Ciąg dalszy afery w "Projekt Lady". Wykładowca oskarża TVN o manipulacje, Rozenek broni programu
Po tym, jak w mediach rozpętała się burza po ostatnim odcinku "Projekt Lady", głos w sprawie zabrała zarówno warszawska uczelnia, jak i wykładowca, który wystąpił w programie. Okazało się, że TVN nie o wszystkim poinformował widzów, a wiele istotnych kwestii dopiero teraz wyszło na światło dzienne.
05.07.2017 | aktual.: 07.07.2017 10:51
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Ostatni odcinek programu "Projekt Lady" odbił się w mediach szerokim echem (więcej przeczytacie tutaj). Wszystko przez zadanie, z którym musiały zmierzyć się uczestniczki. Tatiana Mindewicz-Puacz, mentorka uczennic szkoły ogłady w Radziejowicach, poprosiła grupę studentów, aby anonimowo oceniła jej podopieczne. Zaznaczyła jednak, że opinie mają dotyczyć tylko tego, co na podstawie wyglądu przychodzi im do głowy.
Wyrażone w ankietach opinie zszokowały kandydatki na damy. Niemal każda przeczytała o sobie, że wygląda wulgarnie i tandetnie. Padały również określenia "towar wielokrotnie macany przestaje być atrakcyjny" czy "szybki dostęp". Najbardziej oberwało się Julii Jaroszewskiej, która dowiedziała się, że przypomina pracownicę klubu go-go. Oczywiście krzywdzące opinie okazały się bolesne dla uczestniczek. Tatiana Mindewicz-Puacz starała się uzmysłowić swoim podopiecznym, że pod toną makijażu ukrywają one piękne i delikatne dziewczyny, które nie muszą wzbudzać swoim wyglądem u innych osób samych negatywnych skojarzeń.
Niestety, nie wszyscy widzowie podzielili entuzjazm mentorki i zasadność przeprowadzonego eksperymentu. Jako pierwsza publicznie zareagowała Kaja Kusztra, która na swoim profilu na Facebooku skrytykowała program (tutaj przeczytacie więcej na ten temat)
. Teraz głos w dyskusji zabrała następna oburzona internautka, Maja Głowacka, której post jest wciąż udostępniany przez kolejnych użytkowników. Dziewczyna nie zostawia suchej nitki na uczelni, która zgodziła się, aby jej pracownik wziął udział w eksperymencie i przeprowadził upokarzające ankiety ze swoimi studentami.
W końcu sprawę postanowili skomentować przedstawiciele warszawskiej uczelni. Okazało się, że Michał Przymusiński, wykładowca, który wystąpił w feralnym odcinku i zarazem pełnomocnik rektora ds. marketingu i promocji, nie jest już pracownikiem Collegium Civitas.
"Szanowni Państwo, w odpowiedzi na wiadomości i komentarze wokół programu "Projekt Lady" TVN i p. Michała Przymusińskiego informujemy, że współpraca z programem była osobistą decyzją wykładowcy, która nie mieści się w formule misji Collegium Civitas. Od kilku miesięcy p. Michał Przymusiński nie współpracuje już w roli stałego pracownika uczelni. Należy wspomnieć o tym, że nasi socjologowie od lat realizują wiele profesjonalnych badań dotyczących problemu rasizmu, mowy wrogości i mowy nienawiści, a sama uczelnia wspiera wiele akcji i kampanii przeciw tym odrażającym zjawiskom w życiu publicznym. Osoby, które poczuły się urażone działaniami naszego pracownika przepraszamy i zapewniamy, że tego typu incydenty spotkają się zawsze ze zdecydowanym potępieniem naszego środowiska - czytamy w oficjalnym oświadczeniu Collegium Civitas.
Afera z pewnością wkrótce rozeszłaby się po kościach, gdyby nie to, że do zagorzałej dyskusji dołączył również Michał Przymusiński. Były wykładowca twierdzi, że nikt wcześniej nie ustalał z nim tego, co ostatecznie zostanie wyemitowane. Według niego, program jest "w całości kreacją jego autorów", a to, jak zostało to wszystko odebrane, jest "sprzeczne z jego światopoglądem". Zaznaczył również, że nigdy nie spotkał, ani nawet nie rozmawiał z osobami odpowiedzialnymi za tworzenie programu i nie uczestniczył w ani przygotowaniu scenariusza, ani treści ankiet.
- Nie miałem cienia wątpliwości, że ankiety są zbierane za zgodą i wiedzą osób ocenianych, ponieważ tak mi to zostało przedstawione. Nigdy nie przedstawiono mi koncepcji upublicznienia wyników ankiet na antenie w jakiejkolwiek postaci, decyzja o tym została podjęta bez mojej wiedzy - powiedziano mi, że opinie te będą wyłącznie do wiadomości osób ocenianych i pomogą im w samodoskonaleniu i pracy nad wizerunkiem - dlatego ankiety były anonimowe i przekazane od razu członkom ekipy. (...) Twórcy programu nie kontaktowali się ze mną ani przed, ani po nagraniu w żadnej sprawie - nigdy nie rozmawialiśmy ani osobiście, ani telefonicznie; samo nagranie trwało ok. 20 minut i miało na celu wyłącznie zebranie ankiet - uczestniczyła w nim ekipa techniczna, podczas nagrania nie było mowy o publicznym wykorzystaniu ankiet, ani koncepcji programu czy jakiejkolwiek rozmowy nt. scenariusza programu - napisał na Facebooku.
O tym, co zostało wyemitowane i w jakiej formie, dowiedział się dopiero z mediów już po emisji programu.
- Faktem jest, że jakiś czas temu otrzymałem prośbę o pomoc w zebraniu przygotowanych przez TVN ankiet. W tym, i tylko tym, zakresie zgodziłem się pomóc. Dopiero podczas nagrania okazało się, że rejestrację przeprowadza firma producencka pracująca na zlecenie TVN, a nie pracownicy telewizji. Najważniejsze jednak jest, że nie potwierdzam, że komentarze przeczytane przez prowadzących zostały zebrane podczas zdjęć z moim udziałem. Żadna z przeczytanych wypowiedzi nie była ze mną w żaden sposób konsultowana, ani jej wcześniej nie znałem. Cała sytuacja jest niezmiernie przykra. Żałuję, że miała miejsce i została odebrana, jakbym w jakikolwiek sposób afirmował to co miało miejsce w programie. Ze swojej jednak strony pragnę zaznaczyć, że skoro nigdy nie rozmawiałem z żadną z osób odpowiedzialnych za kształt programu, przekaz dotyczący mojej osoby jest manipulacją - począwszy od tego, że znam autorów programu (nie znam), poprzez to, że miałem jakikolwiek wpływ lub wiedzę o koncepcji programu i "eksperymentu" (nie miałem), na wydźwięku oceny uczestniczek skończywszy - dodał.
Przymusiński uważa, że jedynym błędem, jaki popełnił, był fakt, że zaufał osobom, które go później oszukały. Stwierdził, że specjalnie wprowadzono go w błąd tylko po to, żeby "podnieść oglądalność programu, grając na emocjach".
- W programie wykorzystano mój wizerunek niezgodnie z moją intencją i poglądami insynuując, że ja lub uczelnia mamy jakikolwiek związek z merytorycznym przekazem programu - podsumował.
Postanowiliśmy zapytać Małgorzatę Rozenek, prowadzącą program "Projekt Lady", co sądzi o całym skandalu. Okazało się, że gwiazda potwierdza słowa Tatiany Mindewicz-Puacz i tak samo jak ona uważa, że cały eksperyment wyszedł uczestniczkom na dobre.
- Nad psychologiczną stroną programu czuwa Tatiana, która jest wykwalifikowanym terapeutą, więc ma duże doświadczenie w tego typu ćwiczeniach. Ten eksperyment miał na celu uświadomienie dziewczętom, że nie zdają sobie sprawy z tego, z jakimi błędnymi, a tym samym krzywdzącymi opiniami mogą się spotkać na swój temat, a przecież pierwsze siedem sekund decyduje o tym, jak jesteśmy odbierani przez innych. Bardzo ciężko jest zmienić później sposób, w jaki jesteśmy odbierani. Jedna z uczestniczek podziękowała za to, że był to trudny, ale przełomowy dla niej moment, bo mogła usłyszeć to, co ludzie zazwyczaj mówili o niej za plecami. Mało kto chciałby przejść taki eksperyment, ale w przypadku dziewcząt był bardzo potrzebny. Dzielnie poradziły sobie z nim. Gdy któraś potrzebowała od nas wsparcia, byłyśmy dla nich - przyznała w rozmowie z WP Teleshow.
Zobacz także
Tu pobierzesz za darmo aplikację Program TV:
src="https://d.wpimg.pl/1031600158-1003293454/aplikacja.png"/> src="https://d.wpimg.pl/457701298--1013396447/aplikacja.png"/>