"Tłumacz przeżywa podwójnie". Ekspert wyjaśnia, ile emocji kosztuje tłumaczenie słów polityków
Jednym z medialnych fenomenów toczącej się wojny w Ukrainie jest praca tłumaczy przekładających wypowiedzi najważniejszych postaci tego konfliktu. Co i rusz do sieci trafiają kolejne nagrania, na których osoby tłumaczące ulegają emocjom: łamie im się głos, czasem są na granicy płaczu. O tym, jakie napięcia towarzyszą tej pracy, opowiada prawdziwy król polskich tłumaczy konferencyjnych dr Witold Skowroński z Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu.
Przemek Gulda: Śledzi pan poczynania swoich kolegów po fachu w związku z wojną w Ukrainie?
Dr Witold Skowroński: Tak, oczywiście zwracam uwagę na tłumaczenia, oglądając najnowsze wiadomości. To swego rodzaju "zboczenie zawodowe". Najbardziej zapamiętałem oczywiście tłumaczkę w niemieckiej telewizji, która praktycznie popłakała się podczas tłumaczenia symultanicznego konferencji prasowej prezydenta Zełenskiego. Ktoś mógłby powiedzieć, że niezbyt dobrze wykonała swoją pracę, nie "dotłumaczyła" jego wystąpienia do końca, pominęła kilka słów.
Ale?
W tym przypadku nikt chyba nie miał do niej pretensji. Po pierwsze nie przetłumaczyła tylko ukraińskiego motta, które dziś cały świat rozumie chyba bez tłumaczenia: "Sława Ukrainie, chwała bohaterom". Po drugie, może wbrew pozorom, ale jednym z elementów dobrego tłumaczenia jest także przełożenie emocji. Tu może było ich trochę za dużo. Jednak trudno wykonuje się tłumaczenie gorącego wystąpienia prezydenta Ukrainy na temat wojny i cierpień cywilnej ludności wystudiowanym, spokojnym tonem. Najlepiej zresztą ujął to jeden z komentatorów, który pod filmowym zapisem tego wywiadu napisał do tłumaczki: "przetłumaczyłaś to nie tylko słowami".
Tłumacz mocno przeżywa spotkania z najważniejszymi politykami?
Tak, tłumacz zawsze stara się identyfikować z przekazem mówcy i przeżywa każde tłumaczenie. Powiedziałbym wręcz, że przeżywa się podwójnie, w obu językach, najpierw słysząc to, co ma przetłumaczyć, a potem tłumacząc wypowiedź na docelowy język. Choć w dobrych szkołach translatorskich przyszli tłumacze konferencyjni uczą się radzenia sobie ze stresem, który jest bardzo istotnym elementem ich pracy i potrafi silnie wpływać na jej jakość.
Miał pan takie emocjonalne, stresujące przeżycia podczas tłumaczenia?
Przypominam sobie dwa bardzo stresujące wydarzenia. Jedno w Parlamencie Europejskim w Brukseli, gdy tłumaczyłem zeznania uciekiniera z obozu koncentracyjnego w Korei Północnej. Wtedy byłem naprawdę bliski płaczu. Drugie wydarzenie, to nie tłumaczenie, lecz wygłoszenie mowy pożegnalnej wielce zasłużonego członka Stowarzyszenia Tłumaczy Polskich Romana Skirgajłły. Stałem przed trumną i trudno było mi oddalić myśli o wszystkich dobrych uczynkach tego człowieka, o naszych spotkaniach i rozmowach.
Ale wracając do tłumaczeń, trzeba pamiętać, że w profesjonalnym tłumaczeniu konferencyjnym nie tłumaczymy słów czy zdań, tylko komunikaty. Tłumaczenie konferencyjne jest jak konsumowanie wielowarstwowego tortu, a konsumujemy go zwykle pionowo, delektując się połączonymi smakami jego wszystkich warstw. Te warstwy w tłumaczeniu to nie tylko słownictwo i składnia, wymowa, akcent wyrazowy i frazowy, ale również mowa ciała, czyli na przykład gesty wskazujące na emfazę i miny mówiącego. Wszystkie warstwy "tortu tłumaczeniowego" trzeba niejako połączyć w jeden spójny komunikat, który wiernie oddaje znaczenie wygłoszonego wystąpienia mówcy.
A co zrobić w odwrotnej sytuacji? Tu tłumaczka miała gorące, pozytywne emocje wobec osoby, którą tłumaczyła. A gdy trzeba tłumaczyć słowa lub komunikaty, z którymi nie zgadzamy się ani trochę?
Nie można oczywiście prezentować swoich poglądów. Trzeba zacisnąć zęby i przekładać komunikat możliwie wiernie, nawet jeśli się w nas gotuje.
Zdarzały się panu takie sytuacje?
Tłumaczyłem wszystkich polskich prezydentów od czasu Lecha Wałęsy, więc to oczywiste, że nie ze wszystkimi ich poglądami się w pełni zgadzałem, ponieważ reprezentowali oni różne barwy polityczne, ale wykonywałem swoje zadania polegające na wiernym oddaniu znaczenia usłyszanych wypowiedzi. Rolą tłumacza nie jest przecież prezentowanie jego poglądów, bo one mało kogo interesują.
Czym się różniło tłumaczenie wypowiedzi kolejnych prezydentów?
Jako tłumacz muszę być oczywiście dyplomatyczny i nie wypada mi prezentować opinii o prezydentach mojego kraju, dlatego odpowiem bardzo ogólnie: różnice pojawiały się na kilku poziomach. Niektóre wynikały choćby z wykształcenia danej osoby; czasem uzewnętrzniało się to w języku, jakim mówca się posługiwał. Czasem język był raczej ekspresją osobowości i to niezależnie od wykształcenia mówcy. Niektórzy wypowiadali się w sposób prosty i precyzyjny, inni - skomplikowany, czasem niemal ezoteryczny.
Na ile wpływ na pana pracę miało to, jak był pan traktowany przez danego prezydenta? Podchodzili do pana po partnersku czy raczej traktowali pana bezdusznie jak maszynę do tłumaczenia?
To bardzo ciekawe pytanie, ponieważ relacja ta jest bardzo ważna, zwłaszcza jeśli pracuje się z kimś regularnie. Czasem udawało mi się zbudować taką relację i rozumieliśmy się prawie bez słów, a to bardzo ułatwiało mi pracę. Jednak, żeby doszło do takiej sytuacji to, że tak powiem: "do tanga trzeba dwojga".
Pamięta pan jakąś sytuację, która sprawiła panu szczególne trudności podczas tłumaczenia?
Byłem kiedyś z Lechem Wałęsą w Japonii, kiedy nie był już prezydentem, ale miał wykład na jednej z uczelni. Użył wtedy swojego słynnego porównania, że komuniści byli jak rzodkiewki: z zewnątrz czerwoni, ale w środku biali. Uświadomiłem sobie błyskawicznie, że przecież w Japonii nie ma takich rzodkiewek jak w Polsce i że japońska rzodkiew jest biała zewnątrz i wewnątrz, jest dużo większa od naszej rzodkiewki i kształtem przypomina marchew.
Wiedział pan więc, że to porównanie nie zadziała. Co pan wymyślił?
Chyba miałem dobry dzień, bo wpadłem na krewetki. Przecież one są z zewnątrz czerwone, w środku białe, a na dodatek są bardzo w Japonii popularne. Rzodkiewki przetłumaczyłem na krewetki, a na sali rozległy się głośne owacje. Dopiero później, przy kolacji, przyznałem się Wałęsie, że w tłumaczeniu nie było rzodkiewek. "Jak to, przecież klaskali?"- odparł. Wtedy dopiero były prezydent dowiedział się, że rzodkiewki zamieniłem na krewetki i to go uspokoiło.
Dr Witold Skowroński - profesjonalny tłumacz konferencyjny, członek prestiżowego Międzynarodowego Stowarzyszenia Tłumaczy Konferencyjnych AIIC w Genewie, przekładał wypowiedzi prezydentów wolnej Polski, kilku papieży, koronowanych głów i wielu innych ważnych osób współczesnego świata.