Rychu, nie odchodź. Tak krytykowali występ rapera w "Agencie", że wszyscy go pokochaliśmy

"Agent" zmienił wizerunek rapera bez zęba, którego i uczestnicy, i widzowie uważają za najbardziej prawego i moralnego. A jeszcze dwa miesiące temu Peja był bezlitośnie mieszany z błotem.

Rychu, nie odchodź. Tak krytykowali występ rapera w "Agencie", że wszyscy go pokochaliśmy
Źródło zdjęć: © Instagram.com
Magdalena Drozdek

05.04.2018 | aktual.: 05.04.2018 11:32

Trzy miesiące temu dowiedzieliśmy się, że w programie TVN-u gwiazdą będzie Ryszard Andrzejewski – Rychu, Peja, kto woli. W środowisku raperów zawrzało i to tak, że odpryski gorącej wody chlapały na całą sieć przez kilka tygodni. W końcu Peja miał "reprezentować biedę", a skończył w komercyjnej stacji i w programie, w którym grupa celebrytów biega za pieniędzmi.

- Przecież to paranoja jest, jak on będzie w tym "Agencie", bo będzie w TVN-ie, będzie k…ą z TVN-u. Ja to zaszczytne stanowisko piastowałem przez X lat i nagle role się odwróciły - śmiał się Tede w trakcie jednego z wywiadów.

A Donatan pod zdjęciem Rycha z planu "Agenta" pisał: "To moja odpowiedź na Wasze pytania, czemu wolę robić kawałki z Marylą Rodowicz. Ponieważ, i zabrzmi to kuriozalnie dla hiphopowego świata, wykonawcy popowi rzadziej udają i częściej są sobą! Tadam!".

"Tadam!" Donatanie i Tede. Największym wygranym ostatnich miesięcy jest właśnie Peja.

"Rychu w tym programie to złoto"

Zawsze kreował się na bezkompromisowego "ulicznika". Bez zahamowania mówił, jak gardził komercją, więc kiedy gruchnęła wiadomość, że dołączy do programu, komentarze wydawały się oczywiste. Fala hejtu i zdziwienia, bo raper pewnie większości z nas – widzów – kojarzył się pewnie z blokowiskiem, ulicą i kilkoma skandalami z narkotykami i alkoholem w tle. Rychu wykonujący zadania w bajecznej scenerii Bali? Błagam, niech ktoś mnie uszczypnie. Równie dobrze mogliby ogłosić, że Peja zagra w "M jak miłość".

Hejt płynął, a za górami za lasami Rychu biegał za jokerami i pieniędzmi, by dowiedzieć się, kto jest tytułowym agentem. Wystarczyło kilka odcinków, by wizerunek rapera został pogrzebany pod azjatycką ziemią. Pierwszy wieszcz polskiego rapu już w pierwszym odcinku trafnie komentował zachowanie uczestników, z których każdy chciał pokazać, że jest agentem. Ryszard przeszedł z kamienną twarzą po kładce zawieszonej 300 metrów nad ziemią, potem dał kolejny popis. Kiedy połowa widzów myślała pewnie, że ma zawał, ten zwyczajnie zamarł na widok chińskiej policji. "Rychu, co jest?" – krzyczała za nim Anna Skura (jedna z uczestniczek, prowadzi bloga "What Anna Wears"). A Rychu nie był w stanie powiedzieć na głos słowa "policja". Gdy już się otrząsnął, wykrzykiwał za chińskimi stróżami prawa niecenzuralne słowa. Oto przed państwem Peja.

A potem było jeszcze lepiej. Wiemy już, że jak się nie wyśpi, to "będzie w ch… dziki", że nie trawi kombinowania i ma złote rady dotyczące zarabiania pieniędzy. – Żeby zarobić, trzeba się narobić – mówił w jednym z programów. Kwintesencja szczerości.

- Nie miałem łatwego życia. Ja 8 lat nie piję. Zmęczyłem się tymi wszystkimi melanżami. Nie chciałam iść tą drogą, co mój ojciec i dziadek. Lekarz powiedział: wypije pan jeszcze jedną pięćdziesiątkę, to pan umrze – wyznał w trzecim odcinku, siedząc z Michałem Mikołajczakiem w pokoju na 13. piętrze luksusowego hotelu.

Z poznańskiego blokowiska na Bali

Luksusowy hotel w samy centrum Hong Kongu i Rychu Peja to obrazek dość abstrakcyjny. Bo jakiego Ryszarda znaliśmy? Peja nie miał łatwego dzieciństwa. Problemy w domu, brak pieniędzy i życie w niebezpiecznej dzielnicy wpłynęły mocno na jego nastawienie do świata. Jako nastolatek najchętniej spędzał czas na piciu alkoholu, paleniu papierosów i biciu się na meczach Lecha Poznań. Jego zbawieniem okazało się zamiłowanie do muzyki. Podziwiał amerykańskich raperów i postanowił spróbować wypromować hip-hop na polskim podwórku. Nagrywał kasety magnetofonowe i uczył się freestyle’u u kolegów z osiedla.

Powstał Slums Attack, były płyty i koncerty. Rychu może nie chciał, ale został gwiazdą pokolenia lat 90. Nigdy nie zapomnę, jak na podwórku darliśmy się (śpiewem trudno to nazwać), że "ciemnooo już, zgasły wszystkie światła. Ciemnooo już, noc nadchodzi, głuuucha". A potem, że "jest jedna rzecz, dla której warto żyć, hip hop i nie zmienia się nic!”. I kiedy wielu Rychu fascynował, innych przerażał. Bądź co bądź w życiu przeciętnych zjadaczy chleba, którzy o polskim rapie czy hip hopie wiedzą tylko tyle, co usłyszą przez balkon, istniał jako wytatuowany bandyta.

Obraz
© Agencja Gazeta

Trochę prawdy w tym było. Taki wizerunek rapera krążył przez lata jak Polska długa i szeroka. W szczegóły nikt się przecież nie wdawał. We wrześniu 2009 roku Peja podburzył uczestników koncertu, by zaatakowali nastolatka, który pokazał mu środkowy palec. Gdy tłum rzucił się na chłopaka, Peja krzyczał ze sceny, że „tak kończą frajerzy”. Sprawa odbijała się echem jeszcze kilka tygodni. Było zawiadomienie o przestępstwie, prezydent Zielonej Góry wysłał nawet pismo do urzędów miejskich w Polsce, by nie zapraszali Pei na koncerty, gdyż zachowanie muzyka zagraża zdrowiu i życiu uczestników imprez". Komentowali inny raperzy, dziennikarze, a nawet psycholodzy. Raper został ukarany grzywną w wysokości 6 tys. złotych, nawiązką na cel społeczny oraz kosztami procesu i odszkodowaniem dla poszkodowanego nastolatka.

"Nie przewidziałem gwałtowności reakcji tłumu oraz tego, iż zdarzenia przybiorą taki obrót. (…) Przyznaję, że tego wieczoru nie udało mi się sprostać temu zadaniu, za co jeszcze raz wszystkich przepraszam" – pisał Rychu w oświadczeniu.

Rychu, nie odchodź

To nie był Peja, o którym internauci pisaliby na Twitterze "prawdziwe złoto". I to nie był Peja, którego pokochaliby widzowie, którzy raperów w Polsce kojarzą z gangsterami w kominiarkach i w bluzach z rysunkami amstaffów i innych pitbulli na piersi.

W życiu nie pomyślałabym, że pokocham Peję. To samo pewnie powtarza sobie teraz wiele osób. "Każdy niech odpada ale nie RYCHU", "Peja błagam nie odpadaj", "Rychu Peja w Agencie Gwiazdy to autentycznie najlepsze co mogło się przytrafić polskiej telewizji" – czytam w komentarzach. O raperze z miłością wypowiadają się w końcu też pozostali uczestnicy programu.

I nie ważne, kto jest tytułowym agentem. Wygrywa Peja. Czystą szczerością i szacunkiem do podstawowych zasad pożycia społecznego. Kto by pomyślał? Nikt. Na pewno nie hejterzy, którzy trzy miesiące temu chcieli zrobić z rapera tę "ku… z TVN-u". Tak jak Ryszard Andrzejewski "reprezentuje biedę" powinni i inni celebryci. Wszystkim by to wyszło na dobre.

Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl

pejatvnagent - gwiazdy
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (122)