Ubierał Jackie Kennedy i Lizę Minnelli. "Halston" to historia upadku z wysokiego konia
Porównywany był z Yvesem Saint Laurentem czy Hubertem de Givenchy. Miał być pierwszym amerykańskim projektantem, który miał konkurować z francuskimi imperatorami mody. Roy Halston przyjaźnił się z Lizą Minnelli i ubierał Jackie Kennedy. Co mogło pójść nie tak? Odpowiedź brzmi: wszystko.
16.05.2021 18:03
O Halstonie poza kręgiem najbardziej zagorzałych wielbicieli mody z górnej półki nie słyszało wielu. Okazuje się jednak, że to błąd, biorąc pod uwagę, że swego czasu ten amerykański projektant znajdował się na ustach wszystkich, stawiany w jednym szeregu z francuskimi mistrzami: Yvesem Saint Laurentem czy Hubertem de Givenchy.
Miewał wzloty i upadki, ale miał też artystyczną wizję. To, czego mu natomiast brakowało, doprowadziło do jego ostatecznego upadku: biznesowego zacięcia, zdrowego rozsądku i szczerych doradców.
Serial Netfliksa (premiera 14 maja) z Ewanem McGregorem w roli głównej mieni się feerią barw, mniej i bardziej dramatyczne sceny zmieniają się jak w kalejdoskopie, wokół projektanta pojawiają się i znikają ludzie, przyjaciele, kochankowie, pochlebcy, krytycy i biznesmeni. Każdy chce posiadać coś, co stworzył i czego dotknął. Teraz jest jego najlepszy czas, choć jak się okazuje, trwa on zdumiewająco krótko.
O Royu Halstonie Frowicku świat usłyszał po raz pierwszy, gdy Jackie Kennedy postanowiła założyć toczek jego projektu na inaugurację prezydentury męża. Dosłownie chwilę później do stanowiska z kapeluszami Halstona prowadzonego jeszcze w domu towarowym ustawiały się długie kolejki nowojorczanek spragnionych choć odrobiny glamouru i splendoru charakterystycznego dla Pierwszej Damy.
Ten jednorazowy sukces nie był, bo też być nie mógł, zwiastunem wieloletniej świetnej passy. W biznesie i w sztuce nic nie dzieje się przecież samo przez się, ale zwykle jest wypadkową wielu elementów, niebywale zmiennych. W krytycznym momencie projektantowi zabrakło smykałki do interesów i profesjonalnego doradztwa.
Nigdy nie zależało mu na cyferkach – o ile tylko miał pieniądze, ani na drobnostkach takich jak umowy, paragrafy, własność intelektualna. Oczekiwał atencji i świętego spokoju, by w swojej własnej zamkniętej enklawie tworzyć, wymyślać coraz to nowe projekty i koncepty, na skraju różnych dziedzin sztuki.
Spychanie formalności na dalszy, albo nawet ostatni plan, doprowadziło jednak do ostatecznego upadku projektanta, a dziś służy jako przykład ku przestrodze dla wszystkich tych, którzy sądzą, że w biznesie jest miejsce na sentymenty i taryfy ulgowe. Halston z panteonu amerykańskich projektantów mody został zepchnięty do rangi nazwisk-marek, które wyprodukują i zareklamują wszystko, co da się sprzedać.
Chciał realizować projekty wizjonerskie dla wybranych, ale zderzył się z twardymi regułami rynku, nakazującymi unifikację, masowość i w konsekwencji utratę wyjątkowego charakteru. Kiedy natomiast zaczął zdawać sobie sprawę z bezpowrotnej utraty statusu, z impetem wsiąknął w kolorowy świat nowojorskiej bohemy skupionej wokół kultowego Studia 54, gromadzącego najgorętsze nazwiska tamtych czasów: Andy’ego Warhola, Biankę Jagger, Lizę Minnelli czy Anjelikę Huston.
"Halston" w reżyserii Daniela Minahana ze scenariuszem między innymi Ryana Murphy’ego ("Glee", "Ratched", "American Horror Story") to biograficzny zarys bardzo ciekawego życia, niestety dość sztampowy. Poszczególne wyimki z fascynującej historii podane są w sposób poprawny, ale też tendencyjny. Zupełnie przeciwnie do tego, jakim człowiekiem był tytułowany bohater – ekstrawaganckim, wymyślającym się wciąż na nowo, wykraczającym poza przyjęte normy, swoją epokę i to, "co uchodzi".
W tym miniserialu Netfliksa brakuje szaleństwa i kreatywnej energii, która mogłaby pokazać projektanta i czasy, w których żył, z pasją, zacięciem i zapamiętaniem. Mówimy przecież o Nowym Jorku końca lat 60. i 70., czyli tych najbardziej interesujących z punktu widzenia historycznego, socjologicznego, kulturowego. Jak zrobić to dobrze, pokazali wcześniej choćby twórcy serialu "Vinyl", który pulsował, tętnił życiem, ogłuszał niczym nieskrępowaną wolnością.
"Halston" ma dobre momenty – szczególnie gdy na ekranie pojawia się grana przez Krystę Rodriguez Liza Minnelli albo Elsa Peretti w wykonaniu Rebecki Dayan. Największym atutem produkcji pozostaje jednak sam McGregor, który ewidentnie dobrze się bawi wcielając w tak barwną i kontrowersyjną postać. Poza zabawą pozostaje też autentyczny, subtelnie (i paradoksalnie) uwypuklając rodzaj specyficznej naiwności swego bohatera, która ostatecznie doprowadziła go do upadku.