Seriale zagraniczneJoanna Kulig o "The Eddy": Zapytałam, czy mogę powiedzieć coś po polsku i tak już zostało

Joanna Kulig o "The Eddy": Zapytałam, czy mogę powiedzieć coś po polsku i tak już zostało

Joanna Kulig zachwyciła cały świat swoją rolą w "Zimnej wojnie" Pawła Pawlikowskiego. Zaowocowało to propozycją gry w serialu Netflixa "The Eddy", wyreżyserowanego przez samego Damiena Chazella ("Whiplash", "La La Land"). Produkcja miała swoją premierę na Berlinale, gdzie porozmawialiśmy z aktorką o tym międzynarodowym projekcie.

Joanna Kulig o "The Eddy": Zapytałam, czy mogę powiedzieć coś po polsku i tak już zostało
Źródło zdjęć: © ONS.pl

15.04.2020 | aktual.: 15.04.2020 17:29

Zalogowani mogą więcej

Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika

Małgorzata Czop: Ostatnio twój aktorski świat nierozerwalnie wiąże się z muzyką. Stęskniłaś się za pracą czysto aktorską?

Joanna Kulig: Zdecydowanie tak. Myślę, że potrzebuję takiej odskoczni po "The Eddy". Tak też będzie w kolejnym projekcie, nad którym będę pracować w Paryżu.

Jak się trafia do międzynarodowej produkcji Netfliksa?

"The Eddy" był dla mnie bardzo naturalną sprawą po "Zimnej wojnie". Nie planowałam tego i nawet nie marzyłam o współpracy z Damienem Chazellem. Wszystko wydarzyło się pod koniec kampanii oscarowej, jeszcze przed galą i narodzinami mojego syna. Moja amerykańska agentka skontaktowała się ze mną i powiedziała, że Damien chce się ze mną spotkać. Umówiliśmy się w Santa Monica i odbyliśmy naprawdę świetną rozmowę. Potem czekała mnie rozmowa z Glenem Ballardem (kompozytor – przyp.red). Te spotkania i casting doprowadziły do pracy przy tym projekcie z małym dzieckiem przy boku.

Musiałaś zrobić na nich niesamowite wrażenie.

To był ciekawy proces, ponieważ na samym początku ta postać nazywała się Kelly i była napisana dla amerykańskiej aktorki. Twórcy zmienili jednak zdanie po zobaczeniu "Zimnej wojny". Pomyśleli o mnie i od tego momentu wszystko działo się bardzo szybko. Dołączyłam do tego projektu na ostatnią chwilę. Glen Ballard powtarzał mi: "Joanna, tylko ty potrafisz to zrobić. Masz coś w swoim głosie, co wydaje się właściwe w jazzie i moich piosenkach".

Na planie spotkałaś się z niesamowitymi twórcami jazzu…

To było niesamowite przeżycie. Spotkanie Glena Ballarda, jednego z najbliższych przyjaciół Quincy Jonesa, który jest dla mnie jak guru, było spełnieniem marzeń. Praca z niesamowitymi jazzowymi muzykami była czymś cudownym. Ten serial dał mi szansę na bycie piosenkarką, a to jest coś, co zawsze chciałam zrobić.

Twoja bohaterka Maja pochodzi z Polski, mieszka w Paryżu. Mówi w trzech językach. Jak znalazłaś jej głos?

Największym problemem była artykulacja słów w innym języku. Czasami stawało się naprawdę ciężko, kiedy po kilka godzin ćwiczyliśmy z zespołem. Z mojej frustracji narodziły się pewne elementy Mai. Pewnego dnia, kiedy miałam problem ze słowami i starałam się coraz bardziej zła, zapytałam się, czy mogę powiedzieć coś po polsku i po chwili wrócić do śpiewania. I tak też zostało w serialu…

A pojawiły się jakieś konflikty czy problemy wynikające z różnic kulturowych?

Spędziliśmy bardzo dużo czasu z Glennem i Randym (Randy Kerber – kompozytor i pianista), pracując nad piosenkami. Ciągle powtarzali, że jest świetnie, po czym kazali mi próbować jeszcze raz. To trwało wieki. Amerykanie zawsze mówią "everything is great", a ja potrzebowałam jasnego komunikatu, co jest nie tak i jak mogę to poprawić. Przez to omijanie szczerości czułam, że tkwimy w martwym punkcie.

Jazz jest kontrolowaną improwizacją. A jak było aktorsko na planie?

Z Damienem Chazellem zawsze była przestrzeń na improwizację, co było dla mnie niebywale stresujące. W końcu powiedział mi, żebym mówiła czasami po polsku. Przyznał, że nie rozumie, co mówię, ale mu się to podoba. Musiałam mieć w głowie język angielski, francuski i polski i zdecydować, jak ich używać w tych momentach improwizacji. Na szczęście mieliśmy bardzo dobrą acting coach, która była z nami od początku do końca. To bardzo istotne w momencie, kiedy przy całej produkcji pracuje czterech różnych reżyserów. Bardzo mi pomogła, szczególnie z moją frustracją dotyczącą pamięci. Nieustannie mi przypominała, że karmię piersią i dlatego moja pamięć nie jest w szczytowej formie.

A rola Mai wymagała wyćwiczonej pamięci. Miałaś do przygotowania sporo tekstu, a także kilkanaście piosenek.

Musiałam zapamiętać teksty 14 piosenek po angielsku i dwóch po francusku. I choć w serialu wykorzystują tylko fragmenty utworów, musiałam umieć wszystkie w całości. Zdjęcia odbywały się w bardzo dokumentalnym stylu i nigdy nie wiedziałam, który fragment sceny wejdzie do odcinka. Kiedy dopadł mnie największy kryzys, zadzwoniłam do mojej nauczycielki aktorstwa, która przez 40 lat pracowała w teatrze jako sufler, i poprosiłam ją, żeby przyleciała do mnie do Paryża. Pomogła mi zapamiętać wszystkie kwestie po angielsku i francusku, choć pracowałyśmy nad tym po polsku. Mieszkała ze mną, więc ćwiczyłyśmy nawet, kiedy karmiłam piersią czy byłam z Jankiem w parku. To było dla mnie bardzo ważne, żebym w moim ojczystym języku zrozumiała, kim jest Maja.

Przez kilka miesięcy przebywałaś na planie z całkowicie zagraniczną ekipą. Jakie to jest doświadczenie?

Na początku myślałam, że to świetne ćwiczenie: być na planie, gdzie nikt nie mówi po polsku. Mówiłam sobie, że to duży postęp i możliwość rozwoju. Miałam też amerykańską nianię i mówiłam tylko po angielsku. Jednak po czasie zaczęłam się zastanawiać, gdzie w tym wszystkim jest moja dusza i charakter. To było dla mnie ważne, żeby przełożyć – tak, jak tłumacz książkę – swoją postać na język polski. Dopiero wtedy mogłam w pełni zrozumieć Maję. Na początku jest ona bardzo depresyjna. Z każdym kolejnym odcinkiem staje się coraz silniejsza. Spaja cały zespół. W końcu zaczyna kontrolować swoje życie i zyskuje nową energię do działania.

To był dla ciebie bardzo intensywny okres. Co było dla ciebie najważniejsze, by zachować siebie i nie zwariować?

Postanowiłam, że potrzebuję czasu dla siebie. Musiałam wrócić do Polski i zrozumieć, co to znaczyć być matką i kim jestem. Musiałam oczyścić umysł, dlatego na moment chciałam zostać widownią, odbierać sztukę, a nie ją tworzyć. Nauczyłam się też mówić "nie" niektórym propozycjom. Zrozumiałam, że czasem warto zyskać czas na bycie mamą i rozwój osobisty.

Często musiałaś mówić "nie" po "The Eddy", żeby zyskać ten czas dla siebie, o którym mówisz?

Po "The Eddy" pojawiło się wiele propozycji ze Stanów czy Francji i bardzo trudno było powiedzieć "nie". Znam jednak siebie. Wiem, że mogę robić milion rzeczy w jednym momencie, ale wtedy potrzebowałam mieć czas dla siebie. Wiem, że podjęłam dobrą decyzję. Zresztą cały czas coś robię, choć są to mniejsze rzeczy.

Komentarze (96)