"Ślepnąc od świateł". Dlaczego najlepszy polski serial tak mnie irytuje?
07.11.2018 12:23, aktual.: 07.11.2018 19:22
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Serial HBO zapowiadany jako najlepszy od lat, dla wielu widzów rzeczywiście taki jest. Ja jednak oglądam go z trudem i irytacją. Niby dąży do szczerości i autentyzmu, ale momentami jest po prostu przerysowaną i "podkręconą" karykaturą naszego życia.
Tak, to prawda: Cezary Pazura w roli celebryty podejmującego u siebie dilera jest wybitny. To najlepsza jego rola od lat, przypominająca jak dobrym potrafi być aktorem. Pazura jako naćpany, zalany w trupa trefniś, zakochany w sobie fircyk na koksie, wciągający kolejną kreskę różowego towaru w tym swoim różowym garniturze to scena, którą trzeba zobaczyć i zapewne przejdzie ona do historii polskiego serialu.
Jest takich scen w "Ślepnąc od świateł" więcej: oszalały pan poseł, zaćpany po uszy zbyt mocnym (trefnym?) towarem; jak zwykle wybitny Robert Więckiewicz jako odchudzający się koneser arabskiej kuchni i wietnamskich garniturów; na pewno zapada w pamięć odważna scena "neonowego" seksu.
A jednak serial "Ślepnąc od świateł" oglądam z rosnącą irytacją. Niby jest tak dobry, jak mówią i piszą; niby żyje nim Facebook. Ale jest w nim kilka rzeczy, które są nieznośne.
Po pierwsze razi mnie gra aktorska głównego bohatera – Kuby – a raczej kompletny brak gry. Kamil Nożyński jako diler jest w każdej scenie identycznie nijaki, pozbawiony wszelkiej ekspresji. Wyjałowiony. Wszyscy wokół niego żyją, są prawdziwi, a on jest boleśnie płaski i martwy. Co to był za pomysł, żeby akurat postać, która ma najważniejszą rolę w serialu i niesie go, była tak skrępowana, pusta i pozbawiona emocji?
W ogóle nie skleja mi się w całość pomysł, żeby Kuba, główny bohater, był takim wrażliwcem po ASP, niedoszłym artystą, osobą inteligentną i myślącą, a żyjącą jednocześnie z gangsterki i dilerki. Zgrzytają sceny, w których jest otoczony bezwzględnymi, brutalnymi, prymitywnymi bandytami, mówiącymi "tu się nie ma co pierd…, siata na łeb i do piachu". Nijak do tego świata nie pasuje i jest przez to niewiarygodny w tej burdelowo-gangsterskiej scenerii wiecznych przekleństw i bicia po ryjach. To tak jakby z ambitnego serialu obyczajowego trafił do filmu Patryka Vegi.
Po trzecie wreszcie: serial ma być współczesną panoramą Polski, od dilerów po polityków, od studentów po prostytutki, od Wietnamczyków po Arabów, od blokowej biedy po nowobogacką rozpustę. Ma dawać szeroki obraz tego, jak wygląda współczesna Warszawa i Polska. W dużej mierze to robi. Ale nie udaje mu się uniknąć przerysowanych karykatur: skorumpowanego polityka, przygłupiego celebryty, cwaniaczkowatego hip-hopowca i podmiejskiej bogatej żony w dużym domu, której oczywiście brakuje seksu. Często, zamiast wnikliwej diagnozy, mamy po prostu obiegowy stereotyp i sztampę.
Oczywiście, nasze życie jest karykaturalne. Mieliśmy wszak senatora, który obudził się kiedyś w sukience, szmince i z białym proszkiem pod nosem. Można i trzeba z tej sytuacji kpić. Ale serial z mianem "najlepszego", poza obśmiewaniem tej sytuacji, mógłby nam dać także nieco głębi, dramatu i wniknięcia w ludzką duszę: co doprowadziło tego polityka do tej dramatycznej nocy, co kryje się za jego upadkiem? Drwić jest łatwiej niż zrozumieć.
Serial trzeba oczywiście zobaczyć (na HBO i HBO Go), żeby dowiedzieć się, kim jesteśmy i jak żyjemy w 2018 roku. Zobaczyć dla genialnych zdjęć i atmosfery. Ale problem w tym, że gdy bohaterowie już się naprzeklinają, naćpają i naru… ją, zostajemy na koniec z pustą, nic nie mówiąca, pozbawioną wyrazu twarzą Kuby.