Tylko w WP: Susan Sarandon: "Branża filmowa to świat zdominowany przez białych mężczyzn"
Susan Sarandon niejednokrotnie udowodniła, że trudne i złożone role nie są jej straszne. W najnowszym wywiadzie dla WP zdradza, dlaczego zdecydowała się wcielić w rolę Bette Davis w miniserialu opowiadającym o najgłośniejszym konflikcie w dziejach Hollywood.
Zostałam zaproszona na pokaz prasowy w Nowym Jorku, ale ten wywiad muszę przeprowadzić trochę w ciemno, za co bardzo cię przepraszam. Przeczytałam wszystko, co napisano na temat serialu, ale wiadomo, że zamiast czytać o nim, wolałabym go obejrzeć. Na początku chciałabym się dowiedzieć, co zainteresowało cię w tej postaci i dlaczego postanowiłaś zagrać Bette Davis?
Susan Sarandon: Bette zawsze mnie przerażała. Słyszałam o niej, od kiedy byłam dzieckiem. Dawno temu zgłosiła się do mnie z propozycją, żebym zagrała ją samą w filmie biograficznym, ale nie było scenariusza. Sam pomysł wydał mi się ciekawy, ale koniec końców okazało się, że nie ma środków na jego realizację. Zawsze dostawałam dużo propozycji, ale kiedy Ryan zadzwonił do mnie z pomysłem tego serialu, pomyślałam, że to pewnie żart, bo obie jego bohaterki były znane z paskudnych charakterów. Okazało się jednak, że nie będziemy powielać stereotypów, bo Ryan chciał przede wszystkim stworzyć studium psychologiczne głównych bohaterek, pokazać co było źródłem ich konfliktu i co to mówi nam o Hollywoodzie i jego stosunku do starzenia się. To wzbudziło moją ciekawość, a potem dużo rozmawialiśmy na temat wzlotów i upadków głównych bohaterek, które skłaniają nas do zadania widzom uniwersalnych pytań. Muszę przyznać, że kolejnym argumentem, który przekonał mnie do przyjęcia tej roli było zaangażowanie reżyserek w ten projekt – połowa odcinków została wyreżyserowana przez kobiety.
To niesamowite, nie wiedziałam, że sama Bette Davis złożyła ci kiedyś taką propozycję. Kiedy to było?
O Boże, miałam pewnie 25 albo 24 lata. To było niedługo potem, jak ukazały się wspomnienia jej córki, które przedstawiły Davis w nie najlepszym świetle. Mam wrażenie, że chciała w ten sposób przedstawić własną wersję wydarzeń. Skontaktowała się ze mną za pośrednictwem reżysera filmu „Bal kapitański” o Zeldzie i Scocie Fitzgeraldach, w którym grałam. Dużo rozmawialiśmy na ten temat, a ja nie miałam pojęcia, czy coś się wykluje z tego pomysłu. Pomyślałam wtedy „pożyjemy, poczekamy”, ale koniec końców nic z tego nie wyszło. Kiedy teraz o tym myślę, zadziwia mnie, że tak w młodym wieku wypowiedziała otwartą wojnę wytwórniom filmowym.
Tak, to niesamowite.
Tak, niesamowite, a poza tym wymagało to od niej niezwykłej odwagi. Ale nigdy wcześniej nie zastanawiałam się nad tym, jak młoda była kiedy podjęła tę decyzję. To było wiele lat temu, a ja sama byłam zbyt młoda, żeby wszystko to ogarnąć. Pomimo że była konfliktowa, zawsze dostawała ciekawe role. Miała wiele zabawnych i ciekawych momentów w swojej karierze. Proponowano mi też kiedyś role w dwóch przedstawieniach, w jednym z nich miałam występować razem z Joan Crawford. Sama nie wiem. Może teraz, po tym serialu w końcu się od niej uwolnię.
Czyli Bette w końcu cię dopadła.
Tak, dopadła mnie i mam nadzieję, że to już koniec naszej wspólnej przygody.
To zabawne, ale sama przyznajesz, że się jej bałaś. Moim zdaniem sama myśl, że masz zagrać tak wielką aktorkę, musi być przytłaczająca i nie ma znaczenia, w jakim jesteś wieku.
Tak, czułam się przytłoczona, bo [Bette] miała wielu naśladowców, była gwiazdą wielkiego formatu, była ekscentryczna – weźmy na przykład sposób, w jaki mówiła. Wszystko co robiła i mówiła sprawiało, że była inna niż inne kobiety. Wcielenie się w tę rolę wymagało ode mnie znacznie więcej niż naśladowania jej akcentu. A przy okazji Davis zawsze akcentowała przypadkowe wyrazy. Chodziła w przedziwny sposób, miała liczne grono naśladowców wśród swoich rywalek. Jak można zagrać w wiarygodny sposób aktorkę, której przerysowane zachowania i najdziwniejsze gesty stały się częścią masowej kultury, by przedstawić ją jako osobę z krwi i kości? Ta myśl przerażała mnie najbardziej, bo akcentu można się nauczyć. Można zatrudnić trenera dialektu – ja właśnie tak zrobiłam. Zadzwoniłam do Tima Monicha, z którym już wcześniej pracowałam. Codziennie ćwiczyłam swoją wymowę, aby się do niej upodobnić, a potem dzwoniłam do niego i mówiłam do słuchawki z manierą Davis, która była naprawdę przedziwna. Bette akcentowała w zdaniu przypadkowe wyrazy. Musiałam zwracać uwagę na wszystkie tego rodzaju drobiazgi, uważając przy tym, żeby nie zatracić w tym mojej bohaterki. Jessica Lange stanęła przed podobnym problemem. Jak można wiarygodnie zagrać skrajną osobowość i nie przeszarżować? Jak nadać jej głębię psychologiczną? Ta perspektywa przerażała mnie najbardziej.
Doskonale cię rozumiem.
Poza tym nie widziałam w jakim kierunku pójdzie nasz serial, bo długo czekaliśmy na scenariusz, a producenci nie nakręcili odcinka pilotażowego. Musiałam szybko podjąć decyzję o tym, czy wchodzę w tę produkcję czy nie, mając niewiele informacji.
Tak, wiem, że Ryan lubi stawiać przed aktorami wyzwania. Z drugiej strony, to niesamowite jak potoczyły się dalsze losy Davis. Dużo czytałam na jej temat, ale dopiero teraz uświadomiłam sobie ile miała lat, kiedy zagrała w filmie „Co się zdarzyło Baby Jane?”. W chwili jego premiery była po 50-tce. Miała chyba 54 lata, czyli była rówieśniczką Julianne Moore, Meryl Streep i Emmy Thompson, aktorek, które nadal dostają główne role. Nie chcę przez to powiedzieć, że jest wiele aktorek po 50-tce, które nadal królują na ekranie, ale sytuacja jednak się zmieniła. W serialu widzimy więc pewien anachronizm – Bette i Joan, które są właśnie w takim wieku rywalizują o role, które rzadko dostają, bo obie z nich są uważane za przygasłe gwiazdy...
Nie, myślę, że nadal tak jest, a powodem tego jest brak wyobraźni scenarzystów i producentów. Branża filmowa to świat zdominowany przez białych mężczyzn, którzy przedstawiają na dużym ekranie swoją wizję świata. Chcą otaczać się młodszymi kobietami, a więc w rolach partnerek dojrzałych bohaterów widzimy młode aktorki. Kobiety po 50-tce i 60-tce nie są obsadzane w romantycznych rolach. Tak było kiedyś i tak samo jest teraz. Bette Davis zagrała najwięcej wybitnych ról kiedy była dużo młodsza. To też się nie zmieniło. To prawda, że kiedy się starzejemy, zaczynamy dostawać ciekawe role, ale nie ma ich dużo, nie mamy dużego wyboru jeśli chodzi o same fabuły i głównych bohaterów, którym kibicujemy na ekranie. Jest tak samo jak było w jej czasach. Nie wiem, czy starsi aktorzy dostają w późniejszym okresie swojej kariery ciekawe role, ale wiem, że są to role główne, a ich honoraria są wyższe. Takie są fakty. Mi natomiast chodzi o jakość, a nie o ilość. W tej chwili w branży filmowej pracuje dużo piekielnie zdolnych scenarzystek, które piszą scenariusze komediowe. To złoty wiek komedii, których akcja nie zawsze obraca się wokół starszych kobiet, ale filmy mają większe budżety, są reżyserowane przez kobiety albo mężczyzn, którzy stawiają na aktorki. Nie upieram się, że każdy film musi mieć reżyserkę a nie reżysera, bo to seksizm w czystej formie. Mężczyźni są nam potrzebni. Są przecież naszymi sojusznikami. Ja sama mam na koncie wiele świetnych filmów wyreżyserowanych przez mężczyzn, bardzo wrażliwych reżyserów. W czasach Bette za kamerą stawało niewiele kobiet. Jedną z nich była Ida Lupino, ale nawet ona często pracowała pod nadzorem reżysera. Musiała więc walczyć, by nie przedstawiać wyłącznie męskiego punktu widzenia.
A jak oceniasz obecne możliwości? Czy dużo się zmieniło, czy w porównaniu z latami pięćdziesiątymi są to zmiany na lepsze? Jaki wiek jest wiekiem trudnym dla aktorki?
W moim przypadku wszystko zaczęło się zmieniać, kiedy skończyłam 40 lat. Nakręciłam wtedy film „Byki z Durham” i nadal miałam dobrą passę. Niedługo potem w moje ręce wpadła książka „Przed egzekucją” i postanowiłam wyprodukować ten film. Teraz zbliżam się do 70-tki i wiem, że kiedy miałam sześćdziesiąt kilka lat przestałam być obsadzana w rolach romantycznych – nie pamiętam ile lat miałam, kiedy wystąpiłam w „Alfiem”. Pożegnałam się z rolami amantek i zaczęłam dostawać dziesiątki propozycji ról umierających kobiet, bohaterek pomagających odejść innym albo kobiet, które tracą kontakt z rozumem. Wiesz pewnie o czym mówię. Bardzo ciekawą propozycją był film „Wszędobylska mamuśka”, bo to film o kobietach ze świetną obsadą, który zebrał doskonałe recenzje. To ciepła komedia romantyczna o radzeniu sobie ze stratą i rozpoczynaniem życia na nowo. Bardzo się cieszę, że mogłam w nim zagrać. Z drugiej strony żałuję, że nie udało mu się zgromadzić w kinach dużej widowni. Wiem, że podobał się wszystkim, którzy go obejrzeli, bo zebrał świetne recenzje, ale nie miał odpowiedniej promocji, nie mówiąc o nominacji do Oscara. Każdy z nas robi swoje, ale jestem aktorką, więc zależy mi na tym, żeby moja pracę obejrzało jak najwięcej osób – w kinie czy na pokładzie samolotu, nieważne gdzie, zależy mi na tym, żeby się dobrze bawili. Wspominałam o tym w wielu wywiadach, ale powiem raz jeszcze, że była to moja jedyna fajna rola od dłuższego czasu. W tej chwili telewizja ma ciekawszą ofertę dla aktorek niż kino. To dobrze, bo byłam starsza kiedy zagrałam w wyprodukowanym dla HBO filmie „Bernard i Doris”, który był świetny. Stacje telewizyjne zwracają mniejszą uwagę na wiek i mają większą wyobraźnię, bo muszą myśleć o strukturze demograficznej swojej widowni, która na szczęście bardzo różni się od demografii normalnych kanałów, na których oglądamy przede wszystkim seks, przemoc, nagość i wydumane seriale.
Powiedziałaś na początku naszej rozmowy, że początkowo chcieliście nakręcić film. To ciekawe, że koniec końców powstał serial telewizyjny, czyli format, który jest nie tylko dłuższy, a więc można rozwinąć niektóre wątki, ale daje też większe pole do popisu kobietom, bo to w telewizji a nie na dużym ekranie oglądamy teraz ciekawe bohaterki. Z drugiej strony to ironia losu, że to serial telewizyjny o wielkich gwiazdach filmowych.
Tak, miniseriale są obecnie na fali. Ja zwykle boję się angażować w produkcje kręcone latami, ale wytwórnie filmowe też podpisują z nami wieloletnie kontrakty. Taka umowa często obowiązuje przez siedem lat i nie daje aktorowi możliwości wyboru fabuły. To właśnie z tym systemem walczyły bohaterki naszego serialu. Teraz podobnie wygląda sytuacja aktorów grających w tasiemcach telewizyjnych. Miniserial jest formułą, która gwarantuje wysoką jakość produkcji. Prace nad „Konfliktem” trwały aż pięć miesięcy, bo jak dobrze wiesz, wszystko się przedłużyło. Ale jestem pewna, że cztery albo trzy miesiące wystarczą, aby nakręcić coś niesamowitego. Niedawno ktoś zgłosił się do mnie z propozycją nakręcenia filmu na podstawie bardzo dobrej książki, ale po rozmowie z jej autorem stwierdziłam, że nie powinien być to film, ale miniserial, bo w ciągu dwóch godzin sprowadzimy wszystko do poziomu banału. To dla producentów bardzo drażliwy temat, ale dowodem na to, że mam rację, jest serial "Długa noc". Kolejną tego rodzaju produkcją, która dzięki Bogu jest serialem a nie filmem jest Noc… nie. Coś z nocą...
„Nocna straż”? „Nocny recepcjonista”?
Tak, „Nocny recepcjonista”. Gdyby był to dwugodzinny film, jestem pewna, że nie byłby tak dobry jak serial. Cenię dobre scenariusze i reżyserię, czyli to, co wniósł do naszej produkcji Ryan. To jeden z powodów, dla którego zgodziłam się zagrać w tym serialu, nie czytając scenariusza, który nie był gotowy. Miałam pewność, że jako reżyser i producent „Konfliktu” będzie miał jasną wizję, która mu się nie... jak to powiedzieć?
Nie rozmyje? Czy o to ci chodziło?
Tak, nie rozmyje. Wierzyłam, że będzie konsekwentnie ją realizował i nie pozwoli nikomu się wtrącać, choć oczywiście musiał przedstawiać swoje pomysły kierownictwu stacji, które mu słusznie zaufało, bo efekt końcowy jest wspaniały. Czyli była spójna wizja, której wszystko zostało podporządkowane. Głównie dlatego zdecydowałam się przyjąć jego propozycję, bo miałam pewność, że wie, co robi. Wiedziałam, że będzie trzymał się swojej wizji, którą mi przedstawił. Naturalnie, aktorzy mogli zgłaszać własne propozycje i często to robiliśmy, a on nas słuchał. Nie zawsze jesteśmy w tak luksusowym położeniu, nawet jeśli mamy coś ważnego do powiedzenia, ale wiem, że trudno jest wszystkich zadowolić. Często próbujemy się przebić, ale nam się to nie udaje.
Nie powinno tak być, zwłaszcza podczas procesu twórczego, bo każdy głos i każda sugestia mogą być ważne. Z drugiej strony, nie ma sensu podejmować prób, żeby zadowolić wszystkich.
Nie, chciałam przez to powiedzieć, że lubię twórczą współpracę – to właśnie dlatego pracuję w tej branży. Ryan nas słuchał. Każdy mógł zgłosić swoją propozycję, bo każdy z nas czytał książki, na podstawie których powstał scenariusz serialu. Ja chciałam przeforsować dwie rzeczy. A przy okazji – nie wiem, czy wiesz, że Ryan spotkał się kiedyś z Bette Davis. Jessica i ja miałyśmy mnóstwo własnych propozycji, które omawiałyśmy ze scenarzystami i głównymi producentami. Było nam dużo łatwiej, bo przy serialu pracował stały zespół Ryana – wspaniali kostiumolodzy i scenarzyści, kamerzyści i inni członkowie ekipy, których dobrze znamy. Można powiedzieć, że był to nasz mały mikrokosmos albo bardzo sprawnie zarządzane małe królestwo, świadome swoich atutów. To bardzo usprawniło naszą współpracę.
Na pewno. Mam nadzieję, że to nie jedyna produkcja tego rodzaju, przy której pracujesz. Jestem pewna, że czeka cię jeszcze wiele takich doświadczeń. Czy w serialu zobaczymy chwyty poniżej pasa, jakie stosowały Joan i Bette i usłyszymy ich słynne teksty – na przykład wypowiedziane kiedyś przez Bette zdanie, że Joan spała z każdą męską gwiazdą studia MGM oprócz Lassie? Dzisiaj stosunki między aktorami wyglądają inaczej. Hollywood jest znacznie bezpieczniejszym środowiskiem niż kiedyś. Wszyscy są mili i starają się przypodobać innym, żeby dobrze wypaść w mediach społecznościowych. Boimy się występować przeciwko innym albo zdecydowanie zadeklarować się po jakiejś stronie.
Nie jestem ekspertką od spraw Hollywoodu. Jestem outsiderką, ale mam wrażenie, że atmosfera się zmieniła. Aktorzy boją się wyjść poza szereg i powiedzieć coś, co mogłoby nie spodobać się opinii publicznej. Nie chcą płynąć pod prąd i zostać czarną owcą w stadzie, bo to bardzo grząski grunt. Pewnie boją się, że jeśli powiedzą kilka słów za dużo mogą przestać dostawać role. Nie sądzę natomiast, żeby bali się jakichś represji ze strony osób, o których mogą się niepochlebnie wypowiadać, nie mówiąc już o fizycznej napaści. Zresztą nie trzeba nikogo otwarcie krytykować. Żyjemy w czasach, w których bardzo łatwo jest kogoś zdyskredytować w Internecie albo w telewizji. To okrutne, ale tak jest. Bezpardonowe ataki są przypuszczane na wielu ludzi z pobudek osobistych i dla politycznych celów. Bardzo trudno jest z tym walczyć. Sama byłam kiedyś w takiej sytuacji i dobrze wiem, że trudno jest się potem pozbierać. Rozumiem więc dlaczego wielu aktorów szasta frazesami i boi się wychylać. Jak przychodzi co do czego, jesteśmy sami, zdani wyłącznie na siebie. Bardzo często zdarza mi się żałować, że czegoś nie powiedziałam albo nie zrobiłam. Z drugiej strony, z zasady nie żałuję, że powiedziałam coś, co mogę później wyjaśnić lub za to przeprosić. To słowa przez nas niewypowiedziane, ludzie, w których obronie nie stanęliśmy, rzeczy, których nie zrobiliśmy spędzają mi sen z powiek.
Premiera serialu "Konflikt" w czwartek o 22:00 na kanale Fox.