Steve Carell w komedii o wojsku nie śmieje się z wojskowych. Ma ważny powód
06.07.2020 16:44, aktual.: 01.03.2022 13:30
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
- Celem było zrobienie czegoś lekkiego, zabawnego, zwariowanego, ale z pewną dozą ciepła w historii. Wydaje się, że w obecnej sytuacji na świecie właśnie taki serial może być potrzebny – mówi w rozmowie WP Steve Carell o swoim nowym serialu "Siły Kosmiczne".
Twórca amerykańskiej wersji kultowego "The Office" oraz gwiazda tej produkcji, Steve Carell, połączyli siły i wyruszyli w kosmos. Tak jakby. "Siły Kosmiczne" to komedia rozgrywająca się w utworzonej przez Donalda Trumpa formacji armii amerykańskiej.
Marcin Zwierzchowski: Co w "Siłach Kosmicznych" przyciągnęło cię do tego projektu?
Steve Carell: Rozbawiła mnie sama nazwa tej formacji – Siły Kosmiczne/Space Force. Z tym właśnie zgłosił się do mnie Netflix – powiedzieli, że wpadło im to do głowy na jednym spotkaniu, nie mieli w zasadzie pomysłów na samą fabułę, po prostu po usłyszeniu wiadomości z Białego Domu, że powstanie taka formacja w amerykańskiej armii, uznali, że jest w tym pewien potencjał komediowy. Spodobało mi się to, zadzwoniłem więc do Grega Danielsa, twórcy amerykańskiej wersji "The Office", który również dostrzegł w tym zaczątki czegoś interesującego.
Zaczynaliście więc jedynie z tytułem, niczym więcej. Taki brak wytycznych był wyzwalający?
Tak! Poprzednią rzeczą, jaką robiłem w telewizji, było "The Office", które miało rzecz jasna bardzo silne fundamenty w postaci oryginalnej wersji brytyjskiej. Mieliśmy więc narzuconych z góry bohaterów i relacje między nimi. "Siły Kosmiczne" były więc miłą odmianą, bo przed sobą mieliśmy wyłącznie pustą kartkę i mogliśmy zrobić wszystko, co tylko chcieliśmy. Nic nie wiedzieliśmy nawet o prawdziwych Siłach Kosmicznych, bo te dopiero co zostały powołane – wszystko więc wymyślaliśmy od zera.
Celem było zrobienie czegoś lekkiego, zabawnego, zwariowanego, ale z pewną dozą ciepła w historii. Wydaje się, że w obecnej sytuacji na świecie właśnie taki serial może być potrzebny.
Tytułowe Siły Kosmiczne nie są jednak przez was wyśmiewane, nie śmiejecie się też z samych wojskowych.
To był świadoma decyzja. Zarówno ja, jak i Greg Daniels mamy w rodzinie i wśród bliskich przyjaciół wojskowych, mój ojciec to weteran II wojny światowej. Stąd jest w nas wiele szacunku do służby. I dlatego właśnie ostrze naszego humoru nie było wycelowane w nich. Wojsko to jedynie tło dla naszej komedii.
Interesującym było dla mnie wcielenie się w generała Marka Nairda, który miał specyficzne wychowanie, który wybrał taką, a nie inną karierę, co ukształtowało go na bardzo przyzwoitego i uczciwego człowieka. Wyzwaniem było zagranie go, by był zabawny, ale jednocześnie nie robiąc z niego klauna, pośmiewiska. Zrobiliśmy to, pokazując go jako kogoś z pewnymi ograniczeniami zrozumienia, pewną naiwnością. To było trudne, ale i ekscytujące: wykreowanie jako głównego bohatera kogoś z gruntu dobrego, kogoś godnego podziwu, ale jednocześnie niepozbawionego wad.
Przy całej sztywności gen. Nairda, ma on momenty… rozluźnienia. Jak choćby taniec do "Kokomo" Beach Boysów.
Biorę całkowitą odpowiedzialność za wybór tej piosenki. Wiele osób jest na mnie złych za ten wybór, bo nie mogą przestać nucić tej melodii. "Kokomo" po prostu wczepia się w twój mózg i długo nie odpuszcza (śmiech). Strasznie chwytliwa melodia.
Chodzi w tym wszystkim natomiast o fakt, że Mark ma bardzo stresującą pracę. Chciałem więc, aby z napięciem radził sobie z niestandardowy sposób, choćby przez piosenkę. "Kokomo" to dla niego w pewien sposób magiczne miejsce, do którego może się udać, by uciec od codzienności.
Drugą główną postacią serialu, obok gen. Nairda, jest grany przez Johna Malkovicha dr Adrian Mallory, czyli naczelny naukowiec Sił Kosmicznych.
Pisząc tę rolę z tyłu głowy mieliśmy wraz z Gregiem właśnie Johna Malkovicha. Nie, żebyśmy sądzili, że ten w ogóle będzie zainteresowany projektem takim jak nasz i zagraniem takiego bohatera. Gdy więc zgodził się przyjąć tę rolę, byliśmy nieco zszokowani.
Ogólnie w przypadku obsady "Sił Kosmicznych" dotknęła nas klęska urodzaju. Nie tylko moi przyjaciele, ale nawet ludzie, z którymi wcześniej nie pracowałem, reagowali pozytywnie. Mieliśmy w tym względzie dużo szczęścia. Także potem, na planie, gdzie okazało się, że panowała bardzo pozytywna i przyjazna energia i wszyscy cieszyli się, że mogą wracać do takiej pracy każdego dnia.
Nie było więc dni zdjęciowych, które wspominasz jako trudne?
Była jedna scena, z którą ja sam miałem problem. Jest ona w drugim odcinku – Mark wraca samochodem do domu po bardzo długim dniu, w czasie którego próbował wytłumaczyć małpie, jak ta ma naprawić satelitę. W samochodzie zwierzał się swojej podwładnej, i było w nim tak wiele zrezygnowania. Tymczasem dla mnie ta scena – jako zwieńczenie tego, co działo się wcześniej w odcinku – była strasznie zabawna, miałem więc problemy, by przez nią przejść.
Wracając natomiast do kwestii obsadowych, twoją żonę gra Lisa Kudrow.
Od dawna byłem fanem Lisy. W przypadku jej postaci jest pewien aspekt, który jest bardzo tajemniczy. I sądzę, że niektórych może to solidnie zirytować (śmiech). Stojącą za tym intencją było nadanie jej aury tajemniczości; uważam, że jest pewna wartość w braku kompletnej wiedzy o danej postaci, o nie wykładaniu widzom wszystkiego na srebrnej tacy.
To jak w sytuacji, gdy ludzie coś między sobą szepczą – wtedy właśnie kusi nas, by nasłuchiwać, spróbować coś wyłapać. To czysta ciekawość. Tu jest podobnie i ten brak niektórych informacji o postaci Lisy sprawia, że widz bardziej się jej przygląda, że spija każde słowo z jej ust, starając się wyłuskać jakiekolwiek wskazówki. Jeżeli "Siły Kosmiczne" wrócą w kolejnym sezonie, z pewnością będzie to okazja do lepszego poznania tej bohaterki.
Pod warstwą komedii w "Siłach Kosmicznych" kryje się przekaz na temat podziałów w Ameryce, reprezentowanych przy relację gen. Nairda i współpracującego z nim dr. Mallory’ego.
Mallory to naukowiec, jest bardzo pragmatyczny, swoje decyzje opiera więc na twardej wiedzy. Mark to natomiast wojskowy, wyjątkowo zorganizowany, którego sztywne ramy myślenia niekiedy utrudniają mu zrozumienie naukowców. Ma jednak silny kręgosłup moralny i bardzo dba o swoich podwładnych. Mimo to Mallory’emu i Nairdowi zdarza się porozumieć i współpracować, mimo iż reprezentują skrajnie różne światopoglądy. To właśnie odzwierciedla napięcia, które możemy obserwować w naszej rzeczywistości, na całym świecie, które zresztą istnieją od zawsze.
Mnie szczególnie interesowało właśnie pokazanie w serialu różnych punktów widzenia i nie krytykowanie żadnego z nich. Przede wszystkim jednak "Siły Kosmiczne" mają być śmieszne. Razem z Gregiem mieliśmy do przekazania trochę rzeczy, chodziło jednak w pierwszej kolejności o dobrą zabawę; nie chcieliśmy niczego łopatologicznie wbijać widzom do głów. To ma być produkcja, przy której można się odprężyć i uśmiechnąć.
"Siły Kosmiczne" zahaczają również o tematy polityczne. Zważywszy na to, jak obecnie zachowują się rządzący, jak sami często dostarczają nam powodów do śmiechu/zażenowania, taka sytuacja dla ciebie jako komika to ułatwienie pracy, czy utrudnienie, bo musisz ścigać się z politykami na humor?
Serial nie jest hiperpolityczny. Choć jest polityczny, rozkładając żarty po równo między obie strony sceny politycznej. Takie było nasze założenie. Wydaje mi się wręcz, że "Siły Kosmiczne" to w największej mierze po prostu serial o perypetiach współpracowników.
Odnośnie zaś "łatwości" pracy, faktycznie można by sądzić, że w klimacie politycznym takim, jaki mamy obecnie, nasze zadanie powinno być prostsze. Ale osobiście tak tego nie widzę. Wydaje mi się, że częściej zabawniejsze są żarty oparte na subtelnościach w świecie polityki niż bazujące na skrajnie dziwacznych wyczynach rządzących.
"Siły Kosmiczne" to produkcja Netfliksa. Widzisz w streamingu przyszłość rozrywki?
Nie sposób powiedzieć. Sam uwielbiam chodzenie do kina, to wspólne doświadczenie podczas seansu, mam więc nadzieję, że to nigdy nie zniknie. Zmierzch kina ogłasza się natomiast odkąd pamiętam, zaczynając od popularyzacji magnetowidów, potem płyt DVD, następnie kablówki – a mimo to kina trwają. To mnie pociesza. Zwłaszcza w przypadku komedii doświadczenie oglądania filmu na sali kinowej jest wyjątkowe i wręcz wzbogaca odbiór filmu.