"Kuchenne rewolucje": totalny chaos. Sytuacja przerosła ekipę restauracji
Magda Gessler miała w ostatnim odcinku wyjątkowo trudne zadanie. Musiała zmobilizować do pracy niezorganizowaną ekipę, która o gotowaniu wiedziała naprawdę niewiele. Tym razem dobre chęci nie wystarczyły. Takiego rozgardiaszu restauratorka dawno nie widziała.
"Kuchenne rewolucje" po przerwie związanej z kwarantanną wróciły i znów nabrały rozpędu. Magda Gessler ponownie z impetem wchodzi do kolejnych lokali, by przeprowadzić ich znaczącą metamorfozę i stworzyć nowe punkty na kulinarnej mapie Polski. Tym razem przyjechała do Chorzowa. Na pomoc wezwali ją właściciele restauracji Amore Mio, Łukasz wraz z mamą Ewą. Żadne z nich niestety nie miało doświadczenia w gastronomii. Mama właściciela jest pielęgniarką, on sam zaś sportowcem (piłkarzem i kulturystą).
Niestety mężczyzna musiał przerwać karierę – zdiagnozowano u niego guza mózgu. By mieć fundusze i warunki na leczenie, mama zdecydowała się otworzyć wraz z nim nowe źródło dochodu – włoską restaurację.
Początkowo zapowiadało się świetnie – udało im się nawet nawiązać współpracę z rodowitym, włoskim szefem kuchni. Kucharz jednak jak się okazało, oprócz talentu miał iście włoski temperament. Choć właściciele zaufali wspólnikowi, współpraca szybko się skończyła, a z prowadzeniem restauracji zostali sami.
Ponadto lokal zaczął świecić pustkami i przynosić duże straty. Sprawy nie ułatwiała spora konkurencja i inne restauracje w pobliżu. Problemy zaczęły się piętrzyć – zmartwień nie brakowało i z powodu słabej kondycji lokalu i stanu zdrowia Łukasza. By pomóc uratować rodzinny interes, przybyła Magda Gessler.
W menu były pizze, makarony i zupy. Na pizzy brakowało dobrej szynki parmeńskiej, a pasta była za zimna, by ściąć jajko w carbonarze. W spaghetti bolognese z kolei sos okazał się nie do przyjęcia – Gessler wytknęła stare mięso i śmierdzący ser. Jak się okazało, nikt z personelu nie miał większych umiejętności kulinarnych i wiedzy o włoskiej kuchni.
Problemem jednak było nie tylko jedzenie, ale brud i bałagan, który panował w kuchni. Największą niespodzianką był... leżący pod sufitem, zapuszczony materac. Gessler zapowiedziała radykalne porządki. Początkowo pracownicy nie sprawiali wrażenia, że przejmują się uwagami restauratorki.
Szansę na poprawę Gessler widziała w pomocy kuchennej, która czuła się pewnie w tradycyjnej kuchni śląskiej. Ewa, pomoc kuchenna, przygotowała żurek, żeberka z ziemniakami i kapustą.
- Jest więcej niż ciężko, ale dobrze, że jest Ewa. Bo kombinację dań, które będziemy podawać, coraz rzadziej można spotkać na Śląsku – stwierdziła Gessler.
W nowym menu znalazły się m.in. pizza po śląsku (z papryką, wędzonym boczkiem, kiełbasą i krupniokiem), żurek, pieczone kiełbasy i sałatka ziemniaczana. Nowa nazwa to Fest Bar.
Dużym problemem był brak zorganizowania ekipy. Dawał o sobie znać brak szefa kuchni, a także nieumiejętność rozdzielania zadań. Jedyną osobą, która wykazywała inicjatywę i zorganizowanie, była kelnerka Ania. Gdy przyszło do gotowania, górę wzięły nerwy. Trudno było zapamiętać pozornie prosty przepis i kolejność działania. Niemniej panie w kuchni nie poddawały się i próbowały podążać za wskazówkami Gessler.
- Myślę, że do kuchni się nie nadaję i nie wiem właściwie, co tutaj robię. Ewa miała być szefem kuchni, mnie to chyba przerosło. Nie dam rady na pewno – mówiła kelnerka Ania
- Bardzo mi zależy, żeby się spiąć i pokazać, że coś potrafimy – zapewniał Łukasz, właściciel.
- Organizacja jest zerowa. Świadomość tego, co robicie, bardzo kiepska – podsumowała personel z nieukrywaną przykrością Gessler. Zależało jej, by w kuchni zostały dwie panie: Ewa i Ania. – To jedyne osoby, które wiedzą, co się dzieje. Bez nich nie widzę żadnej szansy, by to przetrwało – dodała.
- Zespół robił, co mógł. Ale aż się boję, co tu zastanę po moim powrocie – stwierdziła gorzko, wychodząc z lokalu.
Nie myliła się, twierdząc, że przyszłość wisiała na włosku. Ania zaraz po wyjściu stwierdziła: – Przykro mi, ale ja tego nie widzę. Nie widzę siebie w kuchni, nie widzę tej kuchni, nie widzę nas – mówiła.
Właściciel zarzucał jej nieodpowiednie zachowanie, mimo że od początku podkreślała, że jest barmanką i kelnerką, a w kuchni pomagała na prośbę Magdy Gessler. Konflikt wisiał w powietrzu.
Gessler w wyjątkowych, pandemicznych okolicznościach wróciła do Fest Baru aż jedenaście tygodni później. Właściciele zaznaczyli jednak, że mimo wszystko sytuacja w lokalu się poprawiła, a kuchnia śląska ściągała rzesze klientów. Gessler pochwaliła wybitny żurek, który okazał się… jedynym udanym daniem. Problematyczne były niesmaczne kiełbasy i wędliny.
Przyczyna kłopotów była jasna, zabrakło w kuchni Ani. – Bardzo jest niedobrze. (…) Jeżeli produkt jest zły, nie ma czego gotować – stwierdziła Gessler, podsumowując nieporadność właściciela i nadmiar obowiązków zrzuconych na kucharkę Ewę. Widać było, że Gessler trudno było zaliczyć rewolucję do udanych. Niemniej zaznaczyła, że do lokalu wpaść warto, głównie na znakomity żurek.
Oglądaliście ten odcinek?