"Willow" wrócił po 34 latach. To spotkanie klasyki i nowoczesnych oczekiwań
Po 34 latach od premiery filmu "Willow" Disney zaprezentował serialową kontynuację, która stara się złapać kilka srok za ogon. Nostalgia miesza się z nowoczesnością, sztampowe fantasy z młodzieżowym romansem LGBT, a wszystko to w bardzo nierównym tempie.
"Willow" z 1988 r. pozostaje przykładem wizjonerstwa George’a Lucasa. To właśnie ojciec "Gwiezdnych wojen" wymyślił historię karłowatego adepta sztuki magicznej Willowa i charyzmatycznego awanturnika Madmartigana, którzy chronią dziecko z przepowiedni przed siłami zła. Pomysł chodził Lucasowi po głowie od dawna, ale dopiero fortuna zarobiona na gwiezdnej sadze i rozwój technologii efektów specjalnych sprawiły, że "Willow" w końcu mógł zaistnieć na ekranie.
Film spotkał się z mieszanymi opiniami i tylko efekty specjalne z użyciem pionierskiej w tamtych czasach grafiki komputerowej budziły powszechny zachwyt. Pod tym względem "Willow", tak jak "Gwiezdne wojny" i inne produkcje, w których palce maczali magicy z ILM, przecierał szlak dla spektakularnych efektów "Terminatora 2", "Parku Jurajskiego" itd.
Oglądając "Willow" od Disney+ (na platformie udostępniono dwa pierwsze odcinki), wszystko to przestaje mieć znaczenie. Serial co prawda jest miejscami bardzo nostalgiczny i wprost cytuje fragmenty filmu z 1988 r. (nie tylko w prologu). Ale Jonathan Kasdan, główny twórca serialu, zbudował na tych fundamentach widowisko skierowane przede wszystkim do nowoczesnego widza, który jest młodszy od filmowego oryginału.
Kontynuacja rozgrywa się kilkanaście lat po szczęśliwym zakończeniu "Willow", w którym zła królowa-czarownica Bavmorda została pokonana przez tytułowego czarodzieja, a Madmortigan zdobył serce księżniczki Sorshy. Dziś jest ona królową (do roli Sorshy wróciła Joanne Whalley), która ma na głowie krnąbrne bliźnięta. Córka Kit i syn Airk są typowymi, rozpieszczonymi nastolatkami (w rzeczywistości aktorzy mają 24 i 26 lat), którzy korzystają z książęcych przywilejów, miast martwić się przyszłością królestwa. Sytuacja ulega zmianie, gdy Kit ma zostać wydana za mąż, a łamacz kobiecych serc Airk zostaje porwany.
Pierwsze dwa odcinki serialu "Willow" koncentrują się na utworzeniu drużyny, która rusza śladami porywaczy księcia. Wśród bohaterów ratujących "dandysa w opałach" jest jego siostra, wypuszczony z więziennej celi Boorman, w którym widać nawiązania do Madmartigana. A także niechciany przez księżniczkę oblubieniec i Jade. Ta ostatnia jest przyjaciółką księżniczki, marzy o byciu rycerzem i szybko wychodzi na jaw, że odwzajemnia miłosne uczucie Kit.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Do drużyny dołącza też Dove, zwana w polskiej wersji Wróbelkiem. Pomoc kuchenna, która w jednej z pierwszych scen baraszkowała z księciem Airkiem w trawie i wyznała mu miłość.
Tytułowy czarodziej pojawia się dopiero pod koniec pierwszego odcinka i choć nadal odgrywa ważną rolę, to nie jest to jego serial. Twórcy kontynuacji wyraźnie chcieli zbudować opowieść na szeregu zróżnicowanych postaci. Oryginał bazował na dynamice między Willowem opiekującym się niemowlakiem z przepowiedni i Madmartiganem, w którego wcielał się znakomity Val Kilmer. Teraz mamy wiele różnych perspektyw, motywacji i opowieści, które przeplatają się z głównym wątkiem walki dobra ze złem.
Kręcąc 6-odcinkowy serial (ok. 40-50 minut każdy) można sobie na to pozwolić, choć w dwóch pierwszych epizodach tempo narracji było bardzo nierówne. Sceny akcji, nie licząc treningowej walki na miecze, są tak naprawdę dwie. Pozostały czas zajmują rozmowy bohaterów w różnych konfiguracjach. Dzięki nim możemy lepiej poznać charakter Kit, Jade czy Dove, dostrzec przemianę Willowa z adepta sztuki magicznej w mentora. Problem polega na tym, że większość tych scen (szczególnie z udziałem "nastoletnich" bohaterów) wygląda jak wyciągnięta z powieści young adult.
"Wszyscy jesteście uroczo naiwni" - mówi do swoich towarzyszy Boorman w pierwszym odcinku. I to doskonale podsumowuje charakter postaci. Z jednej strony są próby dodania im głębi (np. wątek zakazanej miłości Kit i Jade), a z drugiej obserwujemy przerysowane archetypy, które mogą być przekonujące tylko dla kogoś, kto ma naprawdę niskie oczekiwania względem scenariusza.
Po dwóch pierwszych odcinkach "Willow" ma zadatki na bycie serialem typu guilty pleasure. To wciągające, zabawne, przygodowe, ale naiwne widowisko fantasy, które stoi okrakiem między klasyką z lat 80. a oczekiwaniami współczesnych widzów. I celami stawianymi sobie przez producentów, którzy dziś dbają o etniczne zróżnicowanie w obsadzie, wątki LGBT, zerwanie ze stereotypami typu "dama w opałach" itp.
Jedni będą w tym widzieć niszczącą rewolucję, inni potrzebną ewolucję. I to właśnie wydaje się być trzonem serialu "Willow", który w mniejszym lub większym stopniu próbuje zadowolić każdego. Bez nawiązania do kultowej marki ten serial zapewne nie miałby racji bytu i skończyłby jak inne "młodzieżowo-inkluzywne" fantasy na wzór "Listu do króla" Netfliksa (ktoś jeszcze o tym pamięta?). Obecność Warwicka Davisa w roli sympatycznego i wiecznie zatroskanego czarodzieja działa jednak jak magnes. Trzeba jedynie mieć na uwadze, że "Willow" to już nie jest jego serial.
Jakub Zagalski, dziennikarz Wirtualnej Polski