Tylko w WP: Gwiazda hitu Netflixa gorzko ocenia "nieprzystosowanych" mężczyzn
O presji fanów, ideałach męskości, a także o tym jak to jest mierzyć się z samym Panem Darcym rozmawiam z Jonathanem Baileyem, odtwórcą jednej z głównych ról w serialu "Bridgertonowie". "Wypuszcza się w świat mężczyzn zdesperowanych, absolutnie nieprzystosowanych do życia" - ocenił w rozmowie.
28.12.2020 | aktual.: 03.03.2022 00:50
Na Netfliksie pojawiła się długo wyczekiwana ekranizacja kostiumowego bestsellera Julii Quinn "Bridgertonowie". Ośmiotomową sagę porównuje się do najsłynniejszych powieści Jane Austen, Charlotte Brontë i uwielbianych produkcji telewizyjnych w stylu "Downton Abbey", "Poldark" czy "Outlander". Czy ten historyczny romans ukazujący elity czasów angielskiej regencji spodoba się milionom wielbicieli książkowego pierwowzoru?
Magdalena Maksimiuk: W serialu "Bridgertonowie" pierwsze skrzypce zdają się grać mężczyźni na czele z twoim bohaterem, Anthonym - głową rodziny. A jednak to prymat tylko pozorny i kruchy. Jesteśmy wszak w królestwie producentki Shondy Rhimes, słynącej z realizowania projektów z bardzo silnymi kobietami na froncie. "Chirurdzy" czy "Skandal" są tego najlepszymi przykładami.
Jonathan Bailey: Czasy regencji, w których rozgrywa się akcja serialu, naznaczone są rodzajem toksycznej męskości i pozornym tryumfem opacznie rozumianej kultury macho. Jednocześnie bardzo aktualne pozostaje pytanie, co to znaczy być mężczyzną, głową rodziny, jak faktycznie podtrzymywać ten wizerunek, chociaż nie ma się ku temu naturalnych predyspozycji. Anthony bardzo wcześnie musiał zmierzyć się z tymi pytaniami. Jego ojciec zmarł nagle i to on, jako najstarszy z ośmiorga rodzeństwa, zmuszony został do nagłego przejęcia rodzinnej schedy, do zajęcia się ziemią, zadbania o matkę i siostry.
Z drugiej strony cały czas jest tym młodym, dwudziestokilkuletnim chłopakiem, który ma własne potrzeby i dążenia, ale wciąż jeszcze niczego konkretnego w życiu nie osiągnął ani nie udowodnił. Takie rozterki potrafią sprawić, że znika bezpowrotnie pewność siebie. Nie ma przecież miejsca na popełnienie najmniejszego nawet błędu. Tymczasem wszyscy zdają się na Anthony’ego liczyć. Jeśli to nie kryzys męskości, to już sam nie wiem, jaka byłaby jego prawidłowa definicja.
Sprawy potrafią się też skomplikować, kiedy do głosu dochodzi męska duma.
Jak najbardziej. W rodzinie Bridgertonów każdy ma określone miejsce w szeregu, które doskonale zna. Młodszy brat - Benedict jest postrzegany jako artysta, nigdy nie miał poważniejszych obowiązków. Trzeci z braci – Colin, to czarujący lekkoduch, który może sobie pozwolić na to, by całe dnie oddawać się przyjemnościom i słodkiemu lenistwu właściwemu wyższym sferom. Anthony natomiast wyobraża sobie, że to na jego barkach spoczywa cała odpowiedzialność za istnienie rodu, jego reputację i za utrzymywanie poprawnych rodzinnych relacji. Choć ma swoje tajemnice, to jego głowa i jego serce są poddawane licznym próbom. Podejmuje ważne decyzje, źle znosi odmowę czy próby podważania swojego autorytetu.
Jedna z moich ulubionych scen to ta, w której zdaje się wydawać polecenia własnej matce, która, jako wdowa, w tamtych czasach byłaby istotnie podległa najstarszemu synowi. Podczas tej konfrontacji Anthony zdaje sobie jednak sprawę, jak bardzo mało wie o życiu i jaki nieświadomy wciąż pozostaje, mimo brzemienia, które dźwiga na swoich barkach. W tej jednej krótkiej scenie cała ta jego męska duma ulega całkowitemu niemal skruszeniu i odchodzi w niebyt. Zresztą, oddając sprawiedliwość Anthony’emu, biorąc pod uwagę jego lekkie obyczaje i dość rozwiązły tryb życia, nigdy nie był specjalnie dobrym przykładem do naśladowania. To również może stać się przekleństwem zważywszy na to, jak w tamtych czasach dla rodzin z wyższych sfer ważne były kwestie dziedziczenia, przedłużenia rodu, statusu.
Z drugiej strony, co mnie osobiście zdumiało, ówcześni mężczyźni, pozujący na twardych i zajmujących się tylko sprawami najważniejszymi, potrafili spędzać trzy godziny wybierając ubrania albo przesiadywać u fryzjera, który na przykład przycinał im przez godzinę imponujące baki. Próżność, ale i wyrobione gusta, poczucie estetyki, celebracja wyglądu i fizyczności skonfrontowana z niedoścignionym ideałem męskości – mam wrażenie, że dla mojego bohatera to kwestie najistotniejsze.
Oglądając "Bridgertonów" często myślałam, że większość pokazywanych mężczyzn to zapatrzeni w siebie bufoni.
Pełna zgoda, może z wyjątkiem Colina i Benedicta, moich serialowych braci. Cóż mogę powiedzieć, jak nas wytłumaczyć? Mam wrażenie, że od dwustu lat nic się w tej kwestii nie zmieniło. Patriarchat jest beznadziejny, wszyscy to wiemy. Wychowałem się z trzema siostrami, rozumiem to jeszcze lepiej. Ale wiesz, co może być jeszcze gorsze? Że wypuszcza się w świat mężczyzn zdesperowanych, absolutnie nieprzystosowanych do życia, niezdolnych do nawiązania normalnej, zdrowej relacji z kobietą, do zrozumienia jej potrzeb. Żyjemy w opresyjnym dla kobiet systemie i w społeczeństwie, które ma ogromne oczekiwania zarówno wobec kobiet, jak i mężczyzn w zakresie przypisanych im z góry społecznych ról. Być może przyjrzenie się naszym czasom z perspektywy serialu kostiumowego to jest właśnie dokładnie to, czego potrzebujemy od serialu w 2020 r.
Jak się odnajdujesz w tym systemie? Jak sobie z nim radzisz?
Nigdy nie zrozumiem wynoszenia facetów na piedestał, bo mnie wszystkiego nauczyły starsze siostry. Byłbym skończonym kretynem, gdybym traktował je z góry albo jak kogoś gorszego od siebie. Jestem im natomiast niezmiernie wdzięczny, że pokazały mi, jak słuchać kobiet i jak je traktować. Z tego, co zdążyłem się zorientować, to nie jest norma. A szkoda. Może gdyby było inaczej, świat stałby się bardziej przyjaznym miejscem, nie tylko dla kobiet, ale i na przykład osób LGBTQ, do których sam się zaliczam.
Przygotowując się do naszej rozmowy zajrzałam do internetu by zobaczyć, jakie są reakcje fanów serii powieści Julii Quinn na pierwsze informacje dotyczące netfliksowej adaptacji. Muszę przyznać, że zdumiał mnie płynący z każdej strony ogrom wsparcia, ale też skala zainteresowania produkcją. Oczekiwania są olbrzymie. Czujesz tę presję?
Wiesz, tak naprawdę od początku każdy z nas dostawał mnóstwo wiadomości w tej sprawie, w zdecydowanej większości były one bardzo pozytywne. Zdajemy sobie sprawę, że seria książek ma rzesze wielbicieli, a naszym zadaniem jest po prostu tego nie zepsuć. O tyle jest to wszystko interesujące, że mieliśmy praktycznie zakaz omawiania czegokolwiek, co robiliśmy na planie, nie mogliśmy ujawniać absolutnie niczego, co nie zostało zaakceptowane przez produkcję. I nawet mimo szczątkowych informacji, które wydostawały się do opinii publicznej, fani trzymali za nas kciuki.
Z drugiej jednak strony zdaję sobie sprawę, że to zainteresowanie może być groźne dla nas w przyszłości. Tak już po prostu jest, że jeśli czytelnicy znają historię i mają oczekiwania, potem bardzo trudno jest im się pogodzić z tym, jak wygląda ich ulubiona postać, jak się zachowuje i co mówi. Fani Bridgertonów czują, jakby ta saga, a teraz też aktorzy, do nich w jakimś stopniu należeli. To mnie trochę przeraża. Już nie raz budziłem się zlany zimnym potem, bo śniło mi się, że ktoś przykleił moją twarz do ciała Colina Firtha z "Dumy i uprzedzenia" i nie było to wcale miłe uczucie. Całej sytuacji nie ułatwia naturalnie fakt, że znamy się z Colinem, graliśmy razem w filmach, więc rozumiesz doskonale, w jak niezręcznej sytuacji mnie to stawia!
Czy chcesz powiedzieć, że Anthony Bridgerton ma być odpowiedzią na Pana Darcy’ego z "Dumy i uprzedzenia"?
Chciałbym! Jeśli prześledzimy status i losy Bridgertonów i kręgi, w których się obracają, szybko dostrzeżemy, że ta rodzina znajduje się jakieś trzy rangi nad Panem Darcym, są bardzo blisko z królową i całym jej towarzystwem. Stąd tym bardziej dotkliwa jest presja związana z godnym w mniemaniu socjety zamążpójściem czy ożenkiem członków tej rodziny, reputacją, stosowaniem w życiu codziennym surowych reguł i przestrzeganiem etykiety.
Myślę jednak, że to, co łączy "Bridgertonów" z "Dumą i uprzedzeniem" to przywiązywanie uwagi do relacji damsko-męskich oraz ocena przybranych ról i postaw. Dla mnie "Bridgertonowie" poruszają ponadto cały szereg naprawdę ważnych kwestii, na czele z odkrywaniem własnej tożsamości i seksualności, a to są tematy, przyznasz chyba, które się nie starzeją.