Występ Markowskiej podzielił ekspertów i wywołał internetową awanturę. Wszystko z powodu towarzyszących jej tancerzy

Tancerz w stroju zaczerpniętym z rdzennej, obcej mu, kultury obraża czy nie? Zdania po sopockim występie Patrycji Markowskiej są mocno podzielone.

Patrycja Markowska znalazła się w ogniu krytyki po występie w Sopocie. Na scenie towarzyszyli jej tancerze w strojach rdzennych mieszkańców Ameryki Płn.
Patrycja Markowska znalazła się w ogniu krytyki po występie w Sopocie. Na scenie towarzyszyli jej tancerze w strojach rdzennych mieszkańców Ameryki Płn.
Źródło zdjęć: © AKPA | AKPA
Przemek Gulda

18.08.2022 | aktual.: 18.08.2022 16:35

Po sopockim festiwalu najgłośniej jest wcale nie o muzyce, ale o tym, co działo się niejako obok niej. Jednym z powodów gorącej internetowej awantury był występ Patrycji Markowskiej, a dokładniej – towarzysząca jej prezentacja tancerzy ubranych w stroje rdzennej ludności Ameryki Północnej. Pojawiło się wiele mocnych komentarzy na temat tzw. apropriacji kulturowej, czyli zawłaszczenia elementów innej tradycji bez zachowania szacunku dla niej.

Bezmyślność, infantylność, głupia fetyszyzacja

Jedną z osób, które najmocniej protestowały w internecie przeciwko temu, co się stało w Sopocie podczas koncertu Patrycji Markowskiej była Monika Nestorowicz, aktywistka, zajmująca się m.in. kwestią nierówności kulturowych.

- Najbardziej oburzyło mnie infantylizowanie kultury, do której ta artystka nie ma prawa - wyjaśnia. - Bezmyślne wykorzystywanie obcej tradycji, bez zrozumienia i szacunku, tylko do celów marketingowych. Najbardziej krzywdzące w tym występie było oparcie się o postkolonialną romantyzację i fetyszyzację innej kultury, która nie ma nic wspólnego z rzeczywistością i jej prawdziwym wymiarem. Oparcie się na fałszywym micie i pustych stereotypach.

Nestorowicz wyjaśniła też, na czym polegają te stereotypy, często pojawiające się, kiedy mowa o rdzennych mieszkańcach Ameryki Północnej.

- Przedstawicieli i przedstawicielki rdzennej kultury traktuje się jako ludzi, którzy żyją blisko natury, w zgodzie z jej rytmem - mówi oburzona aktywistka. - Ale w praktyce sprowadza się to do infantylnych obrazków ludzi, którzy nadal mieszkają z niedźwiedziami, jeżdżą na koniach po pustej prerii. Ta romantyczna wizja jest jednak bardzo głupia i krzywdząca. To trochę jak w filozoficznej figurze "dobrego dzikusa". To dziś zupełnie niedopuszczalne traktowanie rdzennej ludności.

Nestorowicz stara się także doszukać przyczyn decyzji Markowskiej o zaproszeniu na scenę ludzi w strojach rdzennych plemion.

- Jak rozumiem, miało tu chodzić o podkreślenie związków z naturą - mówi. - Bo to jeden z elementów romantycznej wizji rdzennej ludności Ameryki Północnej. Jeśli Markowskiej rzeczywiście na tym zależało, powinna raczej skorzystać z bardzo bogatej rodzimej, słowiańskiej tradycji życia blisko natury, a nie sięgać po obcą kulturę, do której nie ma prawa. Ale tego nie zrobiła, bo to zapewne wymagałoby to jakichś badań, lektur, dobrego zapoznania się z tematem. Dużo łatwiej było wykorzystać mocno zakorzenione w popkulturze krzywdzące stereotypy. Koniec końców, w ogóle nie chodziło więc o jakiekolwiek sensowne referencje, a tylko o zwykłą promocję, czyli cel czysto komercyjny.

Tancerze nie uwłaczali

Inne zdanie w tej sprawie ma prof. Waldemar Kuligowski, antropolog kultury z Uniwersytetu Adama Mickiewicza w Poznaniu.

- Oburzenie w tej sprawie wydaje mi się absolutnie niesłusznie. Mało tego, uważam, że to bardzo dobry przykład afirmatywnego korzystania z dorobku innych kultur, z tradycji rdzennej ludności. To był świetny przypadek tzw. apropriacji afirmatywnej. Na scenie pojawiło się czterech tancerzy, członków toruńskiej grupy Huu Ska Luta. Ten zespół działa od ponad 20 lat i ma ogromny dorobek w dziedzinie pełnego szacunku propagowania kultury rdzennych ludów Ameryki Północnej, choćby przez udział w WOŚP i występ na festiwalu Jurka Owsiaka. Wygląda na to, że ci, którzy się dziś oburzają, sami popełnili tzw. błąd apropriacji, czyli nie dowiedzieli się u źródła, czym było to, co widzieli.

Patrycja Markowska z tancerzami toruńskiej grupy Huu Ska Luta, którzy towarzyszyli jej na scenie Opery Leśnej
Patrycja Markowska z tancerzami toruńskiej grupy Huu Ska Luta, którzy towarzyszyli jej na scenie Opery Leśnej © AKPA | AKPA

Prof. Kuligowski dowodzi, że występ tancerzy podczas koncertu Patrycji Markowskiej nijak nie obrażał kultury rdzennych Amerykanów, a wręcz przeciwnie, było w nim dużo autentyczności i szacunku do ich tradycji.

- To, co pokazali ci artyści, to nie były zwykłe podskoki czy bieganie po scenie - twierdzi antropolg. - To były elementy współczesnej kultury pow wow, widoczne choćby w krokach dwóch pokazanych tańców. To był także szacunek okazywany świętym przedmiotom, które pojawiły się podczas występu. Członkowie grupy wyraźnie prosili realizatorów, żeby nie musiały one wylądować na podłodze. Dla bębna i wachlarzy z piór przygotowano więc specjalne stoliki.

Wbrew oburzeniu aktywistów prof. Kuligowski nie widzi więc w występie za wiele złego.

- Gdybym miał coś w tej sprawie krytykować, to może jedynie bardzo słaby utwór, który był tłem tego występu - dodaje naukowiec. - Zabrakło także choćby minimalnego komentarza albo wprowadzenia tłumaczącego obecność tancerzy pow wow. No, ale to są już cienie estradowego show-biznesu.

W tej ostatniej kwestii z profesorem zgadza się Monika Nestorowicz.

- To, że w występie brały udział osoby, zajmujące się tradycją rdzennych Amerykanów na pewno dużo zmienia - mówi aktywistka. - Ale nie usprawiedliwia Markowskiej do końca. Mało kto wiedział, kim byli tancerze na scenie. Artystka powinna więcej o tym mówić, szerzej o tym informować. Jasno napisać w swoich mediach społecznościowych, kto to jest i po co to wszystko się dzieje. Trzeba też zwrócić uwagę na to, że występ na scenie w Sopocie to jedno, ale jest jeszcze sprawa promocji jej singla. Tu widać wyraźnie bezmyślne wykorzystywanie obcej tradycji: stroju i innych elementów.

Apropriacja dobra i zła

Prof. Kuligowski podaje także znaczenie pojawiającego się w tej debacie pojęcia apropriacji i robi ważne rozróżnienie między jej dobrym i złym aspektem.

- To termin, który w nauce, a po niej także w publicystyce, używany jest od lat 80. - wyjaśnia. - Bazowo oznacza zapożyczenie elementów z innej kultury. Najprościej rzecz ujmując, złe jest to wtedy, kiedy inną kulturę wykorzystuje się bez kontekstu i bez zrozumienia jej sensu oraz istoty. Kiedy wykorzystuje się ją jako pusty symbol, atrakcyjny gadżet. No i kiedy robi się to przede wszystkim dla zysku.

We współczesnej kulturze i popkulturze można, zdaniem poznańskiego naukowca, znaleźć wiele wyrazistych przykładów takiego szkodliwego działania.

- Najlepszym jest choćby modelka, która po wybiegu spaceruje w rytualnym pióropuszu, który przez rdzenne ludy amerykańskie używany był tylko w specjalnych okolicznościach i w odpowiedni sposób - opowiada. - Albo np. twórczość francuskiego duetu Deep Forest, niezwykle popularnego jeszcze kilkanaście lat temu. Zespół wykonywał muzykę relaksacyjną, którą zachwyciły się miliony fanów. Potem okazało się jednak, że to kompozycje oparte na samplach wykradzionych z archiwów muzykologicznych. W istocie były to terenowe zapisy pieśni żałobnych rdzennych ludów środkowej Afryki. I przy tym relaksowali się słuchacze i słuchaczki w Europie! Było to działanie nastawione na zysk, bez najmniejszego szacunku do źródła.

Ale apropriacja może być też dobra i potrzebna. Prof. Kuligowski bez trudu wskazuje jej przykłady.

- Apropriacja jest dobra, kiedy ma się świadomość tego, z czego się korzysta i rozumie się znaczenie poszczególnych przedmiotów czy gestów - opowiada naukowiec. - Najlepiej, kiedy korzysta się z innej kultury za zgodą jej przedstawicieli, dowiadując się od nich o wszystkich niuansach niezbędnych do jej zrozumienia. Kiedy robi się to w celu jej propagowania, przypominania, promowania.

Najlepiej, zdaniem naukowca, kiedy apropriacja ma twórczy wymiar.

- Ciekawą strategią jest apropriacja kreatywna - opowiada - czyli taka, która wykorzystując elementy innej kultury, tworzy zupełnie nową jakość. Jednym z dobrych przykładów jest tradycja gamelanu, czyli - w uproszczeniu - gatunku muzycznego, wywodzącego się z Indonezji. Kilkadziesiąt lat temu zafascynowali się nim amerykańscy muzycy i zaczęli pisać własne utwory, wykorzystujące tę konwencję. Doszło do bardzo ciekawej reinterpretacji, twórczego zapożyczenia, bardzo często opartego na wskazówkach tradycyjnych mistrzów z Bali albo Jawy. A przy okazji sam tradycyjny gamelan zyskał popularność, której nigdy nie miał, został niejako "odkryty" przez międzynarodową publiczność.

Patrycja Markowska - Layla / Wilczy pęd (Sopot Top of the Top Festival 2022)

Przemysław Gulda, dziennikarz Wirtualnej Polski.

Słuchasz podcastów? Jeśli tak, spróbuj nowej produkcji WP Kultura o filmach, netfliksach, książkach i telewizji. "Clickbait. Podcast o popkulturze" dostępny jest na Spotify, w Google Podcasts oraz aplikacji Podcasty na iPhonach i iPadach. A co, jeśli nie słuchasz? Po prostu zacznij.

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (215)