Serial tak straszny, że i aktorów przerażała praca na planie. Kryje się za nim znacznie ciekawsza historia

Była zdradzana przez męża, uzależniona od alkoholu i amfetaminy. Bała się wyjść z domu. Wszystko to nasiliło się, gdy opisała historię nawiedzonego domu. Shirley Jackson to najważniejsza postać, która kryje się za słynnym dziś w sieci serialem Netfliksa.

Serial tak straszny, że i aktorów przerażała praca na planie. Kryje się za nim znacznie ciekawsza historia
Źródło zdjęć: © Getty Images
Magdalena Drozdek

31.10.2018 | aktual.: 31.10.2018 14:36

Zalogowani mogą więcej

Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika

Serial wywołuje przerażenie i pewnie podpisałby się pod tym stwierdzeniem każdy, kto widział choć jeden odcinek "Nawiedzonego domu na wzgórzu". Nawet Netflix nie mógł się spodziewać, że ich najnowsza produkcja tak bardzo przyjmie się wśród widzów.

Od prawie dwóch tygodni – czyli tyle, ile minęło od debiutu produkcji na platformie streamingowej – powstają kolejne teorie na temat przedstawionej historii rodziny Crainów. Ale co kryje prawdziwy dom na wzgórzach?

Małżeństwo było pułapką

Tak naprawdę najciekawsze nie jest wcale to, jak świrowali na planie aktorzy, ani nawet odkrycia internautów, którzy pokazują screeny z ciekawostkami, które wyłapali. To prawdziwa historia, jaka stoi za "Nawiedzonym domem…" zasługuje przynajmniej na film dokumentalny.

Mało osób wie, że tę historię stworzyła Shirley Jackson. Do tej pory kompletnie niedoceniana i zapomniana. Pisarka zmarła w 1965 roku, a po tylu latach od jej śmierci jej historia stała się internetowym fenomenem, o którym nie przestaje się pisać. Mówi się nawet, że Jackson powinna zostać okrzyknięta "matką chrzestną horrorów".

Jackson na studiach zapowiadała się bardzo dobrą dziennikarką i pisarką. Na uniwersytecie Syracuse zaangażowała się w wydawanie studenckiego magazynu, a dzięki pracy w redakcji poznała swojego przyszłego męża – Stanleya Edgara Hymana. Pobrali się tuż po ukończeniu studiów w 1940 roku. Ona zaczęła pracować jako krytyk literacki, on zatrudnił się w Bennington College jako wykładowca. W części biografii pisarki można przeczytać, że para prowadziła wyjątkowo bujne życie towarzyskie, że ich dom był otwarty na ludzi itd. Słowem: bajeczka. Idealna historia o małżeństwie z przedmieścia, które budowało swoje kariery w świecie literatury.

Obraz
© Getty Images

Ale prawda jest zupełnie inna. Szybko okazało się, że małżeństwo przypominało pułapkę. Stanley notorycznie zdradzał Shirley ze swoimi studentkami. Gdy w końcu nie mógł już tego ukrywać, uprosił żonę, żeby żyli w otwartym związku. Oczywiście to on korzystał z tego pełnymi garściami, nie ona. Co więcej, Hyman kontrolował domowy budżet. Wydzielał żonie drobne pieniądze zależnie od nastroju. Shirley nie miała więc swoich pieniędzy, choć po wydaniu książki "The Lottery" zarabiała znacznie więcej od partnera.

Biografia Shirley to przykład typowego zniewolenia kobiety. W 2016 roku "New York Review of Books" cytowało jeden z jej felietonów: - Jestem pisarką, która ze względu na serię niewinnych i nieświadomych błędów skończyła z czwórką dzieci, mężem, 18-pokojowym domem, bez pomocy, z dwoma psami i czterema kotami. To cud, że udaje mi się przespać 4 godziny w nocy (…) I gdy tak całymi dniami zmywam naczynia i jeżdżę do miasta po zakupy, opowiadam sobie samej historie. Różne, naprawdę. Po prostu sobie opowiadam.

Opowieść o duchach odcisnęła piętno na jej psychice

Mówiło się, że Shirley powoli traci rozum. W sieci z łatwością można znaleźć wspomnienia jej znajomych, którzy twierdzili, że pisarka była zafascynowana tarotem i czarną magią. Jedną z anegdot można przeczytać w książce "Ladies Laughing: Wit as Control in Contemporary American Writers".

- Gdy stawiała tarota, bardzo często wszystko się sprawdzało. Kilku jej przyjaciół nerwowo odmawiało i nie chciało, żeby kiedykolwiek jeszcze im przepowiadała. Inna bliska jej osoba opowiadała kiedyś o obiedzie, który Shirley zorganizowała w swoim domu dla przyjaciół. Gdy siedzieli przy stole, kot wskoczył jej na ramię, nachylił się i jakby szeptał jej coś do ucha. Wtedy ona nagle ogłosiła, że kot opowiedział jej wiersz, który potem powtórzyła. Była czarownicą. Czasem na oczach znajomych robiła coś takiego: zamykała szafkę z kuchennym przyrządami, wymawiała na głos nazwę czegoś, czego potrzebowała i otwierała szafkę. Potrzeba rzecz zawsze była na wierzchu – czytamy.

Shirley była dziwna i właśnie tak najczęściej jest portretowana. Gdy w 1959 roku wydała "Nawiedzony dom na wzgórzu", tylko się jej pogorszyło. Jackson jest jak Eleanor, jedna z głównych bohaterek książki, a teraz serialu. Obie są uwiązane do swoich rodzin i domów. – Wpisałam się w historię tego nawiedzonego domu – powiedziała kiedyś pisarka.

Obraz
© Getty Images

Opowieść o duchach odcisnęła piętno na jej psychice. Zaczęła mieć poważne problemy z otyłością, była też nałogowym palaczem. Była wiecznie zmęczona, miewała omdlenia, a wszystko to przełożyło się na problemy z sercem. Wkrótce zaczęła chodzić do psychiatry, który zdiagnozował u niej zaburzenia lękowe. Przestała wychodzić z domu, cierpiała na agorafobię. By jej pomóc, lekarz przepisał jej barbiturany; leki te mają silne działanie uzależniające. W tamtych czasach jednak mało który lekarz zdawał sobie z tego sprawę.

Shirley brała też amfetaminę, która miała pomóc jej schudnąć. Dziś lekarze mieliby zawał, gdyby zobaczyli zalecenia ich kolegów sprzed tych kilkudziesięciu lat. Narkotyk nie pomagał, a pogłębiał zaburzenia. Jackson szybko uzależniła się, a jej organizm odmawiał posłuszeństwa. Pisarka zwierzała się znajomym, że czuję się źle z tym, że jest traktowana jak „etatowa żona” i że mieszkańcy North Bennington mają ją za wariatkę. To wszystko dodatkowo spotęgowało jej problemy, aż Jackson uzależniła się także od alkoholu.

Gdy w 1963 roku "Nawiedzony dom na wzgórzu" został zaadaptowany jako film, Shirley była już w tak beznadziejnym stanie, że nie przyszła na premierę filmu.

Zmarła w 1965 roku. Niewydolność serca. Shirley miała wtedy zaledwie 48 lat. Mąż, który żerował na niej przez lata, nie przestał i po śmierci. Trzy lata po tym, jak pochował żonę, wydał jej niedokończoną powieść, a potem jeszcze 14 innych krótkich historii. W 1996 roku w stodole za jej domem znaleziono plik nigdy nieopublikowanych powieści. Zebrano je w jeden tom "Just an Ordinary Day". Ostatni zbiór esejów opublikowano w 2015 roku.

Fenomenalny odbiór

Gdyby tylko Shirley mogła wiedzieć, że jej opowieści będą dziś takim fenomenem w sieci… Choć Netflix nigdy nie podaje wyników oglądalności, to burza wokół serialu na podstawie książki Jackson nie cichnie.

A przecież filmów o nawiedzonych domach i niczego niespodziewających się nowych lokatorach, widzieliśmy już mnóstwo. Z tą historią jest zupełnie inaczej. Duchy nie tylko skradają się, a wprost wydzierają się z ekranu do widzów, wyskakują co kilka minut. Twórcy "Nawiedzonego domu…" nie dają widzowi dobrze złapać oddechu po jednym mikro zawale i przechodzą do kolejnych, równie koszmarnych scen.

Obraz
© Materiały prasowe

Aktorzy w wywiadach przyznają teraz, że mieli problemy z dojściem do siebie po nakręceniu wszystkich scen. Ale i w trakcie nie było łatwo.

- Przygotowując się do roli, zacząłem myśleć o tym, że ktoś siedzi na końcu mojego łóżka w nocy – powiedział w rozmowie z "Metro" Jackson-Cohen. – Cóż, my aktorzy mamy wyjątkowo bujną wyobraźnię – dodał. W tej samej rozmowie o swoich doświadczeniach mówiła Elizabeth Reaser: - Nie miałam żadnych przygód z duchami, ale prawda jest taka, że gdzieś w podświadomości czujesz coś przerażającego, gdy tak udajesz przez 9 miesięcy pracy. Skończyło się to trudnościami w zasypianiu, stresem (…) Nie mogłam spać, bo gdy tak długo drążysz w sobie te emocje, twoje ciało tego nie rozumie. Ono nie wie, że ty udajesz to wszystko.

Obraz
© Materiały prasowe

Reaser w rozmowie z WP opowiadała także o przygotowaniach do roli: - Spotkałam się z pracownicą zakładu pogrzebowego, profesjonalistką. Opowiadała mi o sztuce balsamowania zwłok, zszywania poszczególnych części ciała, wypełnianiu dziur, nakładania makijażu, przyszywania włosów do czaszki… To było straszne, ale chyba najgorsze jest to, co się robi z oczami.

- Trzeba zszyć powieki takimi metalowymi klipsami, by się nie otwierały. To są rzeczy, o których zwykły człowiek nigdy, przenigdy nie myśli. Przyjmując tę rolę, myślałam tylko o tym, jak świetny jest scenariusz. A potem się okazało, że muszę obejrzeć masę autentycznych materiałów. Mike Flanagan (reżyser i scenarzysta "Nawiedzonego"– B. Ż.) przysłał mi filmy a z nimi list, w którym napisał "Ostrzegam! Zanim je odtworzysz, przygotuj się na to". Wybłagałam swojego chłopaka, by obejrzał je ze mną, ale uciekł, gdy tylko włączyliśmy przycisk "play" – wspominała.

Netfliks nie zdradził, czy „Nawiedzony dom…” doczeka się drugiego sezonu. Nie brakuje jednak opinii, że to najlepsze, co do tej pory zaproponowali widzom. Trudno się z tym nie zgodzić. Idealny serial na Halloween i nie tylko. Przeraża, trzyma w napięciu, ale przy tym wszystkim pokazuje też ogromny dramat rodzinny. Ach, i te mistrzowskie kadry i praca kamery. Shirley Jackson byłaby dumna.

Komentarze (62)