Iwona Schymalla: Telewizja to mój żywioł
O nowych serialach, „kościółkowych klimatach” w TV i o potrzebie iluzji z Iwoną Schymallą, nową szefową telewizyjnej Jedynki, rozmawia Jacek Dziedzina.
03.08.2009 12:15
Jacek Dziedzina: Co nowego w Jedynce?
Iwona Schymalla: – Jedynka będzie bardzo atrakcyjna od jesieni. Właściwie zawsze jest atrakcyjna, czego dowodem są wyniki oglądalności: to Jedynka jest liderem na rynku medialnym. A co nowego? Każdy z naszych widzów będzie miał coś dla siebie, to było dla mnie bardzo istotne. Ci, którzy kochają seriale, będą mieli nowy serial „Siostrzyczki”, o siostrach zakonnych, z Martą Lipińską w jednej z głównych ról. Produkcja była konsultowana z ks. Andrzejem Majewskim.
Ponadto będzie druga część „Londyńczyków”, serialu o polskiej emigracji, podobno jeszcze ciekawsza niż pierwsza, która bardzo podobała się widzom. Będzie druga część „Ojca Mateusza” – serialu, który gromadził przed telewizorami ponad 6 mln widzów. Będzie „Przystań”, premierowy serial Jedynki o ratownikach, którzy pracują na Mazurach – taki „Słoneczny patrol” w polskim wydaniu. Dla tych, którzy lubią prozę Małgorzaty Kalicińskiej, mamy ekranizację „Domu nad rozlewiskiem” – to ciekawa propozycja dla młodszych widzów. Amatorzy dokumentu też będą mieli co oglądać, i trochę wcześniej niż to było zazwyczaj, ok. 23.15 w każdą środę będzie pasmo dokumentalne.
A już miałem nadzieję, że o bardziej ludzkiej porze będzie można coś takiego obejrzeć.
– To już jest bardziej ludzka pora niż dotychczasowa 0.20 czy 0.30 albo nawet po godzinie 1.00.
Ale jednak ciągle nie dla tych, którzy wstają wcześnie do pracy.
– No tak, ale my jesteśmy zobowiązani pewnymi ustawami i musimy przestrzegać prawa, wobec tego pewne treści dla pewnej publiczności – myślę o wieku – nie są możliwe do pokazywania przed godziną 22. Będą dokumenty historyczne dwa razy w miesiącu i dwa razy inne formy dokumentalne. W poniedziałki o godz. 20.20 będziemy pokazywać świetny serial BBC „Kulisy II wojny światowej”. W tym filmie bardzo dobrze przedstawiony jest udział Polaków na frontach wojny. To powinno skupić dużą widownię. Mamy też dokumenty Discovery. I jeszcze jedna wiadomość: poranna „Kawa czy herbata” będzie dłuższa o prawie godzinę, potrwa do 8.45.
Pierwszy raz od dawna nowy szef TVP 1 nie budzi kontrowersji w ekipie. Spodziewała się Pani wyboru?
– Pan prezes zaproponował mi tę funkcję. Przyjęłam ją, choć zastanawiałam się długo. Pracuję w telewizji od 17 lat, to miejsce pracy, które bardzo lubię, znam tutaj wszystkich, ludzie mnie znają i wiem, że będę umiała z nimi pracować. Czułam też, że zostanę dobrze przyjęta i zaakceptowana. I tak rzeczywiście jest. Mam pełne zaufanie do osób, z którymi pracuję, a one bardzo chętnie pomagają, bo wszyscy pracujemy na jeden efekt.
Jaki jest Pani pomysł na Jedynkę?
– Chciałabym, żeby to była antena, gdzie ludzie będą mogli spotkać się ze znaczącymi postaciami życia społecznego i kulturalnego, antena otwarta, gdzie każda z opiniotwórczych postaci będzie mogła być naszym gościem. Każda sobota będzie tematyczna, poświęcimy czas na to, żeby rozmawiać o nowych premierach, wydarzeniach, o nauce, o tym, jak wygląda Polska, jak ją promować na świecie. Będziemy na Festiwalu Filmów Fabularnych w Gdyni i już wiadomo, że wielu twórców będzie naszymi gośćmi, będziemy to relacjonować w Jedynce. A więc ci, którzy lubią film i kulturę, znajdą coś dla siebie. Chciałabym też, żeby Jedynka była anteną, w której ludzie znajdą poradę w różnych sytuacjach życiowych. Jest od lat „Sprawa dla reportera” Elżbiety Jaworowicz, gdzie są trudne rzeczy, a ona to zawsze doprowadza do końca, „Celownik” też będzie takim programem. Plus dodatkowe pasmo poradnikowe w „Kawie czy herbacie”, gdzie będziemy kontaktować się przez Skype’a z naszymi widzami. To jest nowość. Zależy mi na tym, żeby to był program
interaktywny.* Przez ostatnie zawirowania można odnieść wrażenie, że wszystko w TVP jest teraz tymczasowe. Nawet prezes TVP jest tylko pełniącym obowiązki prezesa. Nie boi się Pani, że i szefowanie Jedynce w tak niepewnym czasie może okazać się tylko pracą sezonową?*
– A cóż jest pewne w życiu? Nie myślę o tym. Jeśli mogę zostawić chociaż jedną, dobrą i pożyteczną rzecz po sobie, to nie będę zastanawiać się nad tym, jak długo tu będę. Zabrałam się do roboty, pracuję z ludźmi, dyskutujemy, mam nadzieję, że będę mogła długo w tym zespole pracować.
Czym dla Pani jest misyjność telewizji publicznej?
– Dla mnie misyjność to jest wyzwanie. Jestem przekonana, że w telewizji publicznej powinny być programy ambitne, kulturalne, poruszające ważne problemy, a nie tylko te, które schlebiają gustom. Ale zdaję też sobie sprawę, że żyjemy w czasach, gdzie ktoś musi na nas te pieniądze zarobić. Jeśli możemy zarobić na jakiejś produkcji, to możemy wykorzystać te pieniądze na robienie rzeczy bardziej kosztownych, trochę mniej oglądanych, ale wartościowych.
Jednak akcenty wyraźnie przesuwają się na schlebianie gustom, kosztem ich kształtowania. Tydzień temu rozmawiałem z prezesem Farfałem, który przyznał, że cięcia w programach mniej dochodowych są nieuniknione. Czy nie jest tak, że TVP coraz bardziej kieruje się logiką zysku, a misyjność staje się niewiele znaczącym zapisem z ustawy?
– Cały czas trzeba szukać równowagi. Podczas naszych dyskusji ciągle myślimy, coś robić, żeby jednak nie stracić misji i ambicji, a jednocześnie mieć również fundusze i nie ponosić strat. Strasznie trudne zadanie, ale nie mamy innego wyjścia.
Widzowie znają Panią z bardzo różnych programów. W którym z nich czuje się Pani najbardziej sobą?
– Trudno powiedzieć. Ja po prostu lubię telewizję, bardzo dobrze czuję się przed kamerą. To mój żywioł. Zawsze staram się dać czas mojemu rozmówcy i możliwość zaprezentowania się jemu, a nie sobie samej.
Szefowanie Jedynce oznacza pożegnanie się Pani z niedzielnym „Między niebem a ziemią”?
– Nie rozstanę się z tym programem, nadal będę go prowadzić co tydzień.
Jak Pani trafiła do programów katolickich?
– Zaczęło się w 1997 roku, kiedy pielgrzymka papieska do Polski miała być obsługiwana medialnie po raz pierwszy z takim rozmachem. Telewizja bardzo otwarcie podeszła do tego wydarzenia. Zaproponowano mi prowadzenie studia papieskiego. Właściwie przecieraliśmy szlaki, jeśli chodzi o takie mówienie o Kościele w telewizji, i to mówienie przez cały dzień i w tzw. prime time, czyli czasie największej oglądalności. Tak się stało, że zainteresowałam się tą tematyką, a i widzowie zaakceptowali mnie w tym miejscu.* Czy programy religijne są w stanie konkurować ze świeckimi? „Kościółkowe klimaty” dla niektórych ciągle są synonimem braku profesjonalizmu.*
– Nie zgadzam się z tym. Może kiedyś tak było. Program „Między niebem a ziemią” jest naprawdę bardzo nowocześnie realizowany, jest dobra scenografia, bardzo starannie dobierani goście z różnych opcji, o różnych światopoglądach, są występy zespołów…
Ale trudne zagadnienia wiary siłą rzeczy są spłycane, jeśli w ciągu jednej godziny poruszanych jest kilka tematów.
– Telewizja w ogóle jest takim medium, że nie dotrzemy w niej do sedna. My nie rozstrzygniemy problemu w telewizji, dajemy tylko ludziom impuls do myślenia, przedstawiamy poglądy i każdy może sobie wyrobić zdanie. Nie zajmujemy się indoktrynacją, tylko próbujemy zaanonsować, że coś nas nurtuje, coś się dzieje. To jest cenne, jeśli człowiekowi po obejrzeniu takiego programu zostaje jakaś refleksja.
Co w praktyce miałby oznaczać zapis o wspieraniu wartości chrześcijańskich w telewizji?
– Ja bym się cieszyła z takiego zapisu. Żyjemy w kręgu kultury chrześcijańskiej, wiemy, jakie wartości z tym się wiążą i jeżeli możemy dopilnować, żeby w programach i filmach nie urażać niczyich przekonań, to byłoby tylko z korzyścią dla wszystkich. Natomiast jeszcze nie wiadomo, czy ten zapis wejdzie w życie.
Irytują Panią niektórzy dziennikarze telewizyjni?
– Pracuję w tym zawodzie od 17 lat i wiem, że to naprawdę ciężki kawałek chleba, nie chcę więc nikogo konkretnie krytykować. Natomiast irytuje mnie w dziennikarstwie telewizyjnym skupienie na sobie, gra tylko o to, żeby zaprezentować siebie, swoje umiejętności, brak szacunku dla rozmówcy, brak umiejętności mówienia poprawnie po polsku. Cenię profesjonalizm, umiejętność prostego mówienia o rzeczach trudnych, umiejętność zadawania trafnych pytań, ogólną klasę.
Ludzie wierzą w telewizję: trzeba być na bieżąco z programem, żeby być bliżej życia. A ja nieraz już przekonałem się, że nigdy nie jestem tak blisko prawdziwego życia jak wtedy, gdy mam wyłączony telewizor. Telewizja produkuje pewną iluzję, nierzadko skupia się na wydarzeniach błahych, pomijając prawdziwe życie. Jak czegoś nie pokażą w TV, to znaczy, że nie istnieje. Czy prezenter telewizyjny czuje to ograniczenie, czy także wierzy w produkowany tutaj świat?
– Wydaje mi się, że w telewizji powinno być i jedno, i drugie. I ludzkie sprawy, pokazane w sposób bardzo prawdziwy, realistyczny, programy, w których ludzie mogą sami wystąpić, zaprezentować swoje problemy, i iluzja. Bo widzowie szukają też oderwania się od mrocznej rzeczywistości, szukają iluzji, czyli dobrego filmu, teatru, bajki. Ludzie oczekują iluzji i myślę, że nie ma w tym nic złego.