Tomasz Pstrągowski się myli! (czyli o "Kick-Ass" słów kilka)

Na wstępie warto zaznaczyć, że Tomek oglądając film nie znał pierwowzoru komiksowego, natomiast w moim przypadku osiem zeszytów pierwszej serii komiksu Marka Millara i Johna Romity juniora od jakiegoś czasu dumnie stoi na półce. Papierowa wersja zaczęła ukazywać się w 2008 roku, a jej finał trafił do czytelników dopiero na kilka tygodni przed wizytą Lizewskiego i spółki na kinowych ekranach. Co by nie mówić, komiksowe przygody "Kick-Assa" były solidną rozrywką, wielkim ukłonem w stronę wszystkich nerdów i geeków, dla których kolejny zeszyt przygód ulubionego bohatera jest największą świętością. Zapowiedzi scenarzysty (od jakiegoś czasu posądzanego o megalomanię), jakoby miał to być "najlepszy superbohaterski komiks na świecie" można włożyć między bajki, jednak nie można odmówić tym ośmiu zeszytom swoistego uroku.

Tomasz Pstrągowski się myli! (czyli o "Kick-Ass" słów kilka)
Źródło zdjęć: © komiks.wp.pl

17.05.2010 | aktual.: 29.10.2013 16:21

Czytając pełną zachwytów recenzję Pstrągowskiego jestem pełen obaw jego reakcji na wersję komiksową, która powinna być po dwakroć taka jak przy filmie. Nie dość, że przewyższa ona swoją kinową wersję pod względem "kwiecistości języka", czy ilości nawiązań do popkultury, (które to tak bardzo zachwala Tomek), to i samego scenariusza, który w przeciwieństwie do filmu nie jest tak cukierkowy i hollywoodzki.

Początek filmu jest podobny do tego, co dzieje się na kartach pierwszych zeszytów serii, jednak im dalej, tym ta zgodność z pierwowzorem umyka. Niestety ze stratą dla ekranizacji. Można się sprzeczać, czy w filmowych wersjach komiksów lepiej trzymać się oryginału (na ten przykład "300"), czy próbować podejść temat z innej perspektywy ("Wanted"), ale w obu przypadkach wypadałoby, aby robić to z głową. Przy "Kick-Assie" tego warunku niestety nie spełniono. Po pierwsze reżyser, nie wiedzieć czemu, postanowił zrezygnować z solidnego twista fabularnego związanego z tożsamością Red-Mista, która to w papierowej wersji ujawniona jest w jednej z ostatnich części i stanowi spore zaskoczenie dla czytelnika. Po drugie, filmowy Big Daddy okazuje się byłym policjantem, podczas gdy u Millara i Romity, zanim postanowił on wymierzać sprawiedliwość na własną rękę, piastował zdecydowanie nudniejszą i w zasadzie pozbawioną emocji posadę. Jak widać w filmach z przestępcami mogą walczyć jedynie byli komandosi, żołnierze,
agenci FBI czy właśnie policjanci. Po trzecie, w filmie zabrakło jednego z najważniejszych komiksowych rekwizytów - walizki jednego z głównych bohaterów. W historii pisanej przez wielbiciela komiksów dla innych entuzjastów tego medium, moment w którym czytelnik poznaje jej zawartość, jest pięknym mrugnięciem oka, pokazującym, że to nie tytułowy bohater jest w tej opowieści największym z geeków. Przyznam szczerze, że podczas lektury komiksu owa walizka wniosła mnóstwo świeżości do samej historii i jej brak w filmowej wersji jest jednym z dwóch największych minusów. Drugim jest natomiast relacja pomiędzy Dave'em, a jego uroczą koleżanką Katie, która na ekranie z początku wierna komiksowemu wzorcowi, przekształca się w scenki wzięte rodem z taniej i sztampowej komedii dla młodzieży. Aż chciałoby się rzec, parafrazując pewne komiksowe powiedzenie: "W komiksie tak nie było!".

Ale nie tylko ze względu na różnice pomiędzy wersją filmową a papierową, obraz Matthew Vaughna nie przypadł mi do gustu. Rażą przede wszystkim marne dialogi, "hollywoodzkość" (w tej gorszej postaci) drugiej połowy filmu i momentami bardzo słabe efekty specjalne (potrącenie Kick-Assa w pierwszych minutach filmu, podpalenie jednego z bohaterów czy finałowa scena z Nowym Jorkiem w tle).

Filmowy "Kick-Ass" nie jest jednak obrazem totalnie złym. Te prawie 120 minut stanowi raz lepszą (głównie sceny akcji), raz gorszą rozrywkę, która jednak nie dorównuje komiksowemu pierwowzorowi (nota bene też niebędącemu dziełem wybitnym). I tyle. Jedynym elementem, w którym film przewyższa komiks, jest fantastyczna rola Chloe Moretz (Hit-Girl), której papierowy odpowiednik nie ma aż takiej charyzmy czy takich ,,jaj'.

"Kick-Ass" można obejrzeć jeden raz. Ale ten sam czas, który poświęciłbym na kolejne seanse, wolałbym przeznaczyć na ponowną przygodę z samym komiksem. Zdecydowanie.

Łukasz Mazurjest redaktorem serwisu KoloroweZeszyty.pl i Larsenofilia.blogspot.com

Źródło artykułu:WP Kobieta
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)