Beata Tadla wspomina 10 kwietnia. "Nikt nigdy nie mógł nas przygotować"
Beata Tadla była jedną z dziennikarek, która 10 kwietnia przekazywała widzom wiadomości o tragicznych wydarzeniach w Smoleńsku. Wspomnienia tego dnia wciąż budzą w niej wiele emocji.
Redakcyjny dyżur 10 kwietnia miał być dla wielu dziennikarzy takim, jak wiele innych. Był jednak takim, który wymusił na nich i widzach odnalezienie się w zupełnie nowej rzeczywistości. Tego dnia, ok 9 rano otrzymali informacje o tragicznych zdarzeniach w Smoleńsku. Wielu prezenterów i dziennikarzy zostało wówczas wystawionych na próbę. Jedną z osób, która na bieżąco relacjonowała spływające ze Smoleńska informacje, była Beata Tadla.
- Ja już dużo wcześniej i wiele razy wcześniej "przeżyłam" na antenie różne katastrofy. Tylko to była pierwsza katastrofa z konkretnymi twarzami, konkretnymi nazwiskami. Ludźmi, których się znało. Ludźmi, którzy niekiedy byli jeszcze w tym tygodniu z 10 kwietnia w studiu i siedzieli obok przy tym samym stole, przy którym przyszło nam później opowiadać o tej tragedii – wspominała na antenie Radia Zet w ubiegłym roku.
Od tragicznych wydarzeń w Smoleńsku minęło dokładnie 10 lat. Beata Tadla wciąż doskonale pamięta, jakie emocje towarzyszyły jej podczas tego dyżuru w TVN 24. Początkowo nikt nie chciał wierzyć, że doniesienia o katastrofie lotniczej są prawdziwe. Jednak w miarę, jak spływały kolejne informacje, czarny scenariusz zaczął się potwierdzać. Zmienić musiało się wszystko – wygląd studia, tematyka poruszana w programie, wygląd samych prowadzących. Reagowali na sytuację na bieżąco. Ostatecznie prezenterzy musieli przekazać – wszyscy na pokładzie tupolewa zginęli.
Przeczytaj: Wiktor Bater: Jako pierwszy poinformował o katastrofie smoleńskiej
- Mnie i Jarkowi Kuźniarowi też łamał się głos, trudno było opanować stres. Zdaliśmy sobie sprawę z tego, że niektórzy z tragicznie zmarłych jeszcze niedawno siedzieli przy tym samym stole, przy którym my wtedy siedzieliśmy. Władysław Stasiak czy Paweł Wypych byli w studiu dosłownie kilka dni wcześniej. Najtrudniejszy moment nastąpił jednak w chwili, gdy razem z Jarkiem musieliśmy odczytywać listę ofiar, nazwisko po nazwisku… To było dla mnie jedno z najtrudniejszych doświadczeń zawodowych, którego nigdy nie zapomnę – wspomina na łamach "Faktu".
Beata Tadla i Jarosław Kuźniar, jak wielu innych dziennikarzy, musieli wówczas zdać życiowy egzamin. Dziennikarka, biorąc dyżur w zastępstwie i stając u boku kolegi nie przypuszczała, że będą prowadzić program specjalny. A musieli mówić o tragedii, wykazując się jednocześnie empatią profesjonalizmem najwyższej próby.
- Mieliśmy zaproszonych do studia gości, którzy przyszli komentować uroczystości Katyńskie. Ani nam, ani im wtedy nie przyszłoby do głowy, że trzeba będzie rozmawiać o jednym z najtrudniejszych dni w naszej współczesnej historii. Pamiętam taką sytuację, jak Wojciech Olejniczak zdał sobie sprawę z tego, że w tym samolocie byli jego koledzy z partii. Był Jerzy Szmajdziński, Izabela Jaruga-Nowacka, Jolanta Szymanek-Deresz i mnóstwo jego bliskich znajomych. Wtedy po prostu schował twarz w ręce, rozpłakał się i wyszedł ze studia, bo nie mógł wytrzymać tych emocji – opowiada w rozmowie z "Faktem".
Emocje udzieliły się także samym prezenterom. Tadla wspomina, że kiedy wyszli z Kuźniarem ze studia, długo płakała. Nikt nie był przygotowany na to, co wydarzyło się w Smoleńsku. - Groza tej sytuacji i tragedia, którą odczuwaliśmy, była czymś, do czego nikt nigdy nie mógł nas przygotować. W żadnym podręczniku do nauki dziennikarstwa o takich rzeczach się nie pisze, nikt tego nie doświadczył, nikt nie mógł więc opisać – dodała w rozmowie z dziennikiem.