"Szkoła z TVP". Nauczycielki odchodzą po fali hejtu. Zdradziły stawki za lekcje
Telewizja Polska chciała pomóc uczniom w zdalnym nauczaniu, a przyczyniła się do ośmieszenia nauczycielek. Niektóre z nich nie wytrzymały lawiny negatywnych komentarzy i poprosiły o odsunięcie od programu.
04.04.2020 | aktual.: 04.04.2020 14:26
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Telewizyjne lekcje dla uczniów szkół podstawowych od tygodnia są na ustach wielu Polaków. Dorośli widzowie wytknęli nauczycielom karygodne błędy tj. mylenie średnicy z obwodem, asocjacji z dysocjacją czy nielogicznego wytłumaczenia pojęcia liczb parzystych. Mało kto docenił świetną pracę niektórych nauczycieli w postaci np. lekcji muzyki.
Pojawiły się nawet głosy, że lekcje w "Szkole z TVP" nie prowadzą prawdziwi nauczyciele, ale aktorzy. Nie jest to zgodne z prawdą. Projekt jest współorganizowany przez Ministerstwo Edukacji Narodowej, które odpowiada za wartość merytoryczną.
Nauczycielka historii z rozmowie z WP przyznała, że propozycję udziału w nagraniach otrzymała od pracownika kuratorium. Z kolei inna nauczycielka w rozmowie z "Gazetą Wyborczą" zwierzyła się, że to dyrekcja szkoły rekomendowała kuratorium swoich nauczycieli.
Pilna potrzeba zorganizowania telewizyjnych lekcji nie pozwoliła na rzeczowe przygotowanie. Nauczyciele nie zostali przeszkoleni z występowania przed kamerami, sami musieli opracować program lekcji.
- Bez żadnych prób, wsparcia, scenariusza ze strony telewizji. Dostałyśmy mikrofony i jedynie wskazówki, do której kamery mówić. Wszystko musiałyśmy wymyślać same – od scenariuszy po materiały dydaktyczne. A nie mogłyśmy korzystać z niczego, co sobie normalnie, na własny użytek przygotowujemy na codzienne lekcje, czyli z YouTube’a czy zdjęć z internetu, bo telewizja wymagała, aby posługiwać się materiałami, do których mamy prawa autorskie - wyznała anonimowa pedagożka w rozmowie z "Gazetą Wyborczą".
Na dzień przed nagraniami plan realizacji uległ zmianie. Poinformowano nauczycieli, że odcinki zostaną wydłużone z 15 minut do 25. Nagrywano je jeden po drugim, bez prób czy przerw.
- W niedzielę cały dzień, 10 godzin spędziłyśmy w studiu nagraniowym. Byłyśmy głodne, zmęczone. Kręcili wyrywkowo, bez prób, my już nie myślałyśmy w pewnym momencie logicznie. Kręcili i tego samego dnia montowali odcinki. I od razu, bez sprawdzenia, wysyłali do Warszawy. My nawet nie miałyśmy możliwości sprawdzić, jak to finalnie wyszło i czy nie ma pomyłek. W poniedziałek była emisja - zdradziła.
W takich warunkach nie trudno o błąd. Pośpiech i nieuwagę realizatorów potwierdza jedna z lekcji dla klasy 8., podczas której padają słowa: " "Przepraszam. Stop. Źle powiedziałam. Złe słowo". Zestresowana nauczycielka dostaje pozwolenie z reżyserki na poprawę błędu, ale w montażu nie usunięto jej wpadki i pokazano widzom całą sytuację.
Część nauczycieli żałuje swojej współpracy z Telewizją Polską. Ogromu szykan z całej Polski nie są w stanie wynagrodzić żadne pieniądze, ale i forma zatrudnienia oraz kwota wynagrodzenia pozostawiają wiele do życzenia.
- Startując, nie miałyśmy podpisanej żadnej umowy. Zresztą nie mamy ich do tej pory. Nie widziałyśmy ich jeszcze. Pieniądze – 250 zł brutto za lekcję – nie są warte tego stresu - wyznała nauczycielka w rozmowie z "Gazetą Wyborczą".
Skala hejtu przytłoczyła nauczycieli. Nawet tych, którzy nie popełniali błędów merytorycznych, ale byli krytykowani za swoje ubrania, makijaż czy mimikę. Niektórzy poprosili dyrekcję swojej szkoły o odsunięcie od udziału z "Szkoły z TVP".
- W tej chwili czuję się jak zgnojony człowiek, nic niewarty. Boję się wyjść z domu, żeby ktoś mnie nie rozpoznał, żeby nie być wytykaną palcami. Budzę się w nocy i myślę, jak tu zniknąć. [...] Przestaję się dziwić temu lekarzowi z Kielc, który po fali hejtu targnął się na swoje życie - wyznała jedna z nauczycielek.