"Witamy w Chippendales". Za imperium półnagiej rozrywki kryje się mroczna historia. Rozmawiamy z gwiazdami serialu

Pisk kobiet, nagie torsy i największe hity dekady disco to tylko część historii o początkach grupy Chippendales. Wiedzieliście, że jej założyciel zginął marnie w więzieniu? A zaczął od wielkich planów na spełnienie amerykańskiego snu... Kumail Nanjiani, który wciela się w jego postać, mówi nam: - Nie chciałem z niego zrobić socjopaty.

Kumail Ninjani jako Somen "Steve" Banerjee i Murray Bartlett jako Nick De Noja w "Witamy w Chippendales"
Kumail Ninjani jako Somen "Steve" Banerjee i Murray Bartlett jako Nick De Noja w "Witamy w Chippendales"
Źródło zdjęć: © Disney Plus
Basia Żelazko

11.01.2023 | aktual.: 12.01.2023 14:51

Zalogowani mogą więcej

Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika

"Witamy w Chippendales" to serial z nurtu true crime zachowany w klimacie lat 80. Opowiada historię Somena "Steve'a" Banerjee (w tej roli znany m.in. "The Eternals" czy "Doliny Krzemowej" Kumail Nanjiani), imigranta z Indii, którego marzeniem było osiągnięcie czegoś wielkiego. Zakochany w wizji amerykańskiego snu, drogich markach, zegarkach i sławie, założył pierwszy klub z męskim striptizem, w którym występowała grupa Chippendales.

Banerjee do współpracy zaprosił nagradzanego choreografa i tancerza Nicka De Noię (w tej roli fenomenalny Murray Bartlett, znany m.in. z serialu "Biały Lotos"). Choreograf odmienił oblicze grupy, która zaczęła być bardzo popularna i podbijać rynek amerykańskiej rozrywki. Somen, będąc założycielem Chippendalesów, nie mógł sobie poradzić z narastającą zazdrością o rozochoconego sukcesem De Noię. Ambicja i chęć zysku przyniosła mu zgubę i doprowadziła do zbrodni...

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

Te wydarzenia w formie ośmioodcinkowej serii "Witamy w Chippendales" zekranizował Robert Siegel, twórca głośnego "Pam i Tommy", serialu również opartego na prawdziwej historii. Na chwilę przed europejską premierą "Witamy w Chippandales" rozmawiamy z Kumailem Nanjianim i Murrayem Bartlettem.

Basia Żelazko, WP: Promujecie "Witamy w Chippandales" już od kilku miesięcy, bo serial miał premierę w USA, teraz w Wielkiej Brytanii i Polsce. Macie jeszcze serce do tej produkcji? Jesteście w ogóle wciąż przyjaciółmi po tym wszystkim?

Kumail Nanjiani: Oczywiście! Nie mogliśmy spędzić ze sobą wiele czasu od dawna, więc bardzo się ucieszyłem, że teraz pobędziemy ze sobą przez te parę dni. Najbardziej ekscytujące w spotkaniach prasowych jest ponowne spotkanie z ludźmi z planu. A naprawdę jestem dumny z tego projektu, więc cieszę się, że mogę o nim ciągle mówić.

"Witamy w Chippendales"
"Witamy w Chippendales"© Disney Plus

Murray Bartlett: Naprawdę bardzo dobrze nam się pracowało przy tym serialu. Kochamy tę historię i cieszymy się, że ludzie teraz ją poznają. To, że chcecie o tym z nami rozmawiać, to świetny bonus. I wiesz, gdy skończyliśmy zdjęcia, byliśmy przybici, że to już koniec i nie będziemy się widywać. Całkiem szybko każdy poszedł w swoją stronę. Więc każda możliwość ponownego spotkania była jak prezent.

A miałam was zapytać o imprezę pożegnalną po końcu zdjęć. Wyobrażam sobie, że musiała być szalona.

KN: No właśnie nie robi się już imprez pożegnalnych! Z tego, co pamiętam, poszliśmy jedynie na kolację. Robiło się wielkie imprezy przed COVID-em, a dzisiaj już nie. A ja je tak kocham!

MB: To było trudne pod koniec. Bo masz takie świetne doświadczenia i tyle emocji, i nagle wszystko się kończy.

KN: A na tych imprezach było wiele dość niezręcznych rozmów typu "tyle dla mnie znaczysz", a teraz piszesz takie rzeczy SMS-em i potem są dowody na zawsze.

Co wiedzieliście o fenomenie grupy Chippendales przed tym projektem?

KN: Wiedziałem, kim są Chippendalesi. Znałem głośny skecz ze "Saturday Night Life", kojarzyłem ich wizerunek z mankietami i kołnierzykami. To ikoniczny, zapadający w pamięć widok. To wszystko, co widziałem na ten temat.

MB: Ja dorastałem w Australii, to był amerykański fenomen, który pewnego dnia do nas dotarł. Ale nie miałem pojęcia o historii, która się za tym kryje.

"Witamy w Chippendales"
"Witamy w Chippendales"© Licencjodawca

Grasz Somena "Steve’a" Banerjee, który początkowo jest ciężko pracującym marzycielem, a potem powoli staje się coraz bardziej mroczną postacią. Jak grało się tak skomplikowanego człowieka?

KN: Bardzo ciekawie. Nigdy nie nauczyłem się tak dużo, jak podczas grania Steve'a. Zależało mi, by wyraźnie zaznaczyć momenty, które odmieniły jego los. Był kilkukrotnie na rozdrożu, gdy mógł wybrać między dobrem i złem. I zawsze wybierał to drugie. Ale nigdy nie chciałem, by te decyzje wydawały się łatwe, nie chciałem robić z niego socjopaty. Miał być człowiekiem z wieloma wadami. I chciałem, by w każdym momencie widzowie czuli, że był o krok od podjęcia dobrej decyzji, ale tego nie zrobił.

Ja trzymałam początkowo za niego kciuki!

MB: To jest właśnie takie cudowne w tej roli: początkowo widzisz jego wady, ale masz dużo sympatii. Może nie jest najbardziej czarującym człowiekiem na świecie, ale Kumail gra go tak genialnie, że nie sposób początkowo go nie lubić. Tym bardziej zaskakujące jest, gdy serialowy Steve nabiera tych mrocznych barw. To smutne, bo jako widz masz z nim tę więź.

"Witamy w Chippendales"
"Witamy w Chippendales"© Disney Plus

Kostiumy w tej produkcji są obłędne. Nie tylko mają udział w opowiadaniu tej historii, ale kształtują też postaci i ich rozwój. Czy pamiętasz, jak poczułeś, że "jesteś" Nickiem De Noią właśnie dzięki nim?

MB: Peggy A. Schnitzer, odpowiedzialna za kostiumy w serialu, jest niezwykła. Wykonała niesamowitą pracę, by odtworzyć to, jak ludzie wyglądali w tamtej dekadzie, a jednocześnie nie przesadziła i nie zrobiła z tego cyrku. Pamiętam, jak założyłem okulary, które dostałem na planie i pomyślałem, "nieee już nigdy ich nie zdejmę". Czułem się w nich taki cool. Mieliśmy szczęście, że Peggy z nami pracowała, bo każdego dnia, zakładając swój kostium, czułem się jak ta postać, jak Nick.

Steve jest dość posępny i wcale nie jest zabawny. Czy granie kogoś, kto w ogóle nie jest śmieszny, wesoły było dla ciebie Kumail czymś w rodzaju więzienia?

KN: Początkowo sądziłem, że tak właśnie będzie, jak mówisz. Bo wszystko, co do tej pory robiłem, wiązało się z tym, że chciałem gdzieś zawsze wtrącić jakiś dowcip, co pokochałem. W pewnym momencie stało się to dla mnie bardzo naturalne. Musiałem więc odpuścić, nie oczekiwać żadnej reakcji otoczenia jak w komedii i skupić się na prawdzie o postaci. Ostatecznie to było bardzo wyzwalające.

Jakie jest wasze podejście do grania prawdziwych osób? Wczytujecie się w ich życiorysy, czy obchodzi was tylko scenariusz?

MB: Byłem we wręcz luksusowej sytuacji, bo jest wiele nagrań z Nickiem de Noią, które uwielbiałem oglądać. Ale nikt z nas nigdy nie próbował udawać prawdziwych osób. Więc te nagrania były świetnym punktem odniesienia, ale scenarzyści zostawili nam dużo przestrzeni.

Muszę was zapytać o spodnie. Kumail, widziałam na Instagramie, jak twoja żona (Emily V. Gordon, współproducentka serii) zdejmuje z siebie te słynne spodnie striptizera jednym pociągnięciem. Też tego próbowaliście, czy to jest tak łatwe, na jakie wygląda?

KN: Jest! Ale Emily pociągnęła za mocno, aż wystraszyła siebie i kota. Moja rada do tych, którzy będą robić to po raz pierwszy: to wymaga mniej siły.

MB: I tak naprawdę chcesz zrobić to tylko raz, bo zapięcie ich z powrotem to jakieś 20 minut, guzik za guzikiem. Za dużo roboty.

Rozmawiała Basia Żelazko

Wszystkie odcinki "Witamy w Chippendales" są dostępne na platformie Disney+.

Komentarze (0)