Kim Wilde i jej niezapomniany występ na Festiwalu w Sopocie. Dziś to byłby hit internetu
Fani wpadają na scenę i obdarowują artystkę kwiatami, domagają się autografów, a dwóch najwytrwalszych zostaje z gwiazdą na scenie, porywając ją do tańca. Dziś taka sytuacja jest nie do pomyślenia, a 30 lat temu jej świadkami były tysiące widzów sopockiego festiwalu zgromadzonych w Operze Leśnej i przed telewizorami. Pamiętacie tę historię?
31.08.2020 11:35
Odbywający się przez lata pod koniec sierpnia Festiwal w Sopocie był symbolem kończących się wakacji. Impreza TVP z udziałem międzynarodowych gwiazd muzyki była jednym z najważniejszych artystycznych wydarzeń w Polsce. Mimo żelaznej kurtyny do kraju nad Wisłą w czasach PRL przyjeżdżały największe gwiazdy muzyki: Bony M, Charles Aznavour czy właśnie Kim Wilde, którą na początku lat 80. rozsławił przebój "Kids in America". Brytyjska gwiazda pop przyjechała do Polski u szczytu kariery w 1988 roku. Ten koncert, za sprawą nietuzinkowych fanów, był wyjątkowy.
Dziś, u oglądających fragment tego słynnego występu brytyjskiej gwiazdy w Polsce sprzed lat, dominują na przemian: niedowierzanie, śmiech i poczucie zażenowania. Do zaczynającej swój występ artystki podbiegają fani, obdarowują ją kwiatami, a ona nie kryje zaskoczenia mówiąc: "już?". Oczywiście witają się z nią tradycyjnym zwyczajem, całują w policzki, w dłonie. Nie ma mowy o tym, że wielka gwiazda z Wielkiej Brytanii kogoś onieśmiela. Zespół zaczyna grać. Wydaje się, zwłaszcza Kim Wilde, że za chwilę ekscentryczni wielbiciele znikną, a ona zacznie wykonywać swój przebój "Cambodia". Ku zaskoczeniu artystki, dwóch najwytrwalszych zawodników, którzy przyszli po autograf na płycie, zostaje z nią na scenie. Panowie rozpoczynają swój występ.
Tańczą, krążąc wokół swojej idolki, chwytają ją za ręce, próbują poderwać do tańca. Uwagę zwraca zwłaszcza wąsaty pan z brzuszkiem, w różowej koszuli, który wyraźnie jest scenicznym zwierzęciem. Nie można odmówić mu poczucia rytmu i tanecznej fantazji, jego choreografia robi wrażenie nawet dziś.
Nagranie opublikowane m.in. w serwisie YouTube pod nazwą "Dwa głupki i Kim Wilde" to prawdziwa perełka. Zdaniem tych komentujących, którzy pamiętają tamte czasy, tytuł jest krzywdzący dla bohaterów drugiego (a w zasadzie pierwszego planu), a filmik jest wspaniałym obrazem tego, czego dziś już nie ma. Swobody, bezpośredniego kontaktu między artystą i fanami czy poczucia bezpieczeństwa. Dziś takie sceny wydają się nieprawdopodobne. Na usta aż ciśnie się pytanie: gdzie była ochrona gwiazdy? Co by było, gdyby panowie mieli wobec niej inne zamiary, a nie po prostu chcieli sobie potańczyć na oczach całej Polski? Na szczęście zależało im wyłącznie na dobrej zabawie i podpisie na płycie. Mówiąc ironicznie, Kim Wilde sama była sobie winna, że nie zabrała na scenę długopisu. Gdyby go miała, pewnie daliby jej spokój.
Warto wspomnieć, że poza wspomnianymi tancerzami-amatorami na scenie w trakcie tego utworu wparował kolejny fan, sądząc po zawieszonej na szyi plakietce, związany z organizatorem festiwalu. On też postanowił spróbować swego szczęścia: wręczył kwiaty, wycałował Kim Wilde i w geście triumfu, z podniesionymi do góry rękoma, wrócił za kulisy. Jak by tego było mało, po piosence Kim znów została otoczona przez publiczność, która zarzuciła ją kolejną porcją bukietów. Zażartowała, że może otworzyć teraz kwiaciarnię. Gdyby takie sceny rozegrały się współcześnie w transmitowanym na żywo wydarzeniu błyskawicznie podbiłyby media społecznościowe i zostały okrzyknięte hitem internetu. Wówczas nikt jednak o tym nie myślał. Komentujący filmik w sieci internauci przeważnie z uśmiechem odnoszą się do zachowania festiwalowiczów sprzed lat.
Dwa głupki i Kim Wilde - Cambodia - Sopot 1988
"Zmienić tytuł!!! To są mistrzowie, a nie głupki",
"Nie mówcie, że to wstyd, uwielbiam ludzi na luzie... mają pamiątkę po latach",
"Ale szacunek dla artystki, że na luzie podeszła do sprawy" - czytamy w opiniach pod filmikiem.
Cztery lata później Kim Wilde ponownie odwiedziła Polskę. 26 sierpnia 1992 roku znów zagrała koncert w Sopocie. O podobnym incydencie, jak o tym z sopockiego festiwalu, nic jednak nie wiadomo.