"Gra o tron": Eksperci militarni miażdżą strategię obrony Winterfell
02.05.2019 12:04, aktual.: 02.05.2019 13:17
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Chociaż od premiery trzeciego odcinka ósmego sezonu "Gry o tron" minęły już 4 dni, cały świat dyskutuje o tym, co pokazała w nim stacja HBO. Głos zabrali też eksperci militarni, którzy równają z ziemią strategię serialowych bohaterów.
Mimo początkowych zachwytów stroną wizualną "Długiej nocy" (bo taki tytuł nosił ostatni odcinek), mocno podzielił on społeczność fanów skupioną wokół "Gry o tron". Głównym argumentem osób nastawionych do niego negatywnie było kompletne nieprzygotowanie obrony arcyważnej warowni oraz nieistniejąca wręcz strategia rozprawienia się z maszerującymi z Północy wojskami Nocnego Króla.
Jak się okazuje, eksperci militarni poproszeni o komentarz przez serwis Vox potwierdzają krytyczne uwagi przedstawione przez narzekających na spadek poziomu "Gry o tron" widzów. Wniosek jest jeden: nie było tak źle, jak myśleli krytycy - było zdecydowanie gorzej.
Przygotowanie do bitwy
Ryan Grauer, profesor nadzwyczajny stosunków międzynarodowych Uniwersytetu w Pittsburghu zauważa, że siły sprzymierzone z Winterfell nie miały kompletnie żadnego rozeznania wroga: ani jego faktycznych rozmiarów, ani tempa marszu, ani oddalenia od warowni Starków.
Wtóruje mu Mick Cook, australijski weteran wojny w Afganistanie, twierdzący, że w przypadku oblężenia przez liczniejsze wojska, nigdy nie należy wchodzić w walkę na otwartym terenie. Zamiast tego sugeruje skupienie się na defensywie i, przede wszystkim, dobrym ustawieniu wojsk. Jak zauważa, wojska ludzi rozstawione były zupełnie nieintuicyjnie: lekka kawaleria, za nią katapulty i dopiero na końcu ciężkie i opancerzone siły obrony. To całkowite zaprzeczenie sposobu prowadzenia takiego starcia.
Grauer dodaje, że okopy, a zwłaszcza płonące okopy, winny być przygotowane w dużo większej odległości od zamku, niż pokazano w odcinku. Bezpośrednio za okopami powinna stać piechota, a dopiero za nią: artyleria. Blanki zamku zaś winno się uzbroić nie tylko w łuczników, ale też w kotły z wrzącym czy płonącym olejem, tak aby nie dało się ich łatwo sforsować. O rozłożeniu na nich smoczego szkła nie wspominając.
Artyleria
- Katapulty mają służyć zrzucaniu materiałów palnych czy wybuchowych zaraz przed własną kroczącą armią. Powinny też stać za ciężkimi piechurami, tak aby nie padły już po pierwszej salwie, a pomagały swoim żołnierzom w podejmowaniu zaskoczonego ostrzałem wroga - mówi Cook. - Dodatkowo powinny być wspierane nalotem z powietrza, który musi zacząć się znacznie wcześniej, niż przed bezpośrednim starciem dwóch wojsk - dodaje były żołnierz.
- Zadaniem lekkiej kawalerii jest zaś szybki atak, zadanie obrażeń i chwilowy odwrót, po czym ponowienie ataku, najlepiej na flankach. W ten sposób najłatwiej wyczerpać nadciągającego nieprzyjaciela - twierdzi Grauer, zauważając jednak, że mogłoby to nie zadziałać w przypadku przeciwnika nieodczuwającego zmęczenia. A takim przecież jest armia nieumarłych.
Kawaleria
Sposób, w jaki nakręcono wybicie niemal do cna dothrackich oddziałów był na pewno pomysłowy - gasnące w oddali płonące sierpy wyglądały wręcz poetycko - ale sam pomysł wielu widzom wydawał się kompletnie bezsensowny. Potwierdzają to poproszeni przez Vox o komentarz eksperci.
- Szarża Dothraków miałaby sens tylko jeśli byłaby to kawaleria ciężka. Jak pamiętamy z wcześniejszych odcinków, frontalny atak jeźdźców może wywołać popłoch wśród mniej licznych wojsk, zwłaszcza ludzkich, ale tu siły Nocnego Króla były praktycznie nieograniczone i, przede wszystkim, nie okazywały strachu - mówią Cook i Grauer.
- Zdecydowanie większy sens miałoby użycie konnicy w kulminacyjnym punkcie bitwy, a nie rzucenie ich na pożarcie już na samym początku - dodaje ten ostatni.
Powietrzna potyczka
Zapytani o to, czy dobrym pomysłem było wysłanie dwóch smoków przeciwko jednemu ujeżdżanemu przez Nocnego Króla, obaj panowie chwalą decyzję Jona i Daenerys. Zdecydowanie zwiększała ona szansę na wcześniejsze wyeliminowanie dowódcy wrogiej armii, co zawsze jest dobrym pomysłem. Jak pokazało zresztą starcie na przedmurzu Winterfell, brak jednego dowódcy po stronie ludzi mocno dał im się we znaki.
Wyeliminowanie Nocnego Króla, co widzieliśmy pod koniec odcinka, uchroniłoby też schowanych w kryptach ludzi przed czarami głównego antagonisty: nekromancją (wskrzeszaniem zmarłych - przyp. red.). Sam zaś pomysł schowania ludzi w podziemiach, przy grobach zmarłych, obaj panowie nazwali bezsensownym. I zastanawiają się, jak tęgim głowom pokroju Tyriona czy Varysa oraz Jona, który widział magię Nocnego Króla, nie przyszło do głowy, by zorganizować to inaczej.
Z drugiej strony, jak zauważają, nie było innego miejsca w warowni dla osób niewalczących. Więc ostatecznie całość była ryzykiem, które należało podjąć. Na szczęście dla bohaterów tam schronionych, nie skończyło się to totalną rzezią.
Siły wroga
Zarówno Grauer jak i Cook nie pozostali jednak bezkrytyczni wobec strategii samego Nocnego Króla. Ich zdaniem zbyt łatwo dał się wmanewrować w bezpośrednią potyczkę, co przełożyło się na jego klęskę. W końcowych słowach porównali zaś jego obstawę - Białych Wędrowców z którymi kontaktował się telepatycznie - do boysbandowej grupy, która tylko na pozór wygląda świetnie. A ostatecznie jest do niczego.
Sam odcinek, z punktu widzenia widowiska i dramaturgii (wywoływanej niezliczonym błędom strategicznym), zdaniem obu panów dało się oglądać. A my możemy się tylko cieszyć, że fikcyjne starcie tak mocno oddziałuje na ludzi, że do jego analizowania zaprasza się ekspertów niczym w relacjach z prawdziwego frontu.
Najbliższy odcinek "Gry o tron" już w najbliższy poniedziałek o 3:00 nad ranem na kanale HBO.