WOŚP 2020: Nareszcie kwestowano nawet w Los Angeles! "Myśleliśmy, że przyjdzie maksymalnie kilkadziesiąt osób"

Los Angeles miało symbolicznie poprzeć działalność WOŚP, ustawiając puszki na barze kawiarni przy Melrose Avenue. Ale Polonia nie zawiodła. Wyszła spektakularna kwesta, która zaledwie w kilka godzin i właściwie bez żadnej promocji zasiliła konto zbiórki o 1700 dolarów. - Na pewno na tym nie skończymy! - zapewniają organizatorzy.

WOŚP 2020: Nareszcie kwestowano nawet w Los Angeles! "Myśleliśmy, że przyjdzie maksymalnie kilkadziesiąt osób"
Źródło zdjęć: © WP.PL
Artur Zaborski

13.01.2020 | aktual.: 13.01.2020 12:21

O Bulwarze Hollywood, gdzie swoje gwiazdy mają przedstawiciele świata kina, muzyki, teatru i stand upu, słyszał chyba każdy. W niedzielę wystarczyło odbić z niego zaledwie dwa kilometry na południe, by znaleźć się w Honey and Bacon Coffee House, kawiarni prowadzonej przez Teresę Grabiec-Silverstein i Andrzeja Tomaszewskiego, gdzie swój przyczółek w Hollywood znalazła Wielka Orkiestra Świątecznej Pomocy. Choć w Kalifornii żyje ponad pół miliona Polaków i ich rodzin, to pierwsza tak duża inicjatywa na rzecz WOŚP w Mieście Aniołów. Wcześniej tylko Czesława Bajor zorganizowała zbiórkę - jako wolontariuszka chodziła z puszką, zbierając datki. Imprez ani większych wydarzeń pod egidą Orkiestry dotąd nie było.

Obraz
© WP.PL

Teresa Grabiec-Silverstein i Andrzej Tomaszewski lokal przy Melrose Avenue otworzyli w lutym ubiegłego roku.

- Zawsze wydawało mi się, że to wstyd, że w tak ogromnym mieście nie kwestuje się na rzecz dzieciaków - mówi właścicielka. Ale restauratorzy zajęci rozkręcaniem biznesu sami nawet nie pomyśleli o zorganizowaniu w nim sztabu WOŚP. Dosłownie w ostatniej chwili zorientowali się, że w Los Angeles Orkiestra mogłaby zagrać właśnie u nich.

- Było już za późno, żeby otworzyć nowy sztab, ale udało się zdobyć oficjalne pozwolenie na kwestowanie jako część sztabu w San Francisco. Uznaliśmy, że jak na pierwszy raz to wystarczy - mówi Tomaszewski, kiedy spotykamy się w czasie zbiórki. W kawiarni jest gwarno, choć godzina już późna. W środku wszyscy zapewniają mnie o sukcesie. Cieszę się z fali, jaka przeszła przez Honey and Bacon Coffe House.

- Szkoda, że pan wcześniej nie przyszedł, bo by pan zobaczył, że szpilki nie było gdzie włożyć - zapewnia mnie pan Igor i pokazuje mi zdjęcia w komórce. - Piękna pamiątka pięknego dnia - mówi, a właściciele niemal wmuszają we mnie kawę, którą rozdają każdemu, kto dorzucił się do puszki. Ludzie, żeby wesprzeć zbiórkę, przyjeżdżają z najodleglejszych części miasta - nawet tych oddalonych o dwie godziny drogi. Kawa ma być na rozgrzanie, bo w LA najzimniejszy czas w roku: temperatura spada "nawet" do… 17C.

Przez cały dzień kaw rozdano kilkaset, co przerosło najśmielsze oczekiwania organizatorów.

- Spodziewaliśmy się, że przyjdzie maksymalnie kilkadziesiąt osób. Nie reklamowaliśmy wydarzenia poza mediami społecznościowymi, więc wyobrażaliśmy sobie tę niedzielę jako wolną, kiedy leniuchujemy pośród znajomych, na których hojność liczyliśmy najbardziej. Skończyło się tak, że musieliśmy się salwować pomocą naszych dzieci, które okazały się nieocenionym wsparciem, gdy przyszło wydawać kawę w godzinach przesilenia. Mój syn Natan zrobił ich dzisiaj sam ponad 200! - cieszy się Grabiec-Silverstein, dla której WOŚP ma też charakter sentymentalny. Zanim wyjechała do Stanów Zjednoczonych, w Polsce była lekarzem.

- Na własne oczy widziałam, jak ogromną pomocą był sprzęt zakupywany przez pracowników Owsiaka, który zupełnie nie pasował do reszty komunistycznego wyposażenia. Dla lekarzy pojawienie się nowoczesnego, w pełni sprawnego ekwipunku to był cud! - wspomina.

Obraz
© WP.PL

Restauratorzy od początku założyli, że kawiarnia na czas kwesty nie będzie oferowała komercyjnej sprzedaży. Chcieli w ten sposób zamknąć usta tym, którzy oskarżaliby ich o wykorzystywanie serduszek WOŚP do celów reklamowych lokalu. W kalifornijskiej Polonii wyborcy partii potępiających działalność Owsiaka są jedną z najliczniejszych grup.

- Chyba tylko dlatego, że załatwialiśmy wszystko na ostatnią chwilę, nie zdążyła się wylać na nas fala hejtu z ich strony. Ani wśród osób, które przyszły do naszego lokalu, ani nawet w komentarzach w internecie nie natrafiliśmy na hejt czy docinki. Wiem, że za rok, jak już wieść się rozniesie, nie będzie tak różowo, ale po takim zastrzyku energii, jaki dzisiaj dostaliśmy od ludzi, jesteśmy gotowi stawić temu czoła. Sprawa jest tego warta - deklaruje Tomaszewski.

Serduszka przygotowano zarówno w języku polskim, jak i angielskim. Jednych i drugich rozdano niemal tyle samo, choć spodziewano się raczej zainteresowania tylko ze strony Polonii.

- Staraliśmy się trafić przede wszystkim do Polaków, ale ci przychodzili ze swoimi drugimi połówkami - najczęściej Amerykanami. Kiedy już przestępowali próg kawiarni, dokładnie wiedzieli, czym jest Orkiestra, nie musieliśmy im tego tłumaczyć. Z dumą naklejali serduszka na kurtki i bluzy. To był naprawdę budujący widok - cieszy się Tomaszewski.

Organizatorzy zgodnie podkreślają, że najważniejsza w całym przedsięwzięciu była idea spotkania z ludźmi.

- Dziś, jeśli ktoś chce wesprzeć Orkiestrę, to nie musi ruszać się z domu. Datki można wpłacić przez internet bez opuszczania fotela. Nam jednak zależało, żeby odtworzyć klimat fetowania, który jednoczy Polaków w ojczyźnie. Chcieliśmy się spotkać, uśmiechnąć się do siebie, wyjść z czterech ścian, powiedzieć sobie "siema" - kontynuuje restaurator.

Grabiec-Silverstein cieszy się, że taki klimat mogli poczuć przede wszystkim młodzi.

- My, dorośli pamiętamy z ojczyzny, czym jest WOŚP, znamy emocje, jakie wywołuje. Ale dla moich córki i syna, którzy na świat przyszli już w Stanach i nigdy nie byli w Polsce, kiedy grała Orkiestra, to jest coś zupełnie nowego. Do ich pokolenia ciężko jest dotrzeć, bo ich przyciągnąć trzeba młodymi artystami. Ale po dzisiejszym dniu wiem, że już poznały, jak smakuje działanie na rzecz Orkiestry i że za rok będą chciały znów wziąć udział w kwestowaniu. Nie będzie to dla nich abstrakcyjna impreza, którą do tej pory znały głównie z moich opowiadań. Myślę, że mają ogromną satysfakcję, że cały dzień działały na rzecz innych, potrzebujących.

Tomaszewski i Grabiec-Silverstein zapowiadają, że na jednorazowej akcji na pewno się nie skończy.

- Widząc odzew, jaki dzisiaj był, wiemy, że to ma sens - zapewnia mężczyzna. A Grabiec-Silverstein dodaje: - Mam nadzieję, że kwestowanie na rzecz WOŚP stanie się w Los Angeles wydarzeniem corocznym. Zaczynamy skromniutko w naszej kawiarence, ale wierzę, że przerodzimy się w coś naprawdę spektakularnego, bo naszą społeczność stać na to, żeby zrobić jedną z największych imprez poza granicami Polski!

Ambicje są duże, a po radości z fali darczyńców, która przeszła przez Honey and Bacon Coffee House, widać, że i energii i wsparcia nie braknie.

Obraz
© WP.PL
Zobacz także
Komentarze (65)