"Love never lies". Maja Bohosiewicz mówi o najbardziej szokującym odkryciu w programie
Kłamstwa, zdrady, niedomówienia... najnowszy polski hit Netfliksa, "Love never lies" pokazuje brzydką prawdę o związkach. Nawet najpewniejsi swoich partnerów i głównej wygranej w show skończyli we łzach.
"Love never lies" to pierwsze polskie reality show Netfliksa. Sześć par przybyło na grecką wyspę, by w tych rajskich okolicznościach poznać prawdę o swoich związkach. Czy mówią prawdę, czy kłamią, mówi specjalne urządzenie: eye detect. Badając ruch gałek ocznych, oznajmia, czy ktoś chroni się za kłamstwem, czy decyduje na najtrudniejsze: prawdę. Werdykt wykrywacza kłamstw ogłaszany jest w obecności partnerka czy partnerki i innych uczestników. W tych trudnych chwilach wspiera ich prowadząca - Maja Bohosiewicz. W rozmowie z Wirtualną Polską mówi o tym, jak ważna jest prawda w związku i... co było najbardziej szokującym odkryciem programu.
Basia Żelazko, WP: Jak to się stało, że zostałaś prowadzącą? To dla ciebie debiut w tej roli.
Maja Bohosiewicz: Akurat wtedy mieszkałam w Dubaju i dostałam propozycję wzięcia udziału w castingu. Nauczyłam się tekstu, wypowiedziałam go 74 razy przed przyjaciółkami, wybrałyśmy odpowiednią stylizację i grzecznie pojawiłam się na miejscu. A potem dostałam już informację zwrotną, że mamy to.
Wiedziałaś, na jaki casting lecisz?
Tak! I sama propozycja mnie bardzo zachęciła, zależało mi na tym programie. Nie miałam chwili zawahania, że "może tak, może nie". Wiedziałam, że absolutnie wsiadam w samolot i robię wszystko, by wygrać ten casting.
Skąd takie uczucie?
Czasami czujemy, że gdzieś nas ciągnie. Pamiętam, że moja siostra powiedziała mi "no wiesz, nie wiadomo, co z tego programu wyjdzie…". A ja nawet nie chciałam tego słyszeć, tak się cieszyłam i absolutnie chciałam to zrobić. I muszę ci powiedzieć, że jest to spełnienie moich marzeń, czułam się, jakbym była na właściwym miejscu. Odważę się nawet powiedzieć, że po raz pierwszy w życiu czułam się tak spełniona zawodowo 10/10.
Chemia między tobą i uczestnikami jest niezaprzeczalna.
Nie chcę siebie nazywać "domorosłym psychologiem", ale gdy moi przyjaciele mają problemy, to jestem pierwsza, aby ich wysłuchać. Lubię być takim "kontenerem na emocje". Moja rola jako prowadzącej to takie combo: trochę pracy scenicznej, dużo własnego flow, plus wysłuchanie uczestników.
Ale czy nie miałaś chwilami uczucia, że chcesz kimś tak "potrząsnąć" i zapytać "co ty robisz?!"?
Nie. Ale ja nie miałam żadnej informacji na temat uczestników, nie wiedziałam, jakie materiały zostaną im pokazane. Czy będzie jakaś "bomba", czy coś miłego. Za każdym razem, gdy siadałam z uczestnikiem, wierzyłam, że będę posłannikiem dobrych wieści. Siedziałam, trzymałam za rękę i powtarzałam "będzie ok". Byłam w środku tego wszystkiego i empatycznie odczuwałam z tymi ludźmi wszystko. Albo było mi przykro, albo się z nimi cieszyłam.
A jednocześnie podczas ceremonii, gdy uczestnicy byli testowani ze swojej prawdomówności, udawało ci się zachować kamienną twarz. Jak?
Bardzo dużo moich reakcji nie było pokazanych. Bo gdy ja jestem zła, to nikt nie ma wątpliwości, że jestem zła. Bardzo się starałam, by nie pokazywać emocji, ale czasem się nie dało, bo czysta empatia wprowadzała mnie w stan, w którym zaczynałam płakać, otwierać usta ze zdziwienia, przewracać oczami albo rzucałam się na uczestnika i go przytulałam. Inaczej się nie dało. Ale mieliśmy świadomość, że to praca z ludzkimi emocjami i dramatami. Nie wolno było tego w żaden sposób trywializować. Dlatego te ceremonie były tak poważne.
Czy dzisiaj masz kontakt z uczestnikami?
W programie nie mieliśmy żadnej relacji poza kamerami. Gdy wchodziłam na plan, zwiastowałam im swego rodzaju problemy. Początkowo nie odbierali mnie wtedy jako swoją przyjaciółkę, bo nie wiedzieli, czy ja ich sprawdzam. Do końca nie wiedzieli, jaka jest moja rola i czy mogą się ze mną zakolegować. Mam nadzieję, że finalnie czuli, że chcę być wsparciem i jestem tam dla nich.
W programie działo się naprawdę dużo. Co poruszyło tobą najsilniej?
To, że okazało się, że naprawdę każdy mężczyzna potrafi być wrażliwy tak, jak kobieta. Społeczeństwo, rodzice, wychowanie, sama nie wiem co "zabetonowało" tę wrażliwość mężczyzn, zmroziło ich serca. Nie wychowujemy chłopców i dziewczynek w ten sam sposób i dalej mężczyznom się wydaje, że muszą mieć serce z kamienia, a łzy są oznaką słabości. I nagle okazuje się, że po tych ponad 20 dniach takiego intensywnego doświadczenia, które oni przeszli: zamknięcia bez telefonów, gazet, książek, zegarka, gdy mogli przyglądać się jedynie własnym emocjom, okazało się, że każdy z nich płacze, tęskni, jest wrażliwy, czuje i widzi drugą osobę. To było dla mnie największym szokiem. Tyle, ile widziałam w programie męskich łez, nie widziałam nigdy wcześniej.
Jaką lekcję wyciągnęłaś dla siebie z tego czasu?
Utwierdziłam się w przekonaniu, że każdą relację trzeba budować na prawdzie. Bez niej nie da się iść dalej, bo zawsze będzie wychodziła na wierzch i będzie się trzeba o nią potykać. Tylko po otwarciu wszystkich kart jesteśmy w stanie zbudować cokolwiek i ustalić swoje własne granice. Nauczyłam się też tego, że granice dla niektórych mogą być płynne.
Zaufanie czy kontrola w relacji?
Uważam, że nie można kogoś kontrolować. To najgorsze, co można zrobić. Staram się również nie kontrolować swoich dzieci i buduje z nimi relacje partnerskie z ustalonymi zasadami i granicami. Kontrola zawsze będzie wprowadzała jakąś nierówność w związku. Podstawową zasadą dla mnie jest to, że bez prawdy nie da się nic zbudować. Jeśli jest prawda i chęć w ludziach na budowanie związku, to nie ma przestrzeni na kontrolę. Dla mnie związek to dwie osoby, które chcą ze sobą być, choć nie muszą.
A w prawdziwym życiu nie mamy Eye Detect!
A nie masz poczucia, że każdy ma w sobie taki Eye Detect? Ja widzę najmniejszą zmianę w moim mężu i wiem, gdy coś jest nie tak. I tego nie da się nie odkryć. Wtedy jest czas, by usiąść razem i odbyć rozmowę.
Będąc na planie show, chciałaś poddać się z ciekawości takiemu badaniu?
Chciałabym, bo zastanawiałam się, jak to jest, że umysł może myśleć coś innego, niż to, co jest według nas prawdą. Wracamy do pytania: co dla kogo jest zdradą? Np. w życiu nie zdradziłam, ale może moja głowa uważa, że jakiś SMS, niewinny flirt dla żartu już nią jest? Zrozumiałam, że granice dla każdego mogą być bardzo płynne. Z przyjemnością chciałabym się poddać takiemu badaniu, tylko nie wiem, czy udostępniłabym potem swoje odpowiedzi (śmiech).
Niedawno napisałaś na Instagramie o alkoholu i jego obecności w przestrzeni publicznej. Jak działa niszcząco na rodziny i relacje. Można to też odnieść do tego, co działo się w programie.
Jesteśmy poddawani różnym próbom. Sami musimy wiedzieć, co jest dla nas impulsem do różnych zachowań. Dla jednych to będzie spotkanie z piękną kobietą, dla innych samotność, dla kogoś to będzie chęć podbudowania własnej wartości. Warto się wtedy przyjrzeć, co jest rzeczą, która nas może zmienić, doprowadzić do sytuacji, z której ciężko będzie wyjść obronną ręką.
Rozmawiała Basia Żelazko, Wirtualna Polska