Socjolożka Aneta Urbaniak o zaginięciach w Polsce

W całej Polsce, każdego roku dramat zaginięcia kogoś bliskiego przeżywają tysiące rodzin. Socjolożka Aneta Urbaniak mówi: - Niewiele mówi się o osobach, których dotyczy zaginięcie bliskiej osoby. Brakuje grup wsparcia, brakuje pomocy psychologicznej długoterminowej.

Socjolożka Aneta Urbaniak o zaginięciach w Polsce
Źródło zdjęć: © Materiały prasowe
Redakcja WP Popkultura

06.11.2019 13:55

Daniel Adamski: Lubi Pani statystykę?

Aneta Urbaniak: Lubię, ale mam świadomość towarzyszących jej pułapek.

Jakich?

Jest ich całe mnóstwo. Począwszy od słabych badań, a badania to podstawa statystyki, po możliwą nikłą jakość danych, na niepoprawnych wnioskach skończywszy.

A jakie są największe pułapki statystyk zaginięć w Polsce?

Pierwsza, może nie tyle pułapka, co wyzwanie, to słaby dostęp do nich. Bo przeciętny Kowalski ze strony policji dowie się tylko o wymiarze ilościowym zaginięć w Polsce, to znaczy ile osób zaginęło w danym roku. A raczej ile zaginięć zostało zgłoszonych Policji.

A rozbieżność statystyk Policji i Fundacji Itaka?

Ta rozbieżność jest całkiem oczywista. Nie wszystkie zaginięcia zgłaszane są do organizacji pozarządowych, jak Itaka. Z różnych przyczyn, najczęściej na początkowym etapie poszukiwań bliscy zaginionych wierzą, że policja i działania ich samych okażą się wystarczające.

Artykuły w mediach pełne są stwierdzeń: "w Polsce każdego dnia ginie kilkanaścioro dzieci". Kiedy Pani to czyta, co sobie myśli?

Ja do artykułów w mediach mam ambiwalentny stosunek. Bo z jednej strony dobrze, że zwracają uwagę na zjawiska i problemy obecne w przestrzeni społecznej, z drugiej strony sposób ich pokazywania w mediach często zaburza rzeczywisty obraz.

A to zdanie zaburza obraz?

Według moich obliczeń, na podstawie statystyki policyjnej, w 2017 r. dziennie zgłaszano zaginięcie średnio 53 osób. Duży odsetek wszystkich zaginięć stanowią osoby małoletnie, więc sądzę, że to zdanie może mieć bardzo dużo wspólnego z rzeczywistością.

To prawda, jednak pod tą samą statystyką jest adnotacja: 95% zgłoszonych dzieci odnajduje się w ciągu pierwszych 7 dni. Mamy do czynienia z zaginięciami, czy z gigantem?

Tu już dotykamy aspektu przyczyn zaginięć, a te są bardzo różne. Rzeczywiście, wśród młodych ludzi ucieczka z domu lub placówki o charakterze opiekuńczo-wychowawczym jest bodaj najczęstszą przyczyną "zaginięcia".

Pani, jako badaczka, zajmująca się społecznym problemem zaginięć, rozróżnia w jakiś sposób zaginięcia dzieci i dorosłych?

Nie. Dlatego, że one wcale nie wydają się tak bardzo różnić od zaginięć dorosłych. O przyczynach zaginięć dzieci i nastolatków wiemy całkiem sporo, głównie z badań prowadzonych w krajach anglosaskich. Ale chęć zerwania kontaktów ze środowiskiem społecznym, ucieczka przed przemocą, uczestnictwo w wypadku czy wiktymizacja, dotyczyć może zarówno dzieci jak i dorosłych.

Z iloma rodzinami osób zaginionych Pani rozmawiała?

W ramach badań, które aktualnie prowadzę - z 13 bliskimi różnych osób zaginionych. Poza badaniami ta liczba jest przynajmniej o połowę większa.

Jaki jest ich świat, jakie są ich emocje? Co tam się dzieje "wewnątrz"?

Jest to świat nieuporządkowany mimo podejmowanych prób porządkowania go. Świat niejednoznaczności, niepewności, emocjonalnego roller-coastera. To świat zawieszenia pomiędzy jednym porządkiem społecznym a drugim, pomiędzy nieobecnością a obecnością, życiem a śmiercią, utratą a żałobą. Jednocześnie jest to świat przepełniony siłą i walką o prawdę.

Matka Iwony Wieczorek, która 9 lat temu zapadła się pod ziemię mówi, że prawda, nawet ta najgorsza, będzie dla niej zakończeniem koszmaru. Wiadomość o śmierci córki przyniesie jej spokój...

Wielu moich rozmówców zwraca uwagę na problem niewiedzy. Dla nich ten brak jest niemalże destrukcyjny. Niszczy ich emocje, psychikę, relację z otoczeniem społecznym. Niemożność przejścia pełnego cyklu żałoby, a także, co dla wielu uczestników moich badań jest wyjątkowo ważne - pochowania bliskiej osoby, jest barierą w radzeniu sobie ze stratą. Jedni radzą sobie lepiej, inni gorzej. Ale ta niepewność potrafi uderzyć znienacka i wywrócić świat, który wydawało się, mieli już całkiem "posprzątany". Dla wielu z nich pogrzeb, grób, możliwość zapalenia na nim znicza jest definiowana jako nadejście ulgi, jednocześnie jako pobożne życzenie.

Do jakich wniosków doprowadziły Panią wieloletnie badania?

Jeszcze za wcześnie na wnioski. Badania trwają, a ja jestem ostrożna w formułowaniu jednoznacznych konkluzji. To, co jednak wydaje mi się szczególnie istotne, a niezwykle rzadko poruszane, to problem stygmatyzacji samych zaginionych, ale także ich rodzin. Wielu bliskich zaginionych, z którymi miałam okazję rozmawiać doświadczyło wykluczenia, marginalizacji, izolacji. I choć intuicja podpowiada nam, że takim ludziom przecież współczujemy, to okazuje się, że jednocześnie potrafimy wzmocnić ich tragedię naszymi "złotymi radami" i opiniami, o które nikt nie prosił.

Ich problem zaczyna się nudzić? Przestaje być "sensacją", powszednieje? O to chodzi? Otoczenie ucieka od smutku?

Też. Ale otoczenie lubi szukać prostych wyjaśnień. Na pytanie dlaczego ktoś został zgwałcony mamy przecież szereg odpowiedzi: a to spódniczka była za krótka, ostatnio okazało, że krój bielizny również ma znaczenie, a to ofiara nie powinna była pić alkoholu, czy bawić się do rana na imprezie. To są społeczne reakcje - szukanie powodów. Podobnie dzieje się w stosunku do bliskich zaginionych. Nagle społeczność lokalna uznaje, że zaginiony był pijakiem, narkomanem, złym człowiekiem, albo jego bliscy byli nieodpowiedzialni, czy toksyczni w relacjach. Te ostatnie kwestie dotyczą szczególnie zaginięć dzieci. Nadajemy etykiety z ogromną łatwością, bo musimy w prosty sposób zrozumieć dlaczego kogoś to spotkało. I dlaczego tym samym nie spotka to nas.

To sprawia, że rodziny osób zaginionych, poszukiwanych długotrwale, zostają same z problemem. Bez wsparcia...

Tak. Pocieszające jest to, że nie wszyscy tego doświadczają. Wśród moich rozmówców byli też tacy, którzy z ogromną wdzięcznością opowiadali o pomocy społeczności lokalnej, nierzadko zupełnie obcych ludzi gotowych ich wspierać, zarówno w samych poszukiwaniach, jak i emocjonalnie. Wiele więc zależy od jakości dostępnej sieci wsparcia. Im więcej lat upływa od zaginięcia tym zaangażowanie otoczenia maleje. A rodziny nadal żyją z niejednoznaczną stratą, często zapomniane, tak jak my po latach zapominamy o ich zaginionych bliskich. Gdy po długim czasie odsłuchujemy reportaż o zaginionej osobie dziwimy się, że tyle czasu już minęło.

Jest coś, czego w kwestii zaginięć jeszcze nie powiedziano? Albo coś, co w przestrzeni publicznej jest pomijane, a ważne? O czym się po prostu nie mówi, a powinno?

Ja w ogóle mam przekonanie, że niewiele mówi się o osobach, których dotyczy zaginięcie bliskiej osoby. Brakuje grup wsparcia, brakuje pomocy psychologicznej długoterminowej. To są spostrzeżenia samych uczestników moich badań. Nadal powiela się mity jakoby zaginięcie miało dotyczyć jedynie nastolatków na gigancie. Że samo zawiadomienie można zgłosić policji dopiero po upływie 48 godzin! To są treści szkodliwe społecznie, bo budują obraz zaginięcia niemal tożsamego z ucieczką, odcięciem się, rezygnacją z kontaktów. I choć oczywiście takich przypadków jest naprawdę masa, to jednak kierowanie narracji jedynie w tym kierunku powoduje, że do zaginięć podchodzi się szablonowo i schematycznie. Przez to zapomina się o tym, że zaginięcie nie zawsze musi być intencjonalne i świadome, a społeczna ocena nazbyt często bywa ostra, nierzadko krzywdząca samych zaginionych i ich bliskich. Także znajomych, przyjaciół, czy współpracowników.

żmijowiskoserial "żmijowisko"canal+
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)