"The Bear". Najlepszy serial tego roku. Stresuje, jak nic innego
"The Bear" to nowy amerykański serial opowiadający o perypetiach pewnej restauracji z Chicago, która walczy o przetrwanie. Nie da się nachwalić tej produkcji. Jest ostra jak brzytwa, przygniatająca emocjonalnie, a przy tym nierzadko bardzo zabawna. Choć trzeba się trochę postarać, by ją obejrzeć, to gra jest warta świeczki.
11.07.2022 | aktual.: 11.07.2022 18:08
FX to stacja telewizyjna, która na przestrzeni lat wyprodukowała szereg znakomitych seriali. Mowa o takich tytułach jak "Fargo", "Justified", "Atlanta", "Devs" czy przede wszystkim "The Americans". Okazuje się, że FX na szczęście dalej trzyma formę, bo pod koniec czerwca na platformie Hulu zadebiutowała jej najnowsza propozycja - "The Bear". Szybko zebrała świetne opinie od amerykańskich krytyków, co mnie zachęciło, by sprawdzić, o co jest takie wielkie halo. Po obejrzeniu całości ciurkiem mogę tylko zgodzić się z tymi zachwytami. To prawdziwa rewelacja, którą powinni obejrzeć wszyscy.
Głównym bohaterem "The Bear" jest Carmen "Carmy" Berzatto, młody szef kuchni, który powraca do Chicago po traumatycznym wydarzeniu w jego rodzinie. Na miejscu ma poprowadzić familijny biznes - włoski bar z kanapkami The Original Beef of Chicagoland. Sytuacja nie jest prosta, bo Carmy musi poradzić sobie jednocześnie z opornym personelem, problemami w rodzinie oraz traumą po samobójczej śmierci brata.
Zobacz: zwiastun "The Bear"
Gdy myślimy o programach telewizyjnych z gotowaniem, to zazwyczaj pierwszym skojarzeniem są formaty reality show jak "Hell’s Kitchen" i "Top Chef". Jednak sensownych seriali fabularnych o tym, jak wygląda prowadzenie restauracji i kulisy pracy w niej właściwie nie ma. Aż do teraz. Składający się z ośmiu odcinków "The Bear" wypełnił tę lukę z nawiązką - jest autentycznym i pełnym napięcia spojrzeniem na trudną i chaotyczną egzystencję lokalu, który stoi na krawędzi bankructwa.
Choć znajdziemy w serialu wiele bardzo ładnych ujęć jedzenia, to na szczęście twórca serialu i jego główny reżyser - Christopher Storer - oszczędził nam tanich sztuczek rodem z tzw. food porn, czyli przesadnie upiększonej wizualnie prezentacji gotowania. Od samego początku funduje nam za to istną karuzelę emocji.
Carmy, zdobywca nagrody kulinarnej James Beard, próbuje wprowadzić nowe zasady pracy w barze. W praktyce oznacza to, że dany sos ma być tyle i tyle trzymany na gazie, mięso trzeba przygotowywać w odpowiedni sposób, zaś sama czystość w kuchni ma być bezwzględnie poprawiona. Wszystko ma być oparte na francuskim systemie organizacji, charakteryzującym się hierarchią.
Jednak już samo wyrzucenie spaghetti z menu staje się dla Carmy'ego trudnym do przeskoczenia problemem, bo ostro sprzeciwia się temu jego potwornie irytujący i inwazyjny kuzyn Richard. Docinki i przekleństwa świstają między uszami bohaterów niczym kule. Dla widza jest to tak samo stresujące doświadczenie, jak dla bohaterów serialu. A to jest jedynie wstęp.
W "The Bear" nie ma żadnego wyjaśniania żargonu restauracyjnego czy odkrywania czyjejś przeszłości. Nie ma na to przeważnie czasu. Niemal każdy z odcinków trwa ledwo ponad 20 minut, co oznacza, że zamiast (zresztą niepotrzebnej) ekspozycji oglądamy, jak Carmy wraz z personelem krążą niczym króliczki Duracella po ciasnych i nieszczególnie apetycznych wizualnie pomieszczeniach baru. Wiedzą, że mają bardzo mało czasu do otworzenia lokalu, co zresztą przypominają nam częste ujęcia zegara. Bohaterzy żyją w prawdziwym piekle, ale ich wykańczający trud ma swoje słodkie momenty, gdy z zachwytem mogą skomentować przyrządzone przez kucharza kanapki lub sos.
Zobacz także
To wszystko ogląda się, jakby siedziało się na rozżarzonym węglu, bo twórcy efektywnie posłużyli się rwanym montażem i przemyślaną pracą kamery. Gdy akcja przyśpiesza, kamera jak oszalała podąża za kucharzami - przedostatni odcinek, nakręcony w większości na jednym ujęciu, to prawdziwe arcydzieło. Ledwo byłem w stanie złapać oddech po seansie.
W chwilach przestojów mamy jednak więcej zbliżeń na umęczone twarze - dzięki temu w szczególności dobrze widać kapitalną grę Jeremy'ego Allena White'a w roli Carmy’ego. Udało mu się stworzyć niełatwą do osiągnięcia iluzję geniusza. Gdy Daniel Day-Lewis wcielił się w projektanta mody w "Nici widmo", to nie miało znaczenia, czy wymyślone przez niego suknie można określić jako piękne. Istotne było to, jak mówił i się zachowywał. Coś podobnego widzimy u White’a, który z wyczuciem połączył intensywność z zaskakującym wycofaniem emocjonalnym.
Inna sprawa, że cała obsada w tym serialu wypadła znakomicie - zwłaszcza Ayo Edebiri jako Sydney Adamu, nowa pracownica, która ma głowę pełną pomysłów, co nie wszystkim się na początku podoba. Rozwój jej relacji z Carmym w trakcie całego sezonu jest jednym z najważniejszych i najlepszych wątków.
Muszę podkreślić, że "The Bear" to także rzadki przykład serialu, gdzie brak jasnego podziału na gatunek stanowi wielką wartość dodatnią. Komedia i dramat płynnie przecinają się miedzy sobą, co sprawia, że nigdy do końca nie wiemy, jak dana scena może się skończyć. Wielka kłótnia, a może jednak ciepłe rozładowanie emocji? W pewnym sensie serial przypomina znakomity film "Nieoszlifowane diamenty" braci Safdie, bo dość podobnie wystawia nasze nerwy na próbę i podnosi ciśnienie krwi za sprawą kontrolowanego chaosu, nieoczekiwanych dialogów i sytuacji.
"The Bear" można oglądać na Hulu. Gwarantuję, że warto, bo serial wciąga jak tornado. Dla mnie to zdecydowanie najlepszy serial tego roku.
Kamil Dachnij, dziennikarz Wirtualnej Polski