Maciej Maleńczuk: Nie wymagajcie ode mnie spiżu, dajcie mi być człowiekiem
- Czy nadal jestem buntowniczy? Mógłbym być. Życie wokół siebie poukładałem tak, że już nikt mi nie fika. A lubię się wypowiedzieć kontrowersyjnie, ale głównie na polityczne tematy. Bo jak każdy stary człowiek jestem zainteresowany polityką i martwię się, co będzie z tym krajem - mówi Maciej Maleńczuk. Opowiada WP o jubileuszu, który będzie świętował w Sopocie na SuperHit Festiwalu i o powrocie kultowego zespołu Homo Twist.
26.05.2023 | aktual.: 26.05.2023 09:26
Urszula Korąkiewicz: Czy Maciejowi Maleńczukowi próbuje się jeszcze spiłować rogi?
Maciej Maleńczuk: Wielu próbowało i cóż... chyba się nie udało. Nie wyobrażam też sobie, że miałbym teraz nagle zmienić swoje zdanie i stać się koniunkturalistą. Moje poglądy są raczej antykoniunkturalne. Zmienić już tego nie nawet nie mogę. I nie chcę.
Nie zmienia się też to, że nie waha się uderzać w Jarosława Kaczyńskiego i PiS. To słychać i w wywiadach, i w pana piosenkach, nie tylko zresztą z "Klauzuli sumienia". Odczuł pan kiedykolwiek, że ktoś panu "grozi palcem" albo chce ocenzurować?
Już Młynarski pisał: "Jeszcze się nam pokłonią ci, co nam palcem wygrażali" i on faktycznie miał tego typu kłopoty. Myślę jednak, że żyjemy w zdecydowanie bardziej wolnym kraju, niż w komunizmie. W oczy nikt mi palcem nie grozi. Choć zdarzają się śmieszne incydenty.
Na przykład, gdy nagrywaliśmy klip do "Rycerza Maryi". To historia o chłopaku, który znalazł upodobanie w Biblii i nagle zapragnął wojować w imię Matki Boskiej. Kręciliśmy w Krakowie, w Teatrze Słowackiego. Nawet zastanawiałem się, czy dyrektor artystyczny, mój kolega Krzysztof Głuchowski, nie będzie miał w związku z tym jakichś problemów. A on tylko zaśmiał się i wypalił: "nie przeceniaj się!". Później okazało się, że kłopot się pojawił, ale widocznie z niego wybrnął. Potem borykał się z innym, za "Dziady".
Co do mnie, nie spotkałem się z tym, żeby ktoś personalnie krytykował moje piosenki. Podejrzewam nawet, i to całkiem szczerze, że wśród moich przeciwników mam w rzeczywistości fanów. Może i nie podoba im się to, co gadam, ale jakoś lubią moje piosenki.
Może doceniają też poczucie humoru? Bo teksty pana piosenek są kąśliwe, ale umówmy się, często zwyczajnie zabawne.
Zawsze optuję za tym, żeby w kraju było więcej humoru i koloru. I naprawdę jest go dużo. Bo jak to jest, że w takim ponoć homofobicznym, rozmodlonym kraju, taką popularnością cieszą się Michał Szpak, Ralph Kamiński czy Jann, którzy nie kryją się ze swoją tożsamością i często przeginają z wizerunkiem? Są barwni. Temu krajowi jest potrzebny zastrzyk świeżej krwi.
A jeśli chodzi o mój humor, piszę tak, a nie inaczej, bo naczytałem się dobrych wierszy. Przez Młynarskiego, Wysockiego, nawet Kaczmarskiego, którego nie lubiłem słuchać, ale uważam, że napisał mnóstwo dobrych, zabawnych tekstów. Nauczyłem się, że dobry wiersz powinien mieć rym, puentę, no i być trochę śmieszny.
Kiedy pisałem "Chamstwo w państwie" mój wydawca łapał się za głowę, bo nie kumał formy, aż w końcu sam nauczyłem się, że w tekście musi być porządek. To musi być zręczna, zamknięta forma. Nie róbmy awangardy. Ja nie chcę pisać już bałaganiarskich tekstów. Ma być szacunek do słowa.
A jest o czym pisać tylko wtedy, kiedy nie dzieje się najlepiej, szczególne w polityce?
Im większy jest syf, tym bardziej jest o czym pisać. Gdyby nic się nie działo, to co by nam zostało do pisania - powieści salonowe? Ale już na poważnie, musimy pisać politycznie, ulicznie, bo tym żyjemy. Uważam, że poeta nie powinien odcinać się od polityki. Powinien brać się za bary z rzeczywistością, polityką, wojną, wszystkim, co nas dotyka, co dzieje się tu i teraz.
Nadal zarzucają panu, że ktoś z reputacją, mówiąc delikatnie, skandalisty, niepotrzebnie popada w moralizatorskie tony?
Ale czy ja pouczam? Ja po prostu opisuję jedno czy drugie zjawisko. Wyrażam swoją opinię, swoje zdanie. Ale oczywiście jestem zwolennikiem tezy, że artysta nie dorasta do swojej twórczości. Może pisać spiżowe dzieła, ale w życiu bywać całkiem słaby. Jest tylko człowiekiem. Nie wymagajcie ode mnie spiżu, dajcie mi być człowiekiem. Ja mogę być co najwyżej spiżowym ratlerem.
To jaki jest Maciej Maleńczuk, który ma już ponad 60 lat na karku i 40 lat?
Czy nadal jestem buntowniczy? Mógłbym być. Życie wokół siebie poukładałem tak, że już nikt mi nie fika. Ale trzeba było to sobie wypracować. Lubię się wypowiedzieć kontrowersyjnie, ale głównie na polityczne tematy. Bo jak każdy stary człowiek jestem zainteresowany polityką i zwyczajnie martwię się, co będzie z tym krajem.
Będzie pan świętował jubileusz 40-lecia na festiwalu w Polsacie. Jak pan podchodzi do jubileuszy?
Od razu chcę powiedzieć, że mimo iż zorganizowano mi taki stary jubileusz nie poddaję się czasowi. Mimo całej mojej reputacji, prowadzę całkiem sportowy tryb życia. Czuję się dość dobrze, jestem w dobrej formie, na pewno lepszej od kolegów z branży, którzy obchodzą taki sam jubileusz.
Ale tak zupełnie serio, jubileuszy unikałem. Myślałem - jak to miałoby wyglądać, miałbym się wcisnąć we frak i usiąść na benefisowym krześle? Teraz to też nie była moja inicjatywa, choć ostatecznie – okazja jest naprawdę miła.
Szczerze - nie czuje pan, że dość mocno zapisał się mocno na kartach...
… polskiego show-biznesu? Mówiąc szczerze, kiedy przyglądam się tej mojej przygodzie, to na starcie nie miałem nic oprócz talentu. Pamiętajmy, że z tych wielkich 40 lat, to dobre 10 grałem na ulicy. Próbowałem to nawet podsumować i wyszło mi, że zrobiłem około 1000 takich akcji na streecie. Musiałem pokazywać ten mój talent oddolnie.
Ale cóż było robić, kiedy był komunizm i nie miałem pieniędzy? Jasne, na ulicy mogła się zdarzyć bójka, mogłem trafić na komendę. I ponosiłem to ryzyko. Później walczyłem z Homo Twist i Pudelsami. Dla równego rachunku to wszystko można spiąć w 40 lat, ale umówmy się, długo to nie była żadna kariera, tylko walka o przetrwanie. Na dobrą sprawę to w tym show-biznesie jestem jakieś 20-parę lat.
Ale umówmy się, przygód w show-biznesie miał pan tyle, że robi się z tego naprawdę niezła historia.
Ba, noszę się od jakiegoś czasu z zamiarem spisania ich w kolejnej książce. Nosiłaby tytuł "Moje przygody w show-biznesie". Ale mam na uwadze to, że to nie jest takie proste. Pisanie książki jednak pochłania ci całą głowę. Mimo że poprzednie dyktowałem, to cała korekta spadała na mnie. To mrówcza robota. Aż w końcu przychodzi myśl, że zamiast iść dalej, babrzesz się w przeszłości.
Pozostając w przeszłości - droga po szczeblach od grania na ulicy po telewizję i estradę, uczy pokory, czy raczej utwierdza w przekonaniu o wartości własnej twórczości?
Może to pstryczek w stronę konkurencji, ale widzę sporo raperów, którzy nagle, nie występując nigdzie, zyskują rozgłos i kilka tysięcy ludzi na dzień dobry na koncercie. I taki 20-letni chłopaczyna, który dotąd pracował w cieplarnianych warunkach w domowym studio musi wyjść przed tę publikę. Moim zdaniem, często nie dźwigają tego ciężaru.
Dla porównania, ja kiedyś zagrałem koncert dla jednej osoby. Ten koncert szczególnie utkwił mi w pamięci. To było w latach 80., miałem umówiony koncert w smutnym klubie studenckim, ale to był jakiś moment, że wszyscy wypieprzali z akademików na chatę. Nawet koleś, który mnie zaprosił, zapłacił mi, wziął walizkę i się zmył. A na widowni... siedziała jedna dziewczyna. I tak miałem swoje towarzystwo, więc bawiłem się nieźle, ale zagrałem pełen koncert. Dziewczyna grzecznie siedziała i biła brawo, zdarzyły się chyba nawet bisy. Możemy sami sobie odpowiedzieć, co jest trudniejsze - stanąć przed tłumem czy jedną osobą?
Mówiąc o koncertach, dorzućmy gratkę dla fanów. Wraca pan z kultowym Homo Twist. Skąd ten powrót, z tęsknoty?
Z tęsknoty na pewno. Szczerze mówiąc, to ten powrót planowałem już od jakiegoś czasu. I tak się złożyło, że Netflix zadzwonił z propozycją. Chcieli wykorzystać "Narkomankę" (w serialu "Wielka woda", przyp. red.). Tyle, że żeby ją wykorzystać, trzeba było załatwić wszystko z prawami autorskimi. Szczerze? Nie chciało mi się z tym męczyć. Wpadłem na pomysł, żeby ją nagrać drugi raz.
Zaproponowałem to jazzmanom, z którymi teraz gram, a mam sprawny, młody zespół, żeby chwycili za gitary, za bas i bardzo szybko złapali bakcyla. Naprawdę świetnie to brzmi, mimo że chłopaki wcześniej takiej muzyki nie grali. Wrócił pomysł, żeby wznowić Homo Twist i na nowo nagrać bazę repertuaru. Marzy mi się, też nowa płyta, którą mógłbym wydać z tą nową krwią, ale najpierw trzeba mieć się od czego odbić. To dla nich całkowicie nowe. I szczerze mówiąc, mam nadzieję, że znajdą się też słuchacze, dla których dziś Homo Twist będzie nowością.
A dlaczego to nie jest Homo Twist w starym, kultowym składzie?
Przede wszystkim, nie chciałem mieć dwóch składów. Poza tym, nie chcę otwierać domu spokojnej starości. Nadal jesteśmy kolegami, ale ja nie miałem ochoty na zlot starych kolegów. Przecież to by było nudne. A dodatkowo, musielibyśmy mocno się poświęcić temu powrotowi, koledzy musieliby sobie przypomnieć nasz repertuar. Nie wiem, czy stać nas dzisiaj na takie poświęcenie. Chcę Homo Twist odmłodzić, a nie bawić w sentymenty. Wystarczą nam kłótnie innych kapel, do których sentymenty doprowadziły.
Czuje pan, jak wiele rzeczy sprzed lat by nie przeszło? Nie tylko ze względu na sentymenty. Biorąc pod uwagę pana karierę, także tę telewizyjną, co z tą artystyczną wolnością - jest dzisiaj większa czy mniejsza?
Oczywiście, że mniejsza. Ten kraj zamienił się w rozmodlone bagienko, pełne fałszywej moralności. Przecież to dulszczyzna na całego, której, mam nadzieję, są ostatnie podrygi. Że to będzie koniec tego fałszu, obłudy i wazeliniarstwa, którego w takim natężeniu nie widziałem nawet za komuny. Przecież to, co się dzieje teraz w polityce jest śmieszne. Może jak politycy jeżdżący na wiece z własną publiką też zacznę jeździć na koncerty z własną widownią? Ale chyba za drogo by mnie kosztował ten stały aplauz. Myślałem, że takie idiotyzmy to pieśń przeszłości, a tymczasem na tego typu koszmarki daliśmy poniekąd przyzwolenie. W końcu przecież fascynuje nas obciach.
Co konkretnie ma pan na myśli?
Weźmy choćby Eurowizję - oglądamy ją, ale przecież to w większości obciach. Kiczowate to to, bez szczególnego przekazu. No, może w tym roku poza "Mama ŠČ!" (zespołu Let 3 z Chorwacji, przyp. red.). A generalnie - przecież chodzi o to, kto zrobi sobie większą siarę. Kto bardziej się wydurni, tym bardziej się podoba. A potem robimy z takich ludzi sławy. I niestety później muszą unieść ten ciężar.
W sumie to chyba im współczuję. Bo dzisiaj ciężarem sławy jest hejt. Zobaczyłem, co to ten cały hejt, kiedy jeszcze sam siedziałem w mediach społecznościowych.
Jak duży był hejt pod pana adresem?
Na tyle duży, że stałem w oknie i wypatrywałem, gdzie są wszyscy ci, co to chcą przyjść mi pod dom. I jakoś nikt nie przyszedł. Uznałem, że olewam temat. Przekonałem się też, że w moim przypadku więcej syfu w sieci potrafi narobić kobieta, namieszać i nie chcieć odpuścić. Więc to ja odpuściłem sobie media społecznościowe.
Żeby korzystać z neta, nie muszę mieć żadnych profili, które ktoś mi opluje. To już wszystko za mną. Jestem swobodny, nikt mi nie grozi, nikt mnie nie nagabuje, żyje mi się naprawdę dobrze. I powiem szczerze, że żyję sobie teraz w mojej bańce, w której ludzie się do mnie uśmiechają, mówią "dzień dobry, panie Maćku, jak mi miło". Pełen Wersal!
Podsumowując tych 40 lat, jaka refleksja przychodzi do pana, kiedy pan patrzy wstecz?
Na szczęście mam pamięć litościwą. Pamiętam, co muszę pamiętać. Całej reszty staram się nie roztrząsać. Chcąc nie chcąc, człowiek z wiekiem coraz częściej patrzy wstecz. Nie jestem z tych, co mówią, że nie żałują niczego.
Z pewnością wielu rzeczy żałuję, wiele też mogło się potoczyć zupełnie inaczej. Ale jak przyglądam się sobie, kiedy stałem z tą gitarą na ulicy, to gdyby ktoś mi powiedział, że wiele się wydarzy, a w końcu będę tu, gdzie jestem, to i tak bym to wziął z całym dobrodziejstwem. Znowu, jak pisał Młynarski, "I myśli sobie Ikar co nie raz już w dół runął, jakby powiało zdrowo, to bym jeszcze raz pofrunął".
W najnowszym odcinku podcastu "Clickbait" bierzemy na warsztat kontrowersje wokół "Małej syrenki", rozprawiamy o strajku scenarzystów i filmach dokumentalnych oraz zdradzamy, jakich letnich premier kinowych nie możemy się doczekać. Możesz nas słuchać na Spotify, w Google Podcasts, Open FM oraz aplikacji Podcasty na iPhonach i iPadach.