Serialowe ksero, czyli kilka słów o popołudniówkach TVN
Nie ma sprawdzonego sposobu na stworzenie telewizyjnego hitu. Słupki oglądalności są bezlitosne. Jeżeli po pierwszych odcinkach produkcji widzowie nie złapią "serialowego bakcyla", nie ma co liczyć na to, że po emisji kolejnych mogą zmienić zdanie. Serie, którym udaje się zaciekawić coraz bardziej wybredną publiczność, wyświetlane są zazwyczaj tak długo, aż wyciśnie się z nich ostatnie tchnienia antenowego życia.
06.02.2012 15:52
Innym sposobem maksymalizacji ekranowego sukcesu produkcji jest powielanie dobrze znanych schematów. Bazowanie na braku spostrzegawczości widzów może być jednak złudne. Co sezon przekonuje się o tym TVN. Wyraźny spadek oglądalności kolejnych produkcji nie wróży dobrze przyszłości popołudniówek stacji.
Najnowsza telenowela "Julia" po trzech tygodniach emisji gromadziła przed telewizorami średnio 2,14 mln widzów. Jest to niemal pół miliona mniej niż śledziło nadawane rok temu w tym samym paśmie "Prosto w serce" - poinformowały niedawno Wirtualnemedia.pl. Dla porównania serial "BrzydUla" oglądało 3,5 mln osób, natomiast "Majkę" o pół miliona mniej.
Pomysły twórców popołudniówek przestają się sprawdzać. Siła magicznych sztuczek, mających na celu stworzenie fałszywego wrażenia nowości, zmniejsza się z każdym rokiem. W jaki sposób zamydla się oczy widzom? Odkrywamy tajemnicę "serialowego przeplatańca".
Miejsce znane, przez widzów lubiane
Nie trzeba być bardzo spostrzegawczym, by zauważyć pewien schemat, według którego realizowane są kolejne popołudniówki TVN. Emitowane dotychczas serie podzielić możemy na dwie grupy. W pierwszej znajduje się "BrzydUla" oraz "Prosto w serce", w drugiej natomiast "Majka" i "Julia".
Nie jest tajemnicą, że większość scen kręcona jest w specjalnie przygotowanych do tego celu studiach. Jednak zamiast nowych wnętrz, na ekranie pojawiają się dobrze znane pomieszczenia. Lekki "lifting" nie jest w stanie na tyle odświeżyć ich wyglądu, by widzowie nie mogli dostrzec, że oglądają wciąż te same miejsca.
I tak też dla potrzeb serialu "Julia" zaadaptowano przestrzeń hali, która sprawdziła się przy kręceniu "Majki". To tu urządzono mieszkania głównych bohaterów, a także klinikę należącą do rodziny Janickich. A czy oglądając "Prosto w serce" nie mieliście wrażenia, że zaprezentowane biurowe wnętrza są łudząco podobne do tych należących do firmy "Febo & Dobrzański" z "BrzydUli"?
Dwie stolice, reszty nie liczę
TVN stworzył pewnego rodzaju "serialowy płodozmian". Co roku, wraz z bohaterami kolejnych serii, widzowie przenoszą się raz do Warszawy, a innym znów do Krakowa. A co z pozostałymi miastami? My, mieszkańcy ośrodków nie będących nigdy stolicą Polski, także domagamy się, by nasze miejscowości miały szansę zaistnienia na ekranach telewizorów. Zamiast Pałacu Kultury lub Wawelu, chętnie zobaczylibyśmy gdańskie kamieniczki, poznański ratusz czy nadmorskie kurorty.
Kolejna rola tego samego aktora
Powtarzalność zauważalna jest także w doborze serialowej obsady. Powstała już nawet grupa etatowych aktorów TVN, którzy występują niemal wyłącznie w produkcjach tej stacji. Dzięki "BrzudUli" i "Prosto w serce" rozwinęły się kariery Małgorzaty Sochy, Jacka Braciaka i przede wszystkim Filipa Bobka. Mimo że grani przez aktora bohaterowie, nie wyróżniali się zbytnio na tle pozostałych postaci, to i tak gwiazdorowi udało się zaistnieć w świadomości widzów. Jednak nawet najprzystojniejszy serialowy amant może się w końcu opatrzyć. Bobek był już szefem dwóch wielkich firm. Czyżby do trzech razy sztuka?
W przypadku Sochy oraz Braciaka możemy mówić o charakterystycznych, a zarazem zapamiętywalnych kreacjach. Violetta Kubasińska i szalony projektant Pshemko stali się wręcz postaciami kultowymi. Na ich tle blado wypadają gwiazdy obu krakowskich produkcji TVN - Ewa Kaim, Tadeusz Huk i Michał Lewandowski. Ich role sprowadzają się do grania niemal tych samych postaci. Takie szufladkowanie nie jest dobre ani dla serialu, ani samych aktorów.
Bohaterowie się zmieniają, ale ciągle to samo odgrywają
Popołudniówki TVN w założeniu skierowane są do żeńskiej części widowni. Nic więc dziwnego, że głównymi bohaterami każdej z nich są kobiety. I znów wchodzimy w dobrze znane schematy. Ula, Majka, Monika i Julia w trakcie serialu muszą przejść metamorfozę wizualną lub życiową. Każda z nich pochodzi z rozbitej bądź niepełnej rodziny. Tylko ciężką pracą i serią wyrzeczeń są one w stanie osiągnąć sukces. W zmaganiach mogą liczyć na pomoc przyjaciół, których znają od najmłodszych lat.
Obiektem uczuć bohaterek zostają ich przystojni szefowie. Na zasadzie przeciwieństwa panowie są dobrze sytuowanymi właścicielami firm. Pochodzą z bogatych rodzin, a ich życie jest wolne od jakichkolwiek zmartwień. Miłość między młodymi rozkwita w drugiej połowie serialu. Początkowo jest to jednostronne zauroczenie odczuwane przez główne bohaterki, które zazwyczaj czują się gorsze od swoich ukochanych.
Wyraźnie widoczna jest granica między światem dobra i zła. W negatywnym świetle prezentowane są narzeczone wcześniej wspomnianych mężczyzn. "Ta trzecia" jest utożsamieniem diabła, złośliwej i okrutnej istoty nie dopuszczającej do swojego ukochanego żadnej konkurentki. Pomocą służy jej zazwyczaj inna mało przyjazna postać (brat lub znajomy), który pod płaszczykiem czystych intencji, stara się zrealizować swój ukryty plan.
Dość paradoksalnie, to właśnie ta "ciemna strona" seriali jest bardziej interesująca dla widzów. Perypetie negatywnych bohaterów często zakończone są zabawnymi sytuacjami, a ich pomysłowość jest naprawdę godna podziwu. Na tym tle ciągłe miłosne rozterki głównych bohaterek są po prostu nudne.
Schemat się powtarza, ona pójdzie do ołtarza
Oś fabuły czterech produkcji skupia się wokół serialowych firm. Każda z bohaterek otrzymuje pracę dzięki zrządzeniu losu. Muszą one poświęcić własne pasje (fotografię, boks czy rysowanie), by móc zapewnić swoim rodzinom finansowe bezpieczeństwo. Ostatecznie udaje im się spełnić marzenia, osiągając sukces na polu zawodowym.
Istotną rolę w telenowelach pełnią wątki miłosne. Widzowie oglądać mogą rozstania i powroty serialowych par oraz intrygi, które mają wprowadzać do ich życia zamieszanie. Mniej więcej w połowie serii widzowie są świadkami przełomowych pocałunków głównych bohaterów. Przez kolejne odcinki przeżywają oni uczuciowe rozterki. Jednak koniec końców wiadomo, że wszystko musi mieć swój happy end.
Tytuły jak imiona, czy następna będzie Iwona?
Co jeszcze łączy seriale "BrzydUla", "Majka", "Julia"? Oczywiście użycie w ich tytułach damskich imion. Taki zabieg stosowany jest często w przypadku produkcji latynoamerykańskich. Dzięki jednoznacznemu wskazaniu osoby głównej bohaterki, widzowie od razu wiedzą, na kim powinna skupić się ich uwaga.
Ze wspomnianego schematu wybiła się jedynie seria "Prosto w serce". Mimo że w założeniach twórców najważniejszą rolę odgrywać miała grana przez Annę Muchę Monika, w wielu momentach serialu to pozostali bohaterowie zastępowali jej miejsce na pierwszym planie. Taki obrót rzeczy miał jedynie wzbogacić fabułę serialu.
"Prosto w serce" jest tylko wyjątkiem potwierdzającym regułę. Czy pomysłowość twórców musi sprowadzać się do tak mało wyszukanych tytułów? To zaczyna być już nudne...
W serialowym ksero papieru jest już zero
Spadek oglądalności kolejnej popołudniówki wskazuje na to, że serwowany przez stację TVN "serialowy przeplataniec" jest niczym innym, jak antenowym zakalcem. Widzowie mają dość powielanych w kółko motywów. Po co oglądać produkcję, której finał przewidzieć możemy już w pierwszym odcinku? Czyżby twórcy polskich telenowel nie mieli już nowych pomysłów?
Jak widać, w serialowym ksero zaczyna brakować papieru...