Jacek Kurski o zwolenieniu Zamachowskiej i Kurdej-Szatan: "Nikt nie jest na wieczność"
Jacek Kurski w rozmowie z Wirtualną Polską wyjawił, co stało za zwolnieniem dwóch lubianych gwiazd Telewizji Polskiej - Barbary Kurdej-Szatan i Moniki Zamachowskiej. Poza tym prezes odniósł się do słabych warunków pogodowych w czasie skoków narciarskich, kiedy Piotr Żyła uległ wypadkowi.
02.12.2019 | aktual.: 02.12.2019 13:41
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Patrycja Ceglińska: Co stało za zwolnieniem Barbary Kurdej-Szatan i Moniki Zamachowskiej?
Jacek Kurski, prezes Telewizji Polskiej: To są decyzje redakcji. Nikt nie jest na wieczność w żadnym projekcie. Nikt nie ma dożywotnich etatów. To są po prostu decyzje kierowników tych redakcji. Zawsze jest jakaś rotacja, jakaś konkurencja. Musi być rodzaj takiego pozytywnego napięcia i rywalizacji w zespołach. Nie ma w tym żadnego innego kontekstu niż merytoryczny.
Jesteśmy po finale Eurowizji Junior, którą po raz drugi z rzędu wygraliśmy. Czy Telewizja Polska będzie starała się o organizację przyszłorocznego finału?
Będzie się starała, bo jest to naszym obowiązkiem. Rozumiemy jednak trudność EBU. Jeżeli Polska wygrałaby po raz trzeci z rzędu Eurowizję, to ten konkurs stanie się taką tradycyjną, prywatną własnością Polski i może zniechęcić inne kraje. Europejska Unia Nadawców musi dbać o to, żeby każdy się w tej organizacji czuł równorzędnie i podmiotowo. W związku z tym to może być pewien problem dla EBU. Będziemy się starać, ale zrozumiemy, jeśli odpowiedź będzie odmowna.
W Eurowizji Junior odnosimy spektakularne sukcesy. Dlaczego nie dzieje się tak w przypadku Eurowizji dla dorosłych?
Zaskoczę Panią i być może nie zaskoczę. Odpowiedź brzmi: Telewizja Polska. Telewizja Polska stworzyła idealne warunki promocji, rozwoju, pokazania się poprzez dwa formaty, które zostały wprowadzone za mojej prezesury. Pierwszy to jest "The Voice Kids", drugi "Szansa na sukces". Zarówno Roksana Węgiel, jak i Viki Gabor zajęły odpowiednio pierwsze i drugie miejsce w „Voice Kids”. Ten program był dla nich takim treningiem w postaci 8-9 występów cotygodniowych. Profesjonalnych, z pełnym napięciem. 8 jest granych, a 9 jest na żywo. Trening czyni mistrza. Rywalizacja buduje charaktery artystyczne i sceniczne. Tu jest wszystko czyste, niewinne, niezmanierowane.
A w przypadku dorosłych?
Rynek dorosłych jest już dużo bardziej naznaczony kontekstami. Ktoś kogoś lubi, nie lubi, ktoś się na kogoś obraża. Ktoś nie weźmie udziału w rywalizacji, bo jest wielkim artystą i nie pójdzie do preselekcji, żeby inny wokalista przypadkiem nie wygrał z nim w głosowaniu SMS-owym. Krótko mówiąc, Telewizja Polska stworzyła niezwykle pozytywne i równe szanse na wyłonienie najlepszych talentów. Okazuje się, że my te głosy mamy w Polsce. Moim marzeniem jest, żeby te zasady, uczciwej i pozytywnej selekcji, doboru kandydatów do Eurowizji dorosłych, zostały zaczerpnięte z Eurowizji Junior. To jak postąpiliśmy z dziecięcą Eurowizją przyniosło efekt.
Organizacja finału Eurowizji to duży prestiż dla kraju. Czy koszty poniesione w związku z organizacją tego wydarzenia zwróciły się?
W tym wypadku korzyści nie da się zmierzyć tylko pieniędzmi. Oczywiście koszty się nie zwróciły, tego nie było w planach. Nie po to EBU przyznaje organizację Eurowizji danemu państwu, żeby jakaś telewizja publiczna na tym zarabiała; aczkolwiek było parę miłych zaskoczeń. Wpływy z biletów przekroczyły wszelkie wyobrażenia. Sprzedaliśmy prawie 20 tys. wejściówek na dwa dni konkursowe. To się wcześniej żadnemu organizatorowi nie udało.
W poprzednich finałach Eurowizji zdarzało się, że finał świecił pustkami, a cóż dopiero dzień poprzedzający. Tutaj wpływy są wielokrotnie wyższe niż zakładaliśmy. Również ze sprzedaży gadżetów. Nawet biletowane spotkania z niektórymi finalistkami sprzedały się świetnie. Widać było, że rynek wycenił bardzo wysoko tę ofertę, którą przygotowała Telewizja Polska. Na takich misyjnych acz przyciągających wielką widownię konkursach się nie zarabia, ale też nie o to tu chodzi. Wygrała Viki, wygrała Polska, wygrała TVP.
Jak Pan się odniesie do wyników oglądalności opublikowanych przez Nielsen Audience Measurence? Są dla Pana wiarygodne i zadowalające?
Mamy drugie, alternatywne badanie oglądalności rzeczywistej i te wyniki są bardzo zbliżone do Nielsena. Nielsen wykazał, że w TVP1 było 5 mln i 1 tys. widzów, łatwo zapamiętać. Do tego dochodzi ABC i TVP Polonia, które razem w Nielsenie dawały ok. 5,3 mln widzów, a w naszym modelu oglądalności rzeczywistej było ponad 5,5 mln średnio. To są wyniki bardzo podobne. W czasie konkursu cały czas rosła krzywa oglądalności. Górka była ok. 17:00, kiedy śpiewała Viki Gabor, a potem wzrosło jeszcze bardziej, bo ludzie czuli, że mamy szansę na wygraną. Widzowie byli ciekawi ostatecznych wyników.
W czasie liczenia głosów i podawania wyników było 7,7 mln widzów na tych trzech antenach. W Nielsenie chyba 6,8 mln widzów. To są niesamowite wyniki porównywalne z Sylwestrem. To potwierdziło, że Polacy kochają muzykę, kochają wielkie show i uwielbiają rywalizację. Są takimi widzami, którzy pokrywają się z charakterystyką współcześnie rozwijającej się telewizji.
Wokół Eurowizji nie zabrakło też kontrowersji. Polscy skoczkowie musieli skakać w znacznie gorszych warunkach ze względu na godzinę finału konkursu. Jak się Pan do tego odniesie?
To zupełny nonsens. Bardzo dobrze, że Federacja Narciarska zrobiła skoki wcześniej, dlatego, że nie jest w interesie widzów, żeby dwa zdarzenia na żywo, angażujące olbrzymią widownię w całej Europie, odbywały się jednocześnie. W dodatku wydarzenia ogólnoeuropejskie, których TVP była hostbroadcasterem, co więcej nie tylko z tego samego kraju, ale i z tego samego województwa! To byłoby po prostu nierozsądne gospodarowanie zasobami. Każdy kraj odbierający zarówno Eurowizję Junior, jak i skoki kanibalizowałby własne anteny i widownię. Straciłyby i skoki i Eurowizja. To byłby absurd i marnotrawstwo.
Dlatego to była słuszna decyzja Federacji Narciarskiej, przecież nie Telewizji, która przesunęła skoki na południe. Ten zarzut jest o tyle bezsensowny, że poprzedniego dnia, gdy konkurs skoków drużynowych rozgrywano o 16, czyli w porze Eurowizji - też wiało. Bo to jest natura. Kiedy wieje, to nikt nie jest w stanie tego przewidzieć. Nawet Telewizja Polska.
Przy okazji mogliśmy w pełnej krasie zobaczyć podłość niektórych mediów takich jak niemieckie Onet, czy Fakt oraz Gazeta.pl, które podbijały ten temat, szczuły i napuszczały skoczków na Eurowizję zarówno przed, jak i w trakcie koncertu, próbując zepsuć wszystkim, (przecież nie tylko Telewizji Polskiej), ale przede wszystkim milionom dzieci nastrój wspaniałego artystycznego święta i zabawy. Dopiero jak Wiktoria Gabor na oczach 7,7 milionów Polaków spektakularnie wygrała dla Polski drugi raz z rzędu Eurowizję – spuścili z tonu. Ten przypadek pokazał skalę małości, zawiści tej swoistej zmowy medialnych miernot wobec TVP. Zamiast cieszyć się z bezprecedensowego sukcesu Polski - atak na TVP.
W czwartek odbyła się ramówka TVP. Zostały zaprezentowane nowości, ale też stałe formaty. Poza tym stacja mocno stawia na Zenka Martyniuka.
Nie było jeszcze takiego filmu o Zenonie Martyniuku. Myślę, że to jest dobra decyzja. Ma również charakter komercyjny, ponieważ wchodzimy na nowe pole zaangażowania aktywności telewizyjnej. Do tej pory Telewizja nie była producentem kina pełnometrażowego. Mam ambicje, żeby przekraczać granice i robić rzeczy do tej pory nieosiągalne. Myślę, że wejście w produkcję filmową jest dopełnieniem tego wachlarza naszego zaangażowania i aktywności. Film o Zenku w kinach już od 14 lutego. Temat Zenona Martyniuka jest tematem ogólnopolskim. To jest produkcja dla wszystkich, którzy kochają i nienawidzą disco-polo. Poznanie tego człowieka będzie ciekawe dla każdego.
Sylwester w Zakopanem wzbudza wiele emocji. Czy disco-polo jest kluczem do tego sukcesu?
Nie, kluczem jest balans, żeby znaleźć taki układ zespołów i gatunków muzycznych, który zaspokoi wszystkie gusta. Jesteśmy telewizją oglądaną od 4 r.ż po seniorów. Każdy musi dostać swoją ofertę. Muzyka popowa, muzyka elektroniczna, muzyka zagraniczna i klasyczna, italodisco, muzyka latynoska i disco-polo. Krótko mówiąc to wszystko musi się znaleźć. To jest klucz do sukcesu.
Balans i docenienie wszystkich wrażliwości i nie stygmatyzowanie nikogo. My dlatego tak pozytywnie jesteśmy odbierani, bo miliony ludzi słuchający disco-polo, którzy byli pogardzani i stygmatyzowani nagle poczuli się zauważeni i docenieni. Taka jest misja Telewizji Publicznej. Każdy Polak, każdy widz musi czuć się dobrze w naszej telewizji. Wszystkie kraje mają swoje disco, my również. Dlaczego mamy się tego wstydzić? To nonsens.
"Rolnik szuka żony" to absolutny hit. Jaki jest przepis?
Recepta to jest dobry format, dobry reżyser, dobry casting, dobre plenery, dobra prowadząca. To wszystko musi zagrać i udało się. Jesteśmy społeczeństwem, które w poprzednich pokoleniach mieszkało na wsi. Każdy czuje związki z wsią i odbiera je pozytywnie. Z badań wynika, że ten kontekst zawsze się dobrze ogląda. O ile format "Rolnik szuka żony" jest formatem brytyjskim, o tyle w tej ramówce rusza format oryginalny TVP, czyli "Sanatorium miłości".
Marta Manowska jest prowadzącą, która cieszy się sympatią widzów. To też jej zasługa?
Tu zadziałało doświadczenie w randkowym programie jak "Rolnik szuka żony". "Sanatorium miłości" to już inny rodzaj show. Jest bardziej reality-show odwołującym się do emocji, do tęsknot, do mówienia o miłości, o życiu, niekiedy dramatach, poszukiwaniu miłości, bo bez niej żyć nie można. Format też jest fantastyczny!
W "Rolnik szuka żony" rolnicy są na ogół młodzi. Zawsze jest jeden powyżej 50 r.ż. O ileż więcej doświadczeń, o ileż więcej przeżyć, traum i różnych emocji niosą w sobie seniorzy. Oni są z definicji ciekawsi, bo żyją dłużej i mają więcej przeżyć. Każdy widz porównuje swoje doświadczenia, swoje związki, swoje sukcesy, swoje porażki, utraty z doświadczeniami tych ludzi. Dlatego to jest takie angażujące, dlatego ten format się udał. Rzadko kiedy się zdarza, żeby oryginalny program zrobił 4 mln w pierwszym sezonie. Byłem na kolaudacji pierwszego odcinka drugiego sezonu i to wbija w fotel.
Do ramówki powracają formaty znane też widzom sprzed lat. To jest nowa strategia Telewizji Polskiej?
Nie wiem, czy nowa. Od czasu do czasu wracano do jakiś formatów, ale to wynika z analizy rynku i ze zmian demograficznych. Telewizja jest medium głównie dla tego pokolenia 45+. Oczywiście dla młodszych też, ale oni częściej wybierają inne formy. Stąd Telewizja Polska proponuje "Sanatorium miłości", czy "The Voice Senior". Z drugiej jednak strony powracamy do tego, co widzowie wspaniale wspominają. Oczywiście tutaj nie można przesadzić.
Było wielkie oczekiwanie społeczne powrotu do niektórych tematów misyjnych. I moim obowiązkiem było je przetestować. Mówię tutaj m.in. o "Teleranku", czy "Sondzie".
Jednak telewizja się zmienia, w międzyczasie wykształciło się wiele kanałów tematycznych i ludzie naukę oglądają gdzieś indziej. A programy dziecięce oglądają na kanałach dziecięcych. Tutaj nasz kanał ABC bije rekordy i jest kanałem nr 1 wśród kanałów dziecięcych. Więc niektóre dawne ukochane formaty mogą się dzisiaj odnaleźć jedynie w kanałach tematycznych
Czasami nie warto powracać do pewnych formatów. Są jednak perełki takie jak "Szansa na sukces", gdzie została wyłoniona Viki Gabor, czy "Koło Fortuny". Wydaje mi się, że to samo będzie dotyczyło teleturnieju "Vabanqe". Trzeba próbować. Dwa razy się sparzyć, trzy razy, żeby się udało. Na tym polega zarządzanie telewizją.