Seriale zagraniczneScott Shepard: Papieżowi odmawia się prawa do bycia człowiekiem

Scott Shepard: Papieżowi odmawia się prawa do bycia człowiekiem

Kardynał Dussolier, najlepszy przyjaciel papieża z "Młodego papieża", nie jest święty. Chociaż nie ciągnie go do blichtru i przepychu Watykanu, nie są mu obce uciechy cielesne. Aktor wcielający się w jego rolę rozmawia z nami o tym, dlaczego według chrześcijan papież nie może być "zwykłym człowiekiem".

Scott Shepard: Papieżowi odmawia się prawa do bycia człowiekiem
Źródło zdjęć: © Materiały prasowe
Artur Zaborski

27.04.2018 | aktual.: 30.04.2018 10:04

Scott Shepard ma na koncie role u największych twórców kina. Zagrał u Stevena Spielberga w "Moście szpiegów”, Stevena Soderbergha w "Side Effects” czy Paula Greengrassa w "Jasonie Bournie”. Aktor ceni sobie współpracę z reżyserami, którzy mają własną wizję kina i nie podporządkowują się ograniczeniom gatunku ani dyktatowi wytwórni. Nic dziwnego, że kiedy otrzymał propozycję zagrania u Paolo Sorrentino, aż podskoczył z radości. W jego przebojowym serialu "Młody papież”, który od 28 kwietnia możemy oglądać na antenie FilmBox Premium HD, aktor wciela się w kardynała Dussoliera. Jego bohater właśnie powrócił z Hondurasu do Watykanu, który okazuje się o wiele bardziej trudny do zrozumienia, niż kraj Ameryki Środkowej. Tym bardziej, że na czele Stolicy Apostolskiej zasiadł właśnie nowy papież, który nie zamierza ograniczać swoich słabości…

Artur Zaborski: W "Młodym papieżu” Paolo Sorrentino wyposażył tytułowego bohatera w cherry coke i nieodłącznego papierosa. Bardzo śmiałe atrybuty.

Scott Shepherd: Żałuję, że mojej postaci nie obdzielił podobnymi, niemożliwymi do zapomnienia insygniami. Insygnia to zresztą dobre słowo, bo w serialu chodzi między innymi o władzę. Papież ma władzę nad Watykanem i nad rzeszą wiernych na całym świecie, a kto ma władzę nad papieżem? Tylko Bóg czy może też inni? Sorrentino pokazuje, że nawet papież nie jest zwolniony z uległości, poddaństwa wobec słabości. W serialu pokazał to na przykładzie uzależnienia od papierosów i skłonności do ulubionego napoju. Nie jest przecież tajemnicą, że papieże w Watykanie popalali. Ostatni był chyba Joseph Ratzinger, który nie zerwał z tym nałogiem, nawet kiedy objął urząd.

Nie miał pan wątpliwości, czy brać udział w serialu, który prawdopodobnie wzbudzi tyle kontrowersji?

Kiedy dowiedziałem, kto go wyreżyseruje, nie miałem wątpliwości, że jest skrojony na coś więcej niż kontrowersje. Co jest w nim niby takiego, co mogłoby wzburzyć widzów? Papieskie atrybuty albo to, że papież w naszym serialu jest niezwykle seksowny? Sorrentino chciał przez to zwrócić uwagę na fakt, że papieżowi odmawia się prawa do bycia człowiekiem. Boimy się patrzeć na niego i powiedzieć, że jest urodziwy, pociągający, atrakcyjny albo przeciwnie - szpetny, brzydki. Tak jakby za to, że tak pomyśleliśmy, mogła nas spotkać kara. Często zastanawiam się nad tym, jak to wygląda w innych religiach, czy pojawia się w nich podobne potępienie takich refleksji.

Obraz
© Materiały prasowe

Czy zagłębił się pan w ten temat?

Sporo czytałem o innych religiach, badałem sprawę pod tym kątem. W islamie za samo postawienie takiego pytania o któregoś z ajatollahów czy innych wysoko postawionych urzędników religijnych, można byłoby trafić na stryczek. Chrześcijaństwo i islam nie dopuszczają myśli o postrzeganiu hierarchów w sposób taki, jak patrzymy na innych ludzi. Ciekawa jest natomiast sytuacja w buddyzmie. Ta religia tak bardzo skupia się na poszukiwaniu spokoju, że niewiele kwestii podlega w niej potępieniu. Wielu wyznawców buddyzmu do dziś nie wie, że istnieje coś takiego jak homoseksualizm. Po prostu, Budda nie potępił go, a skoro nie jest wpisany na listę przewinień, to ludzie nie zawracają sobie nim głowy, nie są homofobiczni, nie szukają osób, które mogłyby mieć taką orientację w swoim otoczeniu. Gdyby mężczyzna powiedział buddystom, że Budda jest pięknym, atrakcyjnym mężczyzną, pewnie uznaliby to za najwyższy rangą komplement. A gdyby powiedzieć coś takiego o papieżu czy ajatollahach, oznaczałoby to wielkie wykroczenie, potężny grzech. W tych religiach miłość zasługuje na potępienie.

Dlaczego?

Bo religia jest narzędziem sprawowania władzy. Miłość łączy ludzi, a nie dzieli, co nie idzie w parze z polityką dostojników, wyznających zasadę dzielić, by rządzić. O tym między innymi jest "Młody papież”. Sorrentino przeprowadził w nim rzeczową analizę mechanizmów władzy, która mnie osobiście bardzo przypomina rzeczywistość Hollywood.

Obraz
© Materiały prasowe

W jaki sposób?

Hollywood wcale nie różni się jakoś bardzo od Kościoła: jest konserwatywne, broni starego porządku, patriarchalne, uwikłane w przeróżne zależności. Fabryka Snów jest jak wielka świątynia, w której cały czas pracuje się na rzecz pewnego spektaklu, coś się odgrywa. Za kulisami tych spektakli dzieją się nieustanne intrygi i zdrady, a w tle majaczą wielkie pieniądze, które wszystkim przysłaniają oczy do tego stopnia, że tu i tu ludzie stają się cyniczni i chcą jedynie zbić majątek na tym, co robią. Tak naprawdę i Kościół, i Hollywood mają ogromną moc kształtowania świadomości społecznej, wpływania na ludzi, pokazywania im, co dobre a co złe. Ale jakoś niechętnie to robią. Wolą ogłupiać, dzielić, by rządzić, przez co się dopełniają.

To dość odważne słowa.

Pamiętam, kiedy pierwszy raz wybrałem się na plac Świętego Piotra. Byłem zachwycony jego majestatycznością, poruszony ogromem tego, co ludzkie ręce wzniosły w imię Boga. Jednocześnie byłem świadomy, że ta budowla jest niczym więcej jak wyrazem władzy; ktoś został zmuszony do tego, by ją wznieść i robił to w nieludzkich warunkach. Takie budowle mają konkretny cel: przyciągać wzrok i uświadamiać nam, jak mali jesteśmy. Bohater, w którego wcielam się w serialu, kardynał Dussolier, nie znosi Rzymu. Marzy o tym, żeby z niego wyjechać i wrócić do Hondurasu, gdzie był na misji. Tam odnalazł prawdziwą wiarę dyktowaną sercem, a nie przez kogoś. Według niego religia jest po to, by łączyć ludzi, a nie po to, by budować strukturę władzy i wpływów.

Kościół przecież jest tak utożsamiany, wystarczy spojrzeć na Caritas.

Caritas to realne, fizyczne działanie, w które włącza się zaledwie garstka wierzących, a to ta organizacja powinna być najprężniej wspierana. Niekoniecznie od strony finansowej, tylko od duchowej. Bardzo życzyłbym sobie, żeby Kościół zamiast zajmować się polityką, zajmował się równie chętnie Caritasem. Tak samo jak chciałbym, żebyśmy zamiast księży w ferrari na ulicach, mogli oglądać kapłanów, którzy pomagają realnie ubogim.

Pan jest aktorem, a zajmuje pan stanowisko w sprawie religii. Mógłbym powiedzieć panu, żeby pan się zajął aktorstwem, a nie religią.

Tak jak każdy człowiek mam prawo krytykować to, co mi się nie podoba w świecie, w którym żyjemy, nieważne, jakiej profesji jestem. Kościół wspiera poszczególne ugrupowania polityczne, bo wie, co może na tym ugrać. Niektórzy aktorzy w Hollywood, i pewnie w innych ośrodkach produkcji filmowej, choćby w pańskim kraju, robią zapewne to samo, żeby dostać role u czołowych reżyserów.

Pan ma na koncie role u Stevena Spielberga, Stevena Soderbergha, Paula Greengrassa i Paola Sorrentina. To czołówka.

To role drugoplanowe, a reżyserzy, których pan wymienił, to artyści. Nie pozwoliliby sobie, żeby wciągnąć na listę płac znajomego i zaryzykować w ten sposób naruszenie jakości artystycznej dzieła. Role u nich to dla mnie największy wyznacznik talentu, potwierdzenie, że to, co robię, powinienem robić dalej. To twórcy różni - dramatyczni i sensacyjni, którzy potrafią swoimi dziełami, niezależnie od tego, jaki gatunek reprezentują, komentować otaczającą nas rzeczywistość.

Tymczasem twórcy "Młodego papieża”, na czele z Sorrentino, uciekają przed szukaniem związków serialu z rzeczywistością.

Nie jest tak, że to jest komentarz do urzędu Franciszka, Benedykta XVI czy Jana Pawła II. To jest serial stawiający pytanie "co jeśli…?”. To fantazja, która, tak jak już mówiłem, ma wymusić refleksje. I mam wrażenie, dobrze sobie z tym radzi.

Jak się pracuje z Sorrentino?

Miałem tę przyjemność, że mówił do mnie po angielsku, z którym nie radzi sobie zbyt dobrze. To było piękne, bo dzięki temu operował bardzo prostymi wskazówkami. Nie było, co mają w zwyczaju niektórzy reżyserzy, wycieczek w stronę metafor, tylko skupienie na tym, co chce przekazać. Prosto i konkretnie. To była świetna współpraca. Bardzo lubiłem patrzyć, jak zmienia na planie swoją wizję. Dla przykładu, kręciliśmy jedną scenę, w której kobieta wchodzi do pokoju. W pomieszczeniu wisiała głowa zwierzęcia, myśliwskie trofeum. Paolo zauważył je i zmienił kadr tak, żeby widz miał wrażenie, że jej głowa kieruje się do paszczy zwierzęcia. W tej samej scenie wpadł na inny świetny pomysł. Bohaterka miała postawić szklankę tuż przed kamerą. Przez szkło i znajdującą się w szklance wodę ona miała być widziana, jakby w innej perspektywie, w innym powiększeniu. Próbował nagrać to kilka razy, ale nie udało się uzyskać mu zadawalającego efektu, więc zrezygnował. To jego cecha – często wpada na jakiś pomysł, próbuje go zrealizować, ale jeżeli efekt jest poniżej jego oczekiwań, szybko o tym zapomina i skupia się na czymś innym.

Sorrentino miał jakieś szczególne pomysły na pańską postać?

Tak, chciał pokazać, jak skończyłby tytułowy bohater, gdyby poszedł inną drogą. Lenny, młody papież, w którego wciela się Jude Law, zaczynał dokładnie tak samo, jak mój bohater. Dopiero z czasem poszli w zupełnie innych kierunkach. Dussolier skupił się na ideach, na tym, co dobrego może uczynić jako boży dostojnik, a Lenny zafascynował się intrygami, które dzieją się w Kościele, doskonale odnalazł się w watykańskiej grze. Jest w serialu nawet scena, która pokazuje różnice między nimi w stosunku do reguł, które powinni przestrzegać. Kiedy jako dzieci wymykają się z sierocińca, mały Dussolier mówi: ,"Ja wracam", zaś Lenny odpowiada: "OK" i dalej idzie do przodu. Oni są niemal jak rodzeństwo, które podążyło zupełnie innymi ścieżkami.

Gdyby taki człowiek jak Dussolier został papieżem, świat wyglądałby inaczej?

Myślę, że o tym możemy się przekonać w rzeczywistości, kiedy urząd sprawuje Franciszek. On jest zupełnie inny niż konserwatywni Jan Paweł II i Benedykt XVI. Pytanie tylko, czy on pociągnie za sobą ludzi tak jak jego poprzednicy. Szczerze mówiąc, jestem w tej kwestii sceptykiem.

Dlaczego?

Bo żyjemy w czasach populistów: Donalda Trumpa i innych prawicowych przywódców państw, którzy wskazują wrogów i każą winić ich za nasze własne błędy, niepowodzenia, potknięcia. Miłość bliźniego nie cieszy się dziś uznaniem ani w życiu, ani w kinie. Niech pan zobaczy, jaki repertuar dziś dominuje. Widział pan ostatnio jakiś duży film o Syrii albo o Sudanie, który nawoływałby swoim przesłaniem do pomocy ludziom, którzy przeżywają koszmar wojny? Nie, bo Hollywood wciąż woli pokazywać ludzi o innym kolorze skóry niż biały jako dodatek do swoich filmów, żeby w ten sposób unikać oskarżeń o niepoprawność polityczną. A czy w ten sposób jest poprawne? Ani trochę. Potrzebujemy wszyscy być bardziej niepoprawni w myśleniu: umieć podważać to, co ktoś nam podaje, i potrafić ocenić, kto próbuje nami manipulować. "Młody papież” na pewno nam w tym wszystkim pomoże.

Zobacz także
Komentarze (1)