Serwował zupę z proszku. Został bankrutem. Bohater "Kuchennych rewolucji" nie sądził, że jest aż tak źle
Właściciel restauracji z Tarnowa, bohater najnowszych "Kuchennych rewolucji", swoje sushi uważał za wybitne, choć słuchając kelnera, jak przygotowuje się tam dania, można złapać się za głowę. Nic dziwnego, że "Jani sushi" przeszło do historii.
48-letni Janusz był prekursorem japońskich smaków w Tarnowie, choć jak się okazało, ani on, ani jego liczny zespół niewiele o azjatyckiej kuchni wiedział. Mimo iż przed laty interes się kręcił, od lat - m.in. pod wpływem licznej konkurencji - biznes generował ogromne straty.
Obecnie, były już właściciel, wprost przyznał, że jest bankrutem, a z powodu licznych zobowiązań stracił auto, mieszkanie, a restauracją od pół roku zarządza jego partnerka. Żadne z nich nie wiedziało jednak, dlaczego wybitne ich zdaniem sushi, czasy świetności ma już dawno za sobą.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Boleśnie obnażyła to jednak wizyta Magdy Gessler, która z miejsca wyczuła paskudną rybę i fatalny ryż oraz zaskakującą szczerość kelnera. Dwudziestoparolatek bez zażenowania opowiadał przed kamerą, jak powstają popularne w ich restauracji dania, zdradzając "tajniki" szefa kuchni.
I tak słynna zupa miso w "Jani sushi" to po prostu zalany wodą proszek z domieszką wspomnianej pasty, a azjatyckie pierożki to odgrzany przed podaniem gotowiec z paczki. Nic dziwnego, że także te dania nie wzbudziły zachwytu Magdy Gessler, która uświadomiła właścicielom, że nie mają bladego pojęcia o tym, co robią. - Mają bałagan i w głowach i w kuchni - stwierdziła.
Nieświeża ryba, paskudny ryż i zupa z proszku zdają się być gotowym przepisem na upadek lokalu, a jednak Janusz i Ania przyznali, że są zaskoczeni oceną znanej restauratorki. - Jesteśmy zszokowani, że jest aż tak źle - podsumowała 37-letnia właścicielka, której nie można było odmówić determinacji do zmian.
Zamknęła sushi, otworzyła kanapkownię
Jaki pomysł na to miejsce miała Magda Gessler? Zrezygnowała z sushi, na którym ewidentnie polegli właściciele, zmieniając lokal na bistro z kanapkami w najróżniejszych smakowych wariacjach. Zanim jednak z ekipą ruszyła do kuchni, postanowiła nauczyć tarnowski zespół smaków, bo - jak wykazała degustacja w ciemno - nie każdy z nich potrafił odróżnić pasztetową od hummusu czy makrelę od słoniny.
Ostatecznie jednak finałowa kolacja okazała się sukcesem. Smutny dotąd w wystroju lokal, za sprawą remontu i nowych dekoracji, nabrał kolorów, a i niebanalne smaki 15. rodzajów kanapek-sznytek (m.in. z makrelą i miodem, ze szpinakiem i beszamelem, wątróbką i kwiatami) zrobiły na klientach wrażenie.
Czy sukces, a co najważniejsze - smaki, utrzymały się w "Bistro kolorowe, smarowane sznytki" przy ponownej wizycie Magdy Gessler?
- Bida - podsumowała już na pierwszy rzut oka restauratorka, która do lokalu wróciła po kilku tygodniach. Jak zauważyła, kolorowe i wesołe kanapki nie wyglądają już tak dobrze jak kiedyś, choć na szczęście smakowały równie dobrze.
- Tak nie może być, to chałtura - komentowała Gessler, wyraźnie rozczarowana tym, jak prezentowały się sznytki. - Estetyka poniżej krytyki - ganiła w rozmowie właścicielkę, która na koniec także przed kamerami złożyła samokrytykę.
- Jestem bardzo zażenowana, że zaliczyliśmy taką wpadkę. Mam pretensję do siebie, że skupiałam się na smakach, a dopracowana nie została ekspozycja. Pani Magda wjechała mi na ambicję - stwierdziła restauratorka z Tarnowa.
W najnowszym odcinku podcastu "Clickbait" rozmawiamy o "Czasie krwawego księżyca" i prawdziwej historii stojącej za filmem Martina Scorsese, sprawdzamy, czy jest się czego bać w "Zagładzie domu Usherów" i czy leniwiec-morderca ze "Slotherhouse" to taki słodziak, na jakiego wygląda. Możesz nas słuchać na Spotify, w Google Podcasts, Open FM oraz aplikacji Podcasty na iPhonach i iPadach.