Tylko wrestling jest prawdziwy! Byliśmy na Gali KPW Godzina Zero
W netfliksowym hicie tego lata, komedii o kobiecej lidze wrestlingu opartej na autentycznych wydarzeniach z Los Angeles lat 80-tych, grupa kobiet ma szansę na kontrakt z telewizją, jeśli tylko uda im się stworzyć show na poziomie, który zachwyci ludzi. Dziewczyny z „GLOW” mają swoje osobowości sceniczne, ciężkie treningi, fanów i ostrą walkę na ringu. Tyle, jeśli chodzi o serial. A rzeczywistość? Postanowiłam sprawdzić, jak wygląda taki wrestling z bliska. W końcu tylko wrestling jest prawdziwy.
Wielka Gala Wrestlingu Kombat Pro Wrestling Godzina Zero od tygodni rozgrzewała wyobraźnię fanów widowiska. W dużej mierze dzięki gdańskiemu Festiwalowi Szlam, na którym z wrestlingiem po raz pierwszy zetknęło się wielu ludzi. Nic dziwnego, że kolejka do wejścia na Galę w sobotni sierpniowy wieczór nie chciała się kończyć. Niepozorna hala ośrodka sportowego została zawładnięta przez ring z prawdziwego zdarzenia: reflektory, dym, głośniki i barierki oddzielające zawodników od rozentuzjazmowanej publiczności, jak się potem okazało, bardzo potrzebne.
Wieczór poprowadził Arkadiusz Pawłowski, który dla widowni skandującej od pierwszych sekund show był po prostu Panem Pawłowskim.
Tego wieczoru stoczono dziewięć walk. Z czego w dwóch wzięły udział właśnie kobiety. Tradycyjnie te walki budzą najwięcej emocji. Dziewczyny nie oszczędzały się, poziom brutalności, wściekłości i intensywność ciosów była taka, jak w reszcie spotkań – bardzo wysoka! I tak, tak jak oglądamy to w "Zapaśniku" czy właśnie "GLOW", każdy zawodnik ma swoją sceniczną osobowość, dedykowany kostium, nawet choreografię. Robert Star, Piękny Kawaler, Polish Punisher, David Oliwa… te ksywy po prostu do czegoś zobowiązują. Więc albo zawodnik wbiega na ring po drodze przybijając każdemu piątkę (David Oliwa rozdał nam lizaki), albo dumnie wchodzi na ring ordynarnie lżąc przeciwnikowi, prowadzącemu, widowni i całemu światu.
Oczywiście nieodzownym elementem widowiska jest publiczność znająca zasady tej dzikiej i nieokiełznanej gry. Skandowanie haseł, żywiołowe reakcje, spontaniczne okrzyki – bez tego taka walka to tylko głupawe podskoki facetów w rajtuzach przy akompaniamencie postękiwań. Ale gdyńska widownia spisała się na medal: do Gracjana Korpo krzyczała, by ten zapłacił ZUS, a Robert Star miał prawdziwe groupies z transparentami na widowni.
Po ponad trzech godzinach krzyku, zaciskania pięści i oglądania okładających się (nawet drabiną, a jakże) ludzi, ciężko się otrząsnąć i wrócić do normalności. Nie sposób wytłumaczyć komuś, kto tego nie przeżył ogromu frajdy i emocji, jakie to przynosi. Ale coraz to większe tłumy na bramkach przed widowiskami świadczą o tym, że wrestling hipnotyzuje i przyciąga. Do zobaczenia na następnej gali!