Odpowiedzieli TVP. Teraz zdradził, co stało się chwilę później
Grzegorz Kajdanowicz od ponad 20 lat jest związany z redakcją "Faktów" TVN. To właśnie jemu przypadło ostatnio zadanie przedstawienia oświadczenia stacji wobec ataków "Wiadomości" TVP. Przyznał, że w tej sytuacji otrzymał sporo wsparcia od kolegów z branży.
29.04.2020 | aktual.: 29.04.2020 21:53
Nie wszyscy zdają sobie sprawę, że przygotowanie głównego programu informacyjnego to całodzienna praca kilkudziesięciu osób. Wymaga to monitorowania informacji z kraju i świata, również tych nie dotyczących bezpośrednio polityki.
Wiarygodność stacji TVN była w ostatnich tygodniach podważana przez konkurencyjny serwis TVP. Zarzucano im, że są "fabryką fake newsów" i prowadzą "medialną kampanię nienawiści" przeciwko Jarosławowi Kaczyńskiemu. W dodatku personalnie zaatakowano m.in. dyrektora programowego Edwarda Miszczaka i rodzinę Justyny Pochanke.
Grzegorz Kajdanowicz w imieniu wszystkich pracowników TVN odczytał na wizji oświadczenie stacji. Była to jedyna redakcja na szkalujące ich materiały. Taka reakcja redakcji spotkała się z aprobatą środowiska dziennikarskiego.
- Oświadczenie było przygotowane przez zarząd stacji, ale podpisuję się pod każdym słowem. Jak włączyłem telefon po programie, miałem już 23 SMS-y. Ludzie pisali: "Brawo! Gratulacje!" Nie przypominam sobie, bym kiedykolwiek otrzymał tak duży i pozytywny odzew. To było bardzo budujące - powiedział dziennikarz w rozmowie z "Faktem".
Zdradził również, jak wygląda atmosfera pracy w "Faktach".
- Krzyczymy rzadko, bywamy złośliwi i zdarza się nam używać nie do końca parlamentarnego języka. Są emocje, ale trudno, żeby ich nie było - "Fakty" to zespół indywidualności, nikt nie boi się mówić tego, co myśli - wyjaśnił.
Kajdanowicz przyznaje, że tematy polityczne zawsze podgrzewają temperaturę dyskusji w redakcji. Jednak z biegiem lat nauczył się wykorzystywać opanowywać swoje emocje na wizji.
- Po 20 latach pracy można nad sobą zapanować. Doświadczenie w pracy na wizji daje poczucie pewności siebie i kontroli nad sytuacją. Nie chodzi o pychę, ale świadomość, że dam radę przekazać nawet najtrudniejsze wiadomości. Było ich wiele. Na moim dyżurze zawaliła się hala w Katowicach, mnie przypadło poinformowanie widzów o katastrofie smoleńskiej. Ale emocje buzują do godz. 19. Za pięć siódma zdarza mi się pokrzykiwać z wydawcą, ale gdy zapala się światełko na kamerze, wszystko się zmienia. Głos mi nie drży, chociaż wiem, że mówię do milionów widzów przed telewizorami. To nie jest praca dla ludzi, którym zdarza się panikować. Program informacyjny wymaga powściągliwego zachowania. Może i ciśnienie mi skacze, ale trzymanie na wodzy emocji przychodzi mi bez większego wysiłku - podsumował.
Jednak dostosowanie się do wyjątkowych warunków w pracy ze względu na pandemię koronawirusa nawet dla niego było wyzwaniem. Dziennikarz zdradził, że obecnie nigdy wcześniej nie musiał sam malować się przed wejściem do studia.
- Od naszej charakteryzatorki dostałem zdjęcie pudru z podkładem i musiałem go sobie kupić w sklepie. Przed programem nakładam to z lepszym lub gorszym skutkiem na twarz, by na wizji się nie świecić, i to jest cały mój makijaż. Na początku było trudno, ale mam wrażenie, że sytuacja jest już pod kontrolą - dodał.