Węgry wycofują się z Eurowizji. Czego Viktor Orbán nie chce pokazywać obywatelom? [OPINIA]
Decyzja Węgrów o wycofaniu się z Eurowizji to woda na młyn homofobów. Nie ma bowiem bardziej gejowskiego wydarzenia, do którego co roku przed telewizorami zasiadałyby setki milionów ludzi na całym świecie. Jeśli chcesz wpuścić trochę tęczy do swojego domu, włącz Eurowizję.
28.11.2019 | aktual.: 28.11.2019 17:14
Konkurs piosenki organizowany przez Europejską Unię Nadawców testuje cierpliwość konserwatywnych przywódców od dawna. Wszak sama idea - zrzeszanie kilkudziesięciu europejskich krajów, prezentujących często dumnie swoje wzorce kulturowe - jest już hymnem różnorodności i otwarciem na świat, którego oglądający wcześniej mogli nie znać. I choć oficjalny regulamin widowiska zabrania artystom politycznych gestów, w tym pokazywania tęczowej flagi na scenie, już sama ich obecność często takim gestem się staje. Ostatnie 20 lat pokazało, że eurowizyjna scena jest doskonałym barometrem nastrojów społecznych i symbolem zmian, przed którymi nie uciekną nawet Węgrzy.
Już w 1998, na długo przed triumfem Conchity Wurst i obleśnymi tekstami nienadążającego za światem (i kulturą osobistą) Donatana o "paróweczce”, Europę podbiła Dana International, która nie dość, że była pierwszą transpłciową osobą w historii w konkursu, to w dodatku jeszcze go wygrała. Co ciekawe, reprezentantkę Izraela najwięcej nieprzyjemności spotkało ze strony oficjeli swojego kraju, dziś przecież uchodzącego za mekkę społeczności LGBT. Kolejne lata przyniosły m.in. występy drag queen, gejów, jednopłciowe pocałunki na scenie i poza nią (cenzurowane w retransmisjach przez TVP) czy w końcu tegoroczne zwycięstwo biseksualnego Duncana Laurenca. To wszystko to obrazki, których broniący "tradycyjnych” wartości system nie chce pokazywać swoim obywatelom, co w dobie internetu wydaje się konceptem o tyle absurdalnym, co niemożliwym do zrealizowania.
Węgrzy mieli się czego obawiać, gdyż w 2020 gospodarzem Eurowizji będzie Holandia, która nie tylko w naszym kraju funkcjonuje jako świątynia degrengolady i seksualnego rozpasania. Liberalne podejście Holendrów widać już w promującym konkurs haśle i spocie reklamowym. "Open up” (Otwórzcie się - pol.) i obecne w reklamie przebitki osób LGBT, kolorowych drag queens i ujęcia z Parady Równości wyraźnie ustawiają ton przyszłorocznej imprezy jako inkluzyjnej i tęczowej do szpiku holenderskiej kości. Oczywiście, idąc retoryką Rosjan, którzy co roku porywają się na cenzurę co bardziej kontrowersyjnych dla nich występów, można by pokusić się o selektywną transmisję, ale to wciąż nie dawałoby żadnych gwarancji.
Eurowizyjni producenci słyną wszak z "prezentów” wręczanych homofobicznym krajom i zawsze dopilnowują tego, żeby podczas występu reprezentanta Rosji, pokazać choćby na chwilę przebitkę kogoś z publiczności machającego tęczową flagą. A tych podczas finałów konkursu nie brakuje, bo Eurowizja dla społeczności LGBT stała się czymś w rodzaju bezpiecznej przestrzeni, gdzie odmienność jest nie tylko akceptowana, ale i celebrowana.
W 2014, jak informował wówczas portal eurowizja.org, kopenhaskie władze zachęcały pary jedno- i różnopłciowe do zawierania małżeństw podczas eurowizyjnego tygodnia. - Wielu z najbardziej oddanych konkursowi fanów, to osoby LGBT. To fakt, który nie przeszedł niezauważony. Chcemy produkować najlepsze show telewizyjne dla wszystkich, niezależnie od ich koloru skóry, pochodzenia, płci, wieku czy orientacji - mówił w 2015 w wywiadzie dla FRANCE24 Sietse Bakker, producent nadzorujący konkurs.
Eurowizja jako platforma promująca różnorodność będzie wzbudzać kontrowersje u konserwatystów już zawsze, a histeryczna decyzja Węgrów nie jest ani pierwszą, ani tym bardziej ostatnią. Nie dalej jak rok temu w podobnym tonie wypowiadali się tureccy oficjele, pytani o powrót Turcji do konkursu, z którego wystąpili w 2013. - Prezentowana wizja odstaje od naszych wartości (…) Dodatkowo, jako nadawca publiczny, nie jesteśmy w stanie transmitować o godzinie 21 wydarzenia, podczas którego brodaty Austriak nosi sukienkę. Nie wierzymy w koncepcję płci kulturowej oraz że można być jednocześnie mężczyzną i kobietą - zapewniał w sierpniu 2018 Ibrahim Eren, Szef tureckiej telewizji TRT, dodając, że powrót byłby możliwy tylko w przypadku korekty "pomieszanej mentalności”, jaką reprezentuje Eurowizja.
Tymczasem ta pomieszana mentalność zdaje się być największą siłą imprezy i magnesem, który co roku przyciąga przed telewizory blisko 200 milionów ludzi z najrozmaitszych zakątków Europy i nie tylko. Eurowizja to okno na kolorowy świat, przed którym nie ma już odwrotu, więc zamiast z niej rezygnować z naburmuszoną miną i obrazą konserwatywnego majestatu, lepiej się dołączyć i celebrować tradycję otwartości i wspólnej, międzynarodowej zabawy. Tej nie powstrzymają nawet najszczelniej zamknięte granice czy telewizyjne nadajniki. Do zobaczenia w maju w Holandii!