"Lista śmierci". To miał być wakacyjny hit. Ale nic na to nie wskazuje
Chris Pratt tresował już dinozaury i ratował galaktykę przed złem, ale czy uda mu się pomścić bliskich, skoro przeciwko sobie ma globalny spisek? Nowy serial akcji z politycznym twistem, "Lista śmierci", szybko trafił na listę najchętniej oglądanych produkcji Amazon Prime Video. Naprawdę jest się czym zachwycać?
Nie zarost czyni mężczyznę. Kto by spodziewał, że Chris Pratt utraci ten swój charakterystyczny młodzieńczy czar wtedy, gdy nareszcie zdecyduje się przejechać maszynką do golenia po polikach. Ale inaczej być nie mogło, bo gra przecież dowódcę plutonu amerykańskiej jednostki specjalnej, a do munduru broda nie pasuje. Pratt, długo kojarzony z rolami komediowymi, nawet gdy już przebił się z hukiem do magicznej krainy hollywoodzkiego blockbustera jako spec od kina akcji, nie zatracił poczucia humoru, czy to biegał za dinozaurami, czy ratował galaktykę.
Aż do tej pory. Bo ponury komandor podporucznik James Reece, którego gra w nowym serialu ze stajni Amazona, nie uśmiechnąłby się nawet, gdyby zależało od tego jego życie. Lecz trzeba mu oddać, że nie ma też powodu do radości. Podczas jednej z tajnych misji, która dysponującym wiarygodnymi informacjami żołnierzom wydaje się być kolejną formalnością do odhaczenia, traci wszystkich kumpli z oddziału. Mało tego. Jest przekonany, że padł ofiarą spisku, bo oficjalne wersje wydarzeń zupełnie nie przystają do tego, co sam zapamiętał. Na domiar złego bliżej nieokreślony wróg bierze na cel jego rodzinę, a zwierzchnicy z wojska są przekonani, że Reese traci rozum. Ba, on sam zaczyna się zastanawiać, czy aby tego wszystkiego sobie nie wymyślił z żalu i szoku. Po swojej stronie ma jedynie kumpla z CIA oraz dziennikarkę chcącą dociec prawdy.
I póki faktycznie jesteśmy niepewni stanu umysłowego Reese’a, jest w tej historii całkiem ciekawa zagwozdka, ale twórcy "Listy śmierci" niedługo sobie z nami pogrywają. Spisek bowiem musi faktycznie istnieć, bo główny bohater to dobry chłop, wierny mąż i troskliwy ojciec, któremu wypada kibicować, a nie szalony maniak. Powodowany pragnieniem zemsty, poprzysięga pomścić bliskich, narastające problemy rozwiązując piąchą i spluwą. Nie mamy do czynienia ze zbyt finezyjnym serialem, bo iście szpiegowska tajemnica okazuje się być jedynie preludium do dynamicznej akcji, niekoniecznie do tego budzącej emocje. Kontrapunktem dla tych szybszych scen są melancholijne retrospektywy, cokolwiek zbędne, oraz całe mnóstwo paplaniny.
Serial powstał na bazie powieści Jacka Carra, autora u nas mało znanego, ale należącego do całkiem licznej grupy literackiej zajmującej się napakowanymi testosteronem pociągowymi sensacjami. Dlatego też, bez niespodzianki, "Lista śmierci" ma wszystko to, czego można się spodziewać, sięgając po książki z tej półki: twardzieli prężących muskuły, gadki o lojalności aż po grób i powiewającą gdzieś nad głowami amerykańską flagę. Nic w tym złego, taka konwencja gatunkowa. Aczkolwiek wydaje się nieco dziwne, że Pratt, zapewne mogący śmiało żonglować przysyłanymi mu scenariuszami, zdecydował się wystąpić akurat w może i solidnym, ale jednak mało wyrazistym serialu sensacyjnym, którego, prócz jego udziału, nie wyróżnia z tłumu bodaj nic.
Ogląda się "Listę śmierci" trochę jak próbę spreparowania politycznego thrillera akcji, który po drodze odhaczy wszystkie klasyczne dla gatunku elementy, często zupełnie niepotrzebnie. Szkoda, bo po czterech latach czekania na premierę widzowie z pewnością mieli wyższe oczekiwania. To serial trochę paradoksalny, bo z jednej strony jest tu wszystkiego za dużo, a z drugiej nadal sporo brakuje. Amazon jako jedna z nielicznych dużych platform streamingowych konsekwentnie inwestuje w podobne, wyładowane akcją projekty z napisem "made in America", bo mamy tam chociażby "Jacka Ryana" i całe Clancyverse oraz "Reachera", co się chwali, ale tym razem nie będzie przeboju. Może kolejny sezon okaże się lepszy? Twórcy planują aż pięć. Tyle, ile powieści.