Złudne nadzieje
Cóż, Kriss rzeczywiście została pokazana od innej strony, głównie tej z dekoltem, a lektura drugiego albumu pozostawia spory niesmak.
10.05.2012 | aktual.: 29.10.2013 17:11
W "Wyroku Walkirii" Kriss kontynuuje swoją opowieść przed Trybunałem, próbując oddalić wiszące nad nią widmo wiecznego potępienia w Niflheimie. Sprawa z Opal z Alhardu zostaje rozwiązana, po czym akcja rusza błyskawicznie do przodu. Sente w dużym skrócie przedstawia kilka szaleńczych lat spędzonych przez wojowniczkę i Sigwalda Poparzeńca na nauce żonglerki, wspólnych występach i licznych grabieżach.* Jeśli tak miała wyglądać młodość Kriss, to monotonne miała ona życie.*Zdawkowo potraktowany scenariusz zatrzymuje się na kilka stron jedynie po to, by dać wojowniczce możliwość dokonania zemsty na znienawidzonej przez nią wiosce Welgrund i jej mieszkańcach, przy okazji wrzucając ją w kolejne tarapaty. Ostatecznie akcja zmierza ku scenie znanej z "Łuczników", a więc spotkania protagonistki z Thorgalem.
Ten album pokazuje, że źle się dzieje w thorgalowym uniwersum. Otoczka narosła wokół osoby Kriss po pierwszym tomie, dawała nadzieję na interesujący origin. Niestety Sente skorzystał z najbardziej wyświechtanych schematów. Brutalność, nienawiść do ludzi i żądza krwi, jaką pała Kriss, mają przyczynę w krzywdach wyrządzonych jej za młodu. Zamiast kobiety przebiegłej i cynicznej, otrzymaliśmy portret psychopatki, którą odróżnia od Opal jedynie to, że zamiast "kolekcjonować" ludzi dla zabawy, kolekcjonuje pieniądze zabijając ludzi. Sente uczynił więc z Kriss jedną z tych, których sama nienawidziła. Degeneratkę. Nadając bohaterce tak mało oryginalny wizerunek, podparty dziecięcą traumą, scenarzysta sam odebrał sobie pole do popisu.
Kompletnym nieporozumieniem jest sposób w jaki Sente podszedł do problematyki dotykającej najdelikatniejszych sfer kobiecej cielesności i psychiki. Przemoc fizyczna doświadczona przez bohaterkę i związana z nią decyzja, być może rzutująca na całe jej dalsze życie, była dla Kriss jedynie kiwnięciem palcem, pozbawionym emocji gestem.* Kilka miesięcy brzemienia pozostało zupełnie bez komentarza, jakby było codziennością. Zawstydzenie, poczucie fizycznego "brudu", wiktymizacja, czy jakiekolwiek inne negatywne odczucia w tym przypadku nie istnieją. *Można jedynie domniemywać czy wynika to z przyjętej przez scenarzystę kulturowej konstrukcji męskości, dającej przyzwolenie na takie zachowania, a więc nie wymagającej zgłębienia; czy może stwierdził on, że to zbyt trudny/nudny temat dla czytelnika by go eksplorować. Czarę goryczy przelewa kilka seksistowskich scen z udziałem łuczniczki.
Jest jeszcze jeden problem ze scenariuszem, drugoplanowa postać kradnie spektakl. To Sigwald Poparzeniec staje się gwiazdą tego komiksu. Jawi się jako osoba wyrazista, charyzmatyczna i bogata w emocje. Jego przemiana, po stracie bliskiej osoby, choć nie całkowita, zdaje się autentyczna. I to jego przygody ma się ochotę śledzić na kolejnych stronach.
Rozczarowanie tym tomem wzmaga nie najlepsza praca rysownika. O ile w "Nie zapominam o niczym" kreacja dorosłej Kriss była niemal kalką stworzonej przez Rosińskiego, tak w "Wyroku Walkirii" albo de Vita rysował w wielkim pośpiechu albo brakowało mu jednej spójnej koncepcji wyglądu bohaterki. W efekcie czego zdarza się, że jej rysy istotnie różnią się nawet na sąsiadujących kadrach.
Spin-off "Kriss de Valnor" lepiej sprawdziłby się w postaci kilku one-shotów opowiadających o wybranych epizodach z życia heroiny, przed poznaniem Thorgala Aegrissona.* Pod warunkiem oczywiście, że Sente potraktowałby czytelników poważnie.* Jeśli kolejne komiksy z Kriss w roli głównej mają prezentować się jak "Wyrok Walkirii", to może lepiej by było, gdyby w ogóle nie powstały. Chyba, że zamiast pannicy z łukiem, jako protagonista serii wystąpi kuglarz Sigwald.