowej premiery filmowej. Można sobie wybrać, czy zgadzasz się z komentatorem Malinowskim czy Kowalskim. Choć są rzeczy, które nie podlegają interpretacji.
- Jakie? – pytam.
- Jeśli bezbronny człowiek jest bity na ulicy przez kilku osiłków, to ocena tego faktu nie jest kwestią poglądów, tylko naszej przyzwoitości. Ale już nasz stosunek do wymiaru sprawiedliwości jest często kwestią poglądów.
- Wierzysz w obiektywne media?
- Zdaję sobie sprawę, że nawet BBC, która jest wzorem obiektywizmu, jest krytykowana przez zwolenników Borisa Johnsona, że ma lewicowy przechył. Ale jest coś takiego jak podstawowy obiektywizm, niekłamanie, brak manipulacji. Wierzę, że można bazować na obiektywizmie i informację można przekazać bez opinii.
- Weźmy nowego ministra edukacji Przemysława Czarnka - kontynuuje Meller. - W czystej informacji powinny być podane jego wypowiedzi, dokładne cytaty z niego. Autor tekstu informacyjnego nie powinien pisać, co o tych wypowiedziach sądzi. Natomiast obok możemy dać komentarz, felieton i ocenić te wypowiedzi.
- Każdy dziennikarz ma jakieś poglądy. Ty też…
- Moje poglądy nie są tajemnicą. Od 11 lat prowadzę program publicystyczny w telewizji, piszę felietony, piszę na Facebooku. Ale połączenie wykształcenia historycznego z faktem, że jako reporter wojenny naoglądałem się przerażających rzeczy, daje mi pewien rodzaj empatii. Nauczyłem się rozumieć motywy, które wydają mi się głupie albo odpychające. Mam zdolność do rozumienia czyichś poglądów, nawet jak się z nimi nie zgadzam.