Andrzej Gołota to największa gwiazda "Agenta". Nikt nam nie powie, że jest inaczej
Sorry, TVN. To nie Edycie Górniak powinniście zapłacić krocie. Andrzej Gołota to gwiazda, którą powinno obsypać się złotówkami. Po ostatnim odcinku jesteśmy pewni, że Gołota w pewnym sensie wygrał już cały program.
Można psioczyć, że programy takie jak "Agent" pokazują goniących za kasą celebrytów, którzy chcą zyskać jak największą popularność. Ot, grono desperatów pokrzykujących na mieszkańców – w tym wypadku słonecznych Wysp Kanaryjskich. Ale w "Agencie" objawiają się nam wyjątkowe osobowości, które chcemy oglądać. Ba, możemy je oglądać codziennie. Jedną z nich jest Andrzej Gołota.
"Andrzej, zadzwoń po taksówkę"
W ostatnim odcinku mieliśmy najlepszy dowód na to, że Gołota – jako postać – jest najlepszym, co przydarzyło się w polskiej telewizji tej wiosny.
Andrzej Gołota od początku ma ogromny dystans do tego, co dzieje się w programie. Co więcej, z dystansem podchodzi przede wszystkim do rozemocjonowanych uczestników. Gdy wszyscy kombinują, jak popsuć całej grupie szyki, Andrzej patrzy na to z niedowierzaniem.
A po ostatnim odcinku nabrał wątpliwości nawet do zachowania swojej żony. – Mam agenta! – krzyknął, gdy razem z Mariolą musiał wykonać część kluczowego zadania w odcinku.
Polegało ono na tym, że uczestnicy w mniejszych grupach mieli pokonać odcinek drogi, wzdłuż której ustawiono tabliczki z cyframi. Po dodaniu wszystkich liczb do siebie, miała wyjść suma – wysokość najwyższego punktu na Teneryfie. Jedni pokonywali drogę na hulajnogach, inni na rolkach, kto inny musiał biegać. Marioli i Andrzejowi trafił się tandem.
Na początku to Mariola kierowała. Andrzej stwierdził, że to dobry pomysł, bo "będzie atrakcyjniej". Ale Mariola to nie sportowiec i prawie wyzionęła ducha. To Andrzej musiał włożyć najwięcej wysiłku, by tandem w ogóle się poruszał.
- Taka powinna być noc poślubna. Że robisz wszystko – stwierdziła Mariola. - To ja robiłem, kochanie! – odpowiedział mąż. – Nie to! Mówię o sportach – dodała, by po chwili krzyknąć na męża: Nie tych sportach!
Komedia małżeńska rozkręcała się tak szybko, jak pedałował Andrzej. - Andrew, zadzwoń po taksówkę – żartowała wykończona Mariola. Na co sportowiec sypał żartami jak z rękawa (swojej charakterystycznej koszulki polo): – Czym, kochanie? Łańcuchem?
I było coraz zabawniej: - Złapaliśmy gumę? Nie chcę gumy. Pytam, czy nie mamy flat tyre (z ang. przebita opona) – dopytywał Gołota.
A gdy Mariola ledwo żyła na rowerze: - Tobie ciężko? Honey, ty nic nie robisz.
Po zadaniu stwierdził za to: - Nie wiem, czy moja żona jest agentem. Zwariowałem. Już sam sobie nie wierzę, a szczególnie swojej żonie.
Nie dajcie odpaść Andrzejowi
Uczestnicy "Agenta" żartują, że jeśli ktoś rozdzieli Andrzeja i Mariolę, to dojdzie do rozwodu. Nas bardziej martwi wizja, że w programie zabraknie szczególnie Gołoty.
Wystarczy zerknąć na komentarze po programie na facebookowym profilu "Agenta", by przekonać się, że widzowie pokochali Gołotę. I naprawdę trudno się im dziwić.
Po pierwsze, sportowiec ma ogromny dystans do tego, co dzieje się wokół niego. Nie dla Gołoty kombinowanie, jak podburzyć grupę. Gdy w drugim odcinku programu Kinga Rusin przypomniała uczestnikom, by pilnowali pieniędzy, wybuchła afera. Kilka osób zwróciło się przeciwko Gołocie, który akurat jest skarbnikiem. Sugerowali, że może nie pilnuje wystarczająco zebranych pieniędzy. Ten zdenerwował się nie na żarty. Bo dlaczego miałby oszukiwać?
Andrzej też nie przelicza swojego zachowania na ilość wzmianek w mediach, które pojawią się na jego temat po odcinku. Popularność nie jest mu do niczego potrzebna. Życie ma już dawno poukładane w Stanach Zjednoczonych. Swoje przeżył.
Po drugie, Gołota nie jest pierwszym z brzegu celebrytą. Zbiera pozytywne komentarze, bo naprawdę jest sobą i niczego nie musi udowadniać. A to widzowie kochają najbardziej. Stara dobra szkoła zyskiwania sympatii widzów. Kiedyś "Big Brothera" wygrał Janusz Dzięcioł. Strażnik miejski i rolnik. Człowiek teoretycznie znikąd. Niekalkulujący, co tu zrobić, żeby rozbawić widzów. Teraz mamy Gołotę. Ktoś mógłby pomyśleć, że dla sportowca z takim bagażem doświadczeń i sukcesów, udział w programie to potwarz. Nic takiego!
I oby dotrwał do końca programu. Mówiło się, że Edyta Górniak za udział w show dostała sporą sumę. A pod hasłem "sporo" mamy na myśli około 300 tys. zł. Produkcja zabiegała tygodniami, by diwa zgodziła się na wyjazd. Ba, podobno to też dla Górniak program kręcono na Wyspach Kanarysjkich, żeby miała bliżej do Polski, na koncerty. Górniak była jednak gwiazdą "Agenta" tylko dwa odcinki. Tyle wystarczyło, by widzowie przekonali się do niej.
Ale wybaczcie. Te pieniądze powinien dostać Gołota. Gwiazda, która o byciu gwiazdą nawet sama nie pomyśli. Pewnie nie wygra "Agenta", ale ogromną sympatię i szacunek widzów już ma w kieszeni swoich krótkich spodenek.