HBO zrobił z "Watahy" perełkę. Warto było czekać na ten sezon
"Watahy" HBO nie produkuje się taśmowo. Na kolejne odcinki trzeba długo czekać. To sprawia, że widz spragniony jest każdej minuty nowego sezonu. Nie inaczej było w przypadku 3. serii. Nie oderwiecie się od ekranu.
06.12.2019 | aktual.: 06.12.2019 13:50
Każdy nowy sezon serialu produkcji HBO "Wataha" to duże wydarzenie. Kiedy kilka lat temu oczekiwaliśmy na pierwsze odcinki, nikt się nie spodziewał, że powstaną aż trzy świetne serie. W dodatku mające realny i wymierny wpływ na polską i europejską telewizję, że będą chętnie oglądane w kraju i za granicą, że ustawią tak wysoko poprzeczkę dla innych.
Za sprawą coraz bardziej rozbudowanych światów prezentowanych na platformach streamingowych przyzwyczailiśmy się jednak do tego, że to zdecydowanie za mało. Jakościowa telewizja budowana jest dziś na uwypuklaniu kontrastów, na wykorzystywaniu tego, co inne, wyróżniające się, wyjątkowe. Na gruncie polskim takim elementem bez wątpienia są Bieszczady i praca Straży Granicznej, tak inna od tego, co robi policja, strażacy, ratownicy czy służby specjalne, których historie oglądaliśmy już na ekranie milion razy. HBO chwyciło i eksplorowało ten potencjał, zachwycając na każdym kroku.
ZOBACZ WIDEO: Martyna Wojciechowska: Oglądam seriale, jestem zakochana w Agacie Kuleszy
Sam fakt, że projekt rozwijany jako limitowana seria, doczekał się tylu części, świadczy z jednej strony o ogromnym głodzie widza na tego typu produkcje, a z drugiej - o kreatywnym i inteligentnym podejściu twórców do tematu. I chociaż przy kolejnej serii "Wataha" miałaby w sumie prawo tracić impet, pomału zacząć czerpać z własnego sukcesu i odcinać kupony, nic takiego na szczęście się nie dzieje. Z kolejnymi odcinkami ma się wręcz wrażenie, że akcja rozkręca się jeszcze mocniej, jeszcze lepiej, jeszcze bardziej widowiskowo.
Wracają starzy znajomi, borykający się z traumami i problemami z przeszłości. Chociaż czas mija nieubłaganie, oni wydają się niekoniecznie silniejsi, ale na pewno bardziej doświadczeni, może zgorzkniali, pozbawieni złudzeń i mrzonek o wielkości. Ginie gdzieś młodzieńcza naiwność i idealizowanie, wkradają się wątpliwości. Sezon trzeci to kolejna wolta narracyjna, bohaterowie mierzą się z przemytem ludźmi zza wschodniej granicy, ale stare sprawy i niedokończone porachunki również dadzą o sobie znać.
Siłą "Watahy" ponownie jest wspaniała, majestatyczna przyroda, pieczołowitość w odwzorowaniu detalu, ale także bardzo szczegółowo narysowani, pełnokrwiści bohaterowie. Każdy z nich ma swoją historię, swoje brzemię, które ujawnia się w najmniej spodziewanym momencie. Nic nie jest wyłożone od razu "kawa na ławę" i wprost, co jest częstym błędem innych tego typu produkcji. Tu, na zasadzie obierania warstw cebuli, w każdym odcinku dowiadujemy się czegoś nowego, co ma ogromny wpływ na postępowanie i sferę wewnętrzną poszczególnych postaci.
PRZECZYTAJ TEŻ: Sytuacje graniczne. Tak żyje prawdziwa "Wataha"
Świetnie to wszystko działa, fenomenalnie się zazębia i funkcjonuje w świecie przedstawionym. Dzięki zastosowanym zabiegom formalnym i narracyjnym nie ma się również wrażenia, że każdy sezon serialu to zamknięta całość. Wątki są konsekwentnie i umiejętnie eksplorowane w ten sposób, że kiedy twórcy wracają do przeszłości – robią to inteligentnie, tak jakby od początku mieli zamiar rozbudowania serii do trzyczęściowego (a może i dłuższego) kolosa.
Poza głównymi bohaterami - Rebrowem (Leszek Lichota) i Dobosz (Aleksandra Popławska) uwagę zwraca świetnie ułożony i scharakteryzowany drugi plan, cała pograniczna wataha (z Andrzejem Zielińskim, Andrzejem Konopką, Dagmarą Bąk, Maciejem Mikołajczykiem na czele), postaci wnoszące trochę humoru, a jednocześnie odpowiedzialne za zwroty akcji (Jacek Lenartowicz, Jarosław Boberek), ale i nowe i stare "czarne charaktery", które rozhulają akcję uzupełniając ją o mnóstwo nieprzewidzianych zwrotów (Borys Szyc, Evgenia Akhremenko).
Każda scena to świadectwo doskonale wykorzystanego czasu na przygotowanie i próby, "Watahy" nie produkuje się bowiem taśmowo, a na kolejne odcinki trzeba było dość długo czekać. Dzięki temu po raz kolejny, a jednocześnie jakby zupełnie na nowo, doświadczamy jakościowej telewizji, z której możemy być dumni.