Polski aktor odkrywa kulisy serialu Netfliksa. Nie wiedział, że wymyślili go Polacy
24.04.2020 11:52, aktual.: 24.04.2020 13:30
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
- Jestem typem fightera, mam trójkę dzieci i w moim życiu nie ma czasu na leżenie i gadanie: "o rany, co to będzie" – mówi WP Ksawery Szlenkier. Polski aktor, który zagrał jedną z głównych ról w belgijskim serialu Netfliksa "Kierunek: noc". Jak się tam znalazł i jak sobie radzi z obecnym kryzysem w branży filmowej?
"Kierunek: Noc" ("Into the night") to 6-odcinkowa produkcja oparta na motywach powieści Jacka Dukaja "Starość aksolotla". W serialu grupa nieznajomych ucieka na pokładzie samolotu pasażerskiego przed wschodem słońca. Z niewiadomych przyczyn światło słoneczne zabija ludzi, a polski mechanik Jakub (Ksawery Szlenkier) mieszkający w Brukseli jest jednym z nielicznych, którzy o tym wiedzą.
Jakub Zagalski, WP.PL: Duża część akcji rozgrywa się na pokładzie samolotu pasażerskiego, więc pierwsze, o co chciałem zapytać: czy to był prawdziwy samolot? Bo trudno mi sobie wyobrazić ekipę filmową ściśniętą na takiej małej powierzchni.
Ksawery Szlenkier: Tak, kręciliśmy w prawdziwym samolocie. Ale nie wszystko. Nasza produkcja miała normalny samolot, niektóre sceny powstały jednak w studiu, gdzie spędziliśmy trochę czasu. Cały numer polega na tym, żeby teraz widz się nie zorientował. I myślę, że to się udało, bo ja oczywiście wiem, które sceny powstały w studiu, ale tego nie widzę.
Granie scen w wąskim korytarzu, między rzędami foteli, to musiało być duże i uciążliwe wyzwanie.
Wiele zawdzięczamy świetnemu operatorowi, Thomasowi Hardmeierowi, którego doświadczenie bardzo pomogło w opowiadaniu historii. Do tego fantastyczny scenograf, cała ekipa. Po prostu pięknie to wyszło. Prawdziwy pokaz magii kina. Oby więcej takich rzeczy. Wchodziłem na ten plan i mówiłem do siebie: "To żyje". Później przenosiliśmy się do prawdziwego samolotu i nie mogłem wyjść z podziwu, że wszystko wygląda tak samo.
W tamtych scenach team był zredukowany do absolutnego minimum. Każdy na każdego musiał być bardzo czujny, pomagać sobie nawzajem. Przepuszczam pana, który idzie z filtrem do lampy. Ktoś przepuszcza mnie, bo muszę się gdzieś przecisnąć itd. To buduje czujność na drugiego człowieka, czego nie ma na każdym planie. Każdy musiał precyzyjnie pilnować swoich zadań i udało się utrzymać to skupienie od początku do końca. I wierzę, że to się przełożyło na ekran.
"Kierunek: noc" jest reklamowany jako pierwszy belgijski serial Netfliksa. Ale ekipa była międzynarodowa, pomysł pochodził od Polaka, Tomek Bagiński był jednym z producentów. Grałeś wcześniej w zagranicznych produkcjach – czy mógłbyś je porównać do pracy przy tym serialu?
Co najważniejsze, na planie nie było takiej hierarchii w znaczeniu systemu gwiazdorskiego. Nie miało znaczenia, że ktoś jest bardziej lub mniej znany. W pewnym sensie było to bardzo demokratyczne, byliśmy wszyscy równi i aktorzy nie znając się nawzajem mieli w stosunku do siebie ogromną ciekawość. To zbudowało niezwykłą więź.
Po raz pierwszy przydarzyło mi się takie coś, że relacje zawodowe przerodziły się w przyjaźnie poza planem. Od pierwszego dnia zdjęć mieliśmy swoją grupę na jednym z komunikatorów i ona cały czas żyje. Cały czas jest tam ruch, utrzymujemy kontakty, przyjaźnie. To jest specyfika tej konkretnej produkcji. Coś takiego nigdy mi się nie przydarzyło.
W serialu dominuje język francuski, a jak było na planie?
Większość rozmawiała po francusku, ale niektórym łatwiej było zrozumieć angielski. Chociażby ekipa techniczna w studiu w bułgarskiej Sofii. Oni tam mają piękne studio, gdzie powstają największe hollywoodzkie produkcje. Pamiętam, jak pewnego dnia siedzę sobie, a tu Michael Fassbender przechadza się w klapeczkach, bo w drugim końcu studia kręci "Kung Fury 2".
Ekipa była międzynarodowa, rozmawialiśmy po francusku, angielsku, część z nich porozumiewała się do tego po flamandzku. A jak Tomek Bagiński i Jacek Dukaj pojawili się na planie, to mieliśmy frajdę, że możemy swojej soczystej polszczyzny zakosztować. I że nikt nas wtedy nie rozumie (śmiech).
Czy wiesz, jak do tego doszło, że motyw z powieści Dukaja "Starość aksolotla" został przerobiony na serial Netfliksa?
Dukaj i Bagiński to twórczy zgrany duet, który tworzy od lat. W jaki sposób zarazili swoim pomysłem Jasona i dyrektorów Netfliksa - nie wiem. Ale to fantastycznie, że są tacy ludzie, którzy historię "made in Poland" są w stanie opowiedzieć globalnej publiczności. To jest znak teraźniejszości, ale i dobry prognostyk na przyszłość. Wierzę, że jako bardzo twórczy naród jesteśmy w stanie o wiele więcej historii opowiedzieć światu. Jacek Dukaj jest kopalnią takich niesamowitych opowieści.
Tomek i Jacek bywali na planie. To była dla mnie świetna okazja, żeby po prostu porozmawiać, wymienić się jakimiś uwagami. Ale także usłyszeć słowo wsparcia. To jest bardzo ważne. Po 12 godzinach na planie, siedzeniu w zamkniętym samolocie, ciągłym rozmawianiu raz po francusku, a raz po angielsku, to głowa puchnie. Kiedy miałem okazję porozmawiać z kimś po polsku, było to dla mnie prawdziwym wytchnieniem. Czy to był Tomek, czy Martyna Peszko, świetna aktorka, która też pojawiła się na planie.
Czytałeś wcześniej "Starość aksolotla"? Miało to dla ciebie znaczenie, że robisz serial na motywach powieści Jacka Dukaja, o którym zwykło się mówić, że on nie ma fanów, tylko wyznawców?
Na etapie castingu nie miałem pojęcia, że to jest serial na polskim pomyśle. Był taki moment, kiedy poleciałem do Brukseli na próby z innymi aktorami, to tam się dowiedziałem, że pomysł na serial został zaczerpnięty z prozy polskiego autora, Jacka Dukaja. I miałem taki wielki znak zapytania – co to jest za książka? Szybko wyguglałem "Starość aksolotla", później Tomek Bagiński odpowiedział na moje pytania i dopiero wtedy połączyły mi się wszystkie kropeczki.
Opowiedz, jak właściwie znalazłeś się w tym serialu. Odnoszę wrażenie, że jako Polak mówiący perfekcyjnie po francusku, byłeś stworzony do tej roli.
Po pierwsze, ja nie mówię perfekcyjnie po francusku. Moja postać mówi bardzo dobrze w tym języku. Uczyłem się francuskiego przez wiele lat jako młody chłopak. Teraz mogę mojemu tacie podziękować, że jak miałem 10 lat, to mnie wziął za rączkę i zaprowadził na pierwszą lekcję. Tylko potem tego języka nie używałem w pracy zawodowej. Do niczego mi się to nie przydało poza jednym filmem krótkometrażowym, w którym grałem po francusku. Aż tu nagle się przydało.
Wiele elementów się zgrało, ale szczęściu trzeba pomóc. Byłem w odpowiednim wieku, język znałem, pasowałem twórcom pod względem fizycznym i dopasowania do reszty konstelacji. Ale oprócz tego trzeba było wykonać jakiś krok. Spotkać się, porozmawiać. Ktoś by powiedział: "gdzie dla mnie jakieś Netfliksy, Hollywoody, my tu mamy swoje aktorstwo". Ale wiem, że trzeba próbować.
Moja kariera pełna jest selftape'ów, kolejnych prób. Sam wszystko nagrywałem, uczyłem się, jak to montować, podkładać dźwięk. I tak było tym razem. Dostałem telefon od agencji, dwa dni później rozmawiałem przez internet z "panem z LA". W ogóle nie sprawdzałem, kto to jest, jaki ma dorobek, żeby się nie nastawiać, że oto stoją przed wielką szansą. Ale porozmawialiśmy, Jason poprosił mnie o nagranie sceny po angielski i francusku. Nagrałem, wysłałem. Kilka czy kilkanaście dni ciszy i po tym dostałem zwięzłą wiadomość: "Zapraszamy".
Czyli w scenariuszu była po prostu rola Polaka mieszkającego w Brukseli?
Dokładnie tak. I czytając scenariusz, dziwiłem się, skąd tam Polak? Wiem, że są emigranci w Brukseli, jest wielu Polaków. Ale dlaczego właśnie w tej historii taka postać? Ano właśnie dlatego, że Tomek i Jacek maczali w niej palce.
Za kilka dni "Kierunek: noc" trafi na Netfliksa, ale co dalej? Przez pandemię koronawirusa branża filmowa stoi. Jak sobie z tym radzisz?
Zacznijmy od tego, że ja jestem na rynku od lat 15 i przez ten czas poznałem wszystkie cienie i blaski. Były momenty "wow", były momenty totalnej suszy zawodowej. Ja już wcześniej wiedziałem, co to znaczy nie mieć pracy przez jakiś czas. Teraz tej pracy nie ma, różne projekty zostały odłożone na przyszłość. Wszystko jest w jakimś letargu, zamrożeniu. Wierzę, że to się odmrozi. Ale teraz można i trzeba podejmować inne inicjatywy.
Jestem typem fightera, mam trójkę dzieci i w moim życiu nie ma czasu na leżenie i gadanie: "o rany, co to będzie". Był taki moment, że zakasałem rękawy i zacząłem szkolić ludzi z wystąpień publicznych. Choćby teraz jest tak, że dzisiaj od rana udzielam wywiadów, ale przed tym miałem godzinną konferencję z jednym szkoleniowcem. Zdradzałem mu aktorskie metody "łamania tekstu", jak mówić, żeby było ciekawiej. Skończę wywiady i mam kolejne spotkanie z panią, która przygotowuje się do bardzo ważnej prezentacji online.
Nauczyłem się w życiu być otwartym na wyzwania. Sytuacja, w której wszyscy teraz jesteśmy, szczególnie tego wymaga. Trzeba podejmować wyzwania, szukać, wymyślać coś na nowo. Taki jest ten czas. Ja czuję się przygotowany mentalnie do tej próby.
Czyli "Kierunek: noc" to na razie twój ostatni projekt filmowy, telewizyjny? Czy może w czymś jeszcze cię wkrótce zobaczymy?
Był jeden rozgrzebany projekt i nic się w nim nie ruszy przez obecną sytuację. Nawet nie mogę zdradzić, co to jest. "Kierunek: noc" jest więc najnowszą i ostatnią produkcją z moim udziałem. Niebawem miała być premiera jeszcze jednego filmu. To jest obraz słowackiego reżysera Petera Bebjaka, pt. "Správa". Też historia o przetrwaniu, ale o Auschwitz i Żydach słowackiego pochodzenia, którzy uciekli z obozu i mieli przekazać aliantom prawdę o Zagładzie. Grałem tam jednego z więźniów.
Taki film czeka na swoją premierę. Kiedy ona będzie? Mam nadzieję, że to się wyjaśni w niedalekiej przyszłości.